Aktualności
[BOHATEROWIE Z BOISKA] Ponad pół wieku między słupkami i wciąż mu mało
Różnią się od siebie pod wieloma względami. Każde z nich ma swoje cele i marzenia. Każde na co dzień staje przed innymi wyzwaniami. Jest jednak rzecz, która bez względu na okoliczności zawsze będzie ich łączyć. Nie wyobrażają sobie życia bez futbolu i udowadniają, że – bez względu na to, w jaki sposób – wszyscy mogą czerpać z niego radość. W tym cyklu poznacie 10 miłośników piłki w najczystszym wydaniu, idealnie wpisujących się w ideę grassroots.
To już czwarta część naszego cyklu o zwykłych ludziach, którzy dzięki piłce nożnej uczynili swoje życie niezwykłym. Dzisiaj nadeszła kolej na jednego z najbardziej doświadczonych piłkarzy w Polsce. Gdy zaczynał grać, tylko jeden z naszych pozostałych bohaterów był już wtedy na świecie. Poznajcie Jerzego Falkowskiego.
Pamiętasz, co robiłeś w 1964 roku? Jeśli nie było Cię jeszcze wtedy na świecie, to z pewnością jesteś w stanie obliczyć, ile lat mieli wówczas Twoi rodzice lub dziadkowie. 54 lata to kawał czasu. Dość powiedzieć, że 1964 to rok, w którym odsłonięto Pomnik Bohaterów Warszawy (słynną Nike), Paweł VI jako pierwszy papież przybył do Izraela (Karol Wojtyła piął się w tym czasie w hierarchii Kościoła i został nominowany na arcybiskupa krakowskiego), a grupa The Rolling Stones wydała swój debiutancki album. W świecie piłki również sporo się działo. W lutym powstał GKS Katowice, w czerwcu zaś odbyła się druga edycja mistrzostw Europy. W turnieju w Hiszpanii udział wzięły cztery zespoły, spośród których najlepsi okazali się gospodarze, pokonując w finale reprezentację ZSRR. W 1964 roku swoją, trwającą do dzisiaj, przygodę z futbolem rozpoczął także 11-letni wówczas Jurek Falkowski.
Młody bramkarz zaczął od gry w dzielnicowym klubie w Szczecinie, następnie przeszedł do Dębu Dębno, by wkrótce na dłużej zakotwiczyć w Błękitnych Stargard. W tym zespole Falkowski spędził 10 lat. To właśnie tam przeżył chwile, których nie zapomni do końca życia. – Gdy byłem w Błękitnych, graliśmy o awans do drugiej ligi. Pamiętam, że w końcówce jednego z meczów mieliśmy rzut karny, do którego nie chciał podejść żaden z naszych zawodników. W końcu wziąłem sprawy w swoje ręce i wykorzystałem jedenastkę – wspomina pan Jerzy. Charakteru i odwagi nigdy nie można mu było odmówić. Przydały się one, kiedy w pewnym momencie życia Falkowski musiał podjąć decyzję o emigracji do Stanów Zjednoczonych. Gra w drużynie Vistula Club była szansą na poprawienie sytuacji finansowej jego rodziny.
Po powrocie do kraju bramkarz nie zamierzał rezygnować z przygody z piłką, którą kontynuuje do dziś. Obecnie jest zawodnikiem klubu Wołczkowo-Bezrzecze, występującego w III grupie szczecińskiej Klasy B.
W trakcie 54 lat gry, na boisku i w życiu Falkowskiego nie brakowało trudnych chwil. Pan Jerzy zawsze mógł liczyć wtedy na swoją żonę Marię. Jak sam powtarza, to rodzina jest dla niego najważniejsza, a piłka zajmuje dopiero drugie miejsce. Co na to pani Maria? – Najistotniejsze jest to, aby piłkarzowi nie przeszkadzać w jego pasji. Przez całe życie nie odważyłam się postawić Jurkowi wyboru: piłka czy rodzina. Mąż miał moment, gdy był ciężko chory, ale nigdy, nawet na chwilę, nie przestał grać. To bardzo twardy facet – opowiada najważniejsza osoba w życiu naszego bohatera. Sam Falkowski uważa, że sport to podstawa dobrego zdrowia i trzeźwego myślenia. Między słupkami planuje stać do 100. roku życia, chociaż już chodzi mu po głowie wydłużenie tego okresu o kolejnych 10 lat. Motywacji z pewnością mu nie zabraknie – w końcu kciuki trzyma za niego sam Łukasz Fabiański, który z okazji niedawnych urodzin pana Jerzego podarował mu rękawice ze specjalną dedykacją.
Pan Jerzy to czwarty bohater naszego cyklu. Już wkrótce poznacie kolejnych. W najbliższej części przybliżymy Wam postać pewnej młodej piłkarki, która mogłaby być wnuczką Falkowskiego.