Aktualności
Historia Ligi Mistrzów uczy pokory. Najbardziej spektakularne powroty!
7 kwietnia 2004 roku, Estadio Municipal de Riazor w położonej na północy Hiszpanii La Corunii. Mecz wielkiego AC Milan, na tamtą chwilę sześciokrotnego zwycięzcy i obrońcy tytułu w Lidze Mistrzów z Deportivo la Coruna. Dida, Cafu, Nesta, Maldini, Gattuso, Pancaro, Seedorf, Kaka, Pirlo, Shevchenko i Tomasson – taka jedenastka wybiegła na murawę obiektu mistrza Hiszpanii z 2000 roku z trzybramkową zaliczką przywiezioną z Mediolanu, gdzie Rossoneri wygrali 4:1. Nic nie mogło zagrozić podopiecznym Carlo Ancelottiego w awansie do półfinału Ligi Mistrzów. A jednak, droga z nieba do piekła zajęła Mediolańczykom ledwie 44 minuty. Trzy bramki zdobyte w pierwszej połowie przez Deportivo wybiły Włochom z głowy marzenia o obronie mistrzowskiego tytułu. Na kwadrans przed końcem Hiszpanie strzelili jeszcze czwartego gola i rozbili w pył drużynę, która uznawana była wówczas za najsilniejszą na świecie. Mecz ułożył się tak, jak sobie to wyśniliśmy. To było prawie niemożliwe, ale nam udało się tego dokonać dzięki fantastycznej pierwszej połowie – wspomina mecz sprzed ponad dekady ówczesny trener Depor, Javier Irureta. Spotkanie rozegrane na El Riazor to najbardziej spektakularny comeback w całej historii Ligi Mistrzów
W tej samej edycji Ligi Mistrzów, również na poziomie ćwierćfinału, doszło do niemal równie spektakularnego dwumeczu. Analogie można znaleźć patrząc na siłę drużyn. Z jednej strony wielki Real Madryt, z drugiej mało znacząca na arenie międzynarodowej drużyna AS Monaco. Po pierwszym meczu, przegranym 2:4, do odrobienia były „tylko” dwie bramki. Gracze Didera Deschampsa też skazani już przez opinię publiczną na pożarcie zwyciężyli na Stade Luis II 3:1. Osłupienie kibiców „Królewskich” było tym większe, że to goście z Hiszpanii prowadzili 1:0.
W ostatnich latach nie byliśmy świadkami aż tak romantycznej, piłkarskiej historii w Lidze Mistrzów. Zdarzały się powroty po nieudanym pierwszym meczu, ale do wyczynów Deportivo La Coruna i AS Monaco nikt nawiązać nie zdołał. Warto przypomnieć jednak kilka przypadków, gdy drużyny odrabiały dwubramkową stratę. W sezonie 2011/2012 w 1/8 finału, wchodzące z rozpędem na europejskie salony, SSC Napoli rozbiło na Stadio San Paolo Chelsea 3:1. Dla The Blues, późniejszego triumfatora tamtej edycji Ligi Mistrzów, spotkanie rewanżowe było jednym z najtrudniejszych momentów na drodze po tytuł. Dopiero w dogrywce zawodnikom Roberto di Matteo udało się wbić gola na 4:1 i wyrzucić ekipę z południa Włoch za burtę walki o puchar.
W poprzedniej edycji Ligi Mistrzów, również w 1/8 finału, oczy kibiców zwrócone były na rywalizację Olympiacosu Pireus z Manchesterem United. Grecy wygrali w pierwszym mecz 2:0 i wydawało się, że na Old Trafford przypieczętują awans do ćwierćfinału oraz upadek wielkiej piłkarskiej marki. Znajdujące się wówczas w głębokim dołku „Czerwone Diabły” zdołały w rewanżu pokazać dawny charakter i zwyciężyły 3:0
Bayern ma się na kim wzorować. Minimum trzybramkowe zwycięstwo, brak gola zdobytego na wyjeździe, do zatrzymania trio Messi-Neymar-Suarez. Położenie Monachijczyków wydaje się być jeszcze trudniejsze niż Deportivo La Coruna w 2004 roku. Jeśli chcą zapisać się w annałach muszą rozegrać jedno z najlepszych meczów w swojej historii.Piotr Dumanowski TAGI: Bayern Monachium, Liga Mistrzów, Robert Lewandowski,