Aktualności
[BOHATEROWIE Z BOISKA] Oskar Pogorzelec – z bramki do ataku po radość z gry
Kilka lat temu był zawodnikiem Legii Warszawa i bramkarzem reprezentacji Polski do 17 lat, która zajęła czwarte miejsce w mistrzostwach Europy. Dziś Oskar Pogorzelec jest napastnikiem, strzela gole dla czwartoligowego Olimpu Gościno i mówi, że czuje się jak spuszczony ze smyczy i czerpie z tego ogromną radość.
Pięć goli i dziewięć asyst w rundzie jesiennej to dorobek, którego nie powstydziłby się niejeden doświadczony napastnik, a co dopiero ktoś, kto debiutuje na tej pozycji w dorosłej piłce. Pogorzelec to jednak nie jest piłkarski nowicjusz. Mimo 23 lat sporo już w piłce przeżył i widział, niemało też osiągnął. Z reprezentacją Polski do 17 lat zajął czwarte miejsce w ME. Wtedy był jednak bramkarzem.
– Zawsze byłem stworzony do sportu. Piłkę kochałem, kocham i kochał będę. Na bramce stanąłem w zerówce. Pani wyprowadziła nas na dwór, postawiła dmuchane bramki, dała piłkę i graliśmy. Po tych zajęciach nie dawałem mami spokoju. „Ja chcę grać w piłkę”, powtarzałem. Wtedy jednak trudno było znaleźć w Kołobrzegu drużynę dla sześciolatka, to nie te czasy co dziś, więc poszedłem trenować z chłopakami cztery lata starszymi. A wiadomo, że gdy nie ma komu stanąć między słupkami, obowiązuje stara zasada: „Młody na bramkę!”. I tak się zaczęło. Później zacząłem występować w meczach. Coraz fajniej to wyglądało. Turnieje, wyróżnienia, powołania do kadry województwa, do reprezentacji Polski. I zostałem w tej bramce. To nie jest tak, że się w niej męczyłem czy nie lubiłem bronić. Ale gdy mieliśmy gierki bez bramkarzy i mogłem grać w polu, czułem się znacznie szczęśliwszy. Jakby ktoś mnie spuścił ze smyczy – opowiada Oskar.
Pozycję na dobre chciał zmienić już znacznie wcześniej. Gdy miał 15 lat, poszedł w tej sprawie do trenera Marcina Łazowskiego, z którym pracował w Szczecinie.
– Trener powiedział mi wtedy, że idzie do mnie powołanie do reprezentacji Polski i tymi słowami wybił mi mój pomysł z głowy. Stwierdziliśmy z rodzicami, że w tym momencie grzechem byłoby to przerywać. Na dłuższy czas przestałem o tym myśleć – wspomina były golkiper.
Jego kariera zdawała się nabierać rozpędu. Trafił do Legii Warszawa, w jej barwach grał w Młodej Ekstraklasie. W pewnym momencie jednak zaczął hamować. – Przestałem rosnąć. Dostawałem sygnały, że coś jest nie tak i mój wzrost może być przeszkodą w dalszym rozwoju. I zaczęły się schody – mówi mierzący dziś 182 cm zawodnik. Po odejściu pięć lat temu z warszawskiego klubu trafił do Siarki Tarnobrzeg, następnie do MKS-u Kluczbork, Concordii Elbląg i KKS-u 1925 Kalisz. Nigdzie jednak nie udało się ponownie nadać szybszego tempa przygodzie z futbolem.
Latem nie znalazł klubu na poziomie centralnym. By podtrzymać formę, chciał ćwiczyć w Kotwicy Kołobrzeg, której jest wychowankiem, ale skończyło się na dwóch treningach. Z trzeciego już Pogorzelca wyproszono. – To był bodziec, by coś zmienić. Najgorsze są rzeczy, na które nie ma się wpływu. To mnie zawsze w życiu najbardziej frustrowało. Gdy ktoś mi teraz powie, że jestem słaby technicznie albo wydolnościowo, to idę kopać piłkę o ścianę, by lepiej nad nią panować, lub biegać w parku, by poprawić kondycję. A co ja mam zrobić, gdy cała Polska mi powtarza: „Wiesz co, my szukamy bramkarza od 190 cm wzrostu”? Dojrzałem więc do decyzji, by przejść do ataku, zwłaszcza że w Gościnie było już trzech bramkarzy, gdy tam trafiłem – analizuje 23-latek.
Jak odnalazł się w nowych okolicznościach? – Byłem już na wyższym pułapie, ale nie zgodzę się, że zaczynam od zera. Niektóre ruchy na boisku trzeba podłapać, ale ogrania czy obycia z piłką mi nie brakuje. Trochę futbolu „liznąłem”. To w las nie idzie. Doświadczenie bramkarskie pomaga też w czytaniu gry, rozumieniu taktyki, poruszania się. Bramkarz grający w ataku dobrze wie, jakich piłek inny golkiper nie chce. Poznanie warsztatu od drugiej strony dużo pomaga. W sytuacji sam na sam wiemy, jak najlepiej uprzykrzyć życie rywalowi. Oczywiście, gdybym powiedział, że chciałbym jeszcze zagrać w Realu Madryt, można by było mnie nazwać mnie niegroźnym wariatem. Nie jestem też jednak minimalistą, choć dalekosiężnych planów nie snuję. Przed rundą jesienną postawiłem sobie za cel pojawić się na boisku, choćby jako rezerwowy, w każdym meczu. Wyszło na tyle fajnie, że byłem raczej podstawowym graczem, strzeliłem pięć goli, miałem dziewięć asyst. Nie słyszałem, żeby chłopaki w szatni mówili, że przeszkadzam. Jesienią osiągnęliśmy historyczny wynik dla Gościna. Udało się zdobyć 30 punktów, jest duży spokój, czekamy na wiosnę. O awansie raczej nie myślimy, chociaż kto wie… – podkreśla.
Wynik kadry do 17 lat z Pogorzelcem w bramce to najlepsze osiągnięcie polskiej młodzieżowej drużyny narodowej w ostatnich latach. Bliższych relacji z kolegami z tamtej drużyny ówczesny golkiper jednak nie utrzymuje. – W dorosłym życiu każdy poszedł w swoją stronę. W dodatku ja, zwłaszcza w tamtym okresie, nie byłem osobą zbyt otwartą. Przyjaciółmi nie jesteśmy, ale gdybyśmy się spotkali, nie będę udawał, że ich nie znam albo na odwrót. W potrzebie na pewno bym im pomógł i myślę, że oni mnie też.
Rozmawiając z Oskarem nie ma się wrażenia, że po drugiej stronie jest człowiek, który byłby rozżalony, smutny czy wściekły na to, jak potoczyła się jego przygoda z piłką. Czuć, że futbol wciąż daje mu radość. – Nie wiem, czy bym sobie poradził, gdybym w ogóle musiał przestać grać w piłkę. A teraz? Dużo się nie zmieniło. No może poza pozycją – śmieje się napastnik. – Czuję się szczęśliwszy. Złapałem wiatr w żagle. Wiosną na pewno zostanę w Gościnie, ale później… Kto wie? Zdaję sobie sprawę, że ludzie będą na mnie patrzeć z przymrużeniem oka. Liczę się z tym, ale lubię udowadniać innym, że się da, gdy uważają, że się nie da – dodaje.
Szymon Tomasik
Fot. główne Jacek Wójcik/ Polska Press