Aktualności
Dżaba superbohater. Poznajcie historię gruzińskiego finalisty Ligi Europy!
W odróżnieniu od Batmanów i innych Spidermanów, Kankawa ma tylko jedną supermoc. Charakter. Od małego nie miał w życiu lekko, ale dzięki swojej zawziętości, doszedł do momentu, w którym może założyć opaskę kapitańską drużyny narodowej i z uśmiechem spojrzeć w lustro. „Jeżeli nie byłbym piłkarzem, byłbym nikim” – mówił dwa lata temu. Dziś już wiemy, że osiągnął znacznie więcej, niż wtedy przypuszczał.
WSPÓŁLOKATOR
Kiedy trafił do juniorów Dinama Tbilisi w wieku niespełna 16 lat, do pokoju w internacie przydzielono mu postawnego chłopaka, z którym wielokrotnie potykał się w turniejach młodzieżowych. Obaj znali się z widzenia, ale nie wiedzieli o sobie zbyt wiele. Szybko się zaprzyjaźnili i do dziś, pomimo że dzieli ich dystans dwóch tysięcy kilometrów, spędzają ze sobą każde wakacje.
– Wiem o nim absolutnie wszystko. Mogę śmiało powiedzieć, że to mój najlepszy przyjaciel, a przy tym wspaniały człowiek. Zawsze wiedziałem, że zrobi w piłce karierę. Nie znam drugiego takiego piłkarskiego wojownika, jak on. Takiej mentalności nie da się wytrenować. To dar od Boga – mówi nam były współlokator Kankawy z interantu, a dzisiaj zawodnik duńskiego Odense, Wladimer Dwaliszwili.
Kankawa nie lubi blasku fleszy. Jest raczej skromnym, nieco introwertycznym człowiekiem, który zwykle za dużo nie mówi. Był jednak taki dzień, kiedy usłyszał o nim cały świat, a on, chociaż na chwilę, musiał oswoić się z widokiem swojego nazwiska w każdym serwisie sportowym. Kiedy 30 marca 2014 roku, w czasie prestiżowego meczu z Dynamem Kijów, kapitan rywali Oleg Husiew padł nieprzytomny na murawę po starciu z bramkarzem Denisem Bojko, Kankawa podbiegł do niego jako pierwszy. Szybko wyciągnął mu z gardła język, którym się dusił, udrażniając drogi oddechowe i ratując mu tym samym życie. Już po meczu, z poranioną ręką stanął przed dziennikarzami i powiedział: „Nie czuję się gierojem, na moim miejscu zrobilibyście to samo”.
DEPRESJA
Skromności i pokory do życia nauczyło go dzieciństwo. Wychował się w ubogiej rodzinie, gdzie brakowało pieniędzy nawet na jedzenie, nie mówiąc już o takich rarytasach, jak piłkarskie buty czy zwykła, łaciata futbolówka. Pomagali mu jednak ludzie z sąsiedztwa, znajomi rodziny, którzy widzieli jego talent i zapał do piłki. Kiedy miał 17 lat i do Dinama Tbilisi przyszła oferta z rosyjskiej Ałanii Władykaukaz, Dżaba długo się nie zastanawiał. Nalegał na transfer.
– Chciałem odejść tylko z jednego powodu: dla pieniędzy. Zaoferowali mi siedem tysięcy dolarów miesięcznie. Dla nas to były duże pieniądze. Myślałem tylko o tym, żeby jak najszybciej pomóc mojej rodzinie – mówił w wywiadzie dla ukraińskiego portalu www.football.ua .
Później przez Arsenał Kijów trafił do Dniepropietrowska, gdzie finansowo stanął na nogi. Kiedy wydawało się, że los w końcu się do niego uśmiechnął, niespodziewanie przyszło mu się zmierzyć z nowym problemem. Doznał skomplikowanego złamania stopy. Na domiar złego, w wyniku złej diagnozy i błędnego leczenia, tę samą stopę łamał jeszcze dwukrotnie, przez co jego przerwa w graniu przedłużyła się do dwóch lat.
– Wpadłem wtedy w depresję. To był najtrudniejszy okres w mojej karierze. Nie byłem w stanie rozmawiać nawet z rodziną. Na wszystkich tylko wrzeszczałem, stałem się agresywny. Dopiero w Niemczech postawiono właściwą diagnozę i wyleczyłem kontuzję – opowiadał.
KAPITAN
Po powrocie do zdrowia odbudował się na wypożyczeniu w Krywbasie Krzywy Róg. Z czasem też przekonał do siebie ówczesnego trenera Dnipro – Juande Ramosa, który zachwycił się jego umiejętnościami i wyjątkową wolą walki. Dnipro znów stało się jego domem.
Kiedy w 2014 roku wybuchła wojna na Ukrainie, większość zagranicznych piłkarzy chciała uciekać z kraju. Po Kankawę zgłosiła się rosyjska Mordowija Sarańsk, oferując kilka milionów euro. Gruzin jednak tę ofertę odrzucił, argumentując, że nie zamierza odchodzić do kraju, będącego oprawcą Ukraińców. Dla właściciela i prezesa Dnipro, Ihora Kołomojskiego, który finansował ukraińską armię w czasie konfliktu, były to coś więcej, niż tylko słowa. W odpowiedzi przedłużył kontrakt z Kankawą o pięć lat, płacąc mu za każdy sezon milion dolarów rocznie.
– On nigdy się nie zmienił. Pozostał sobą. To ten sam Dżaba, którego poznałem w Tbilisi – komplementuje go Dwaliszwili, do niedawna zawodnik Legii Warszawa.
U Dżaby zmieniła się za to domowa gablota z pamiątkami. Niedawno, jako drugi Gruzin w historii – obok Kakhabera Kaładze – zagrał w finale europejskiego pucharu, a we wrześniu 2012 roku, po raz pierwszy wyprowadził drużynę narodową z opaską kapitańską na ramieniu.
Jakub Polkowski