Aktualności
"Cieszę się, że ten dzień w końcu nadszedł"
Oj, długo musiałeś czekać na ten debiut. Dużą ulgę poczułeś, kiedy trener Viveash wpuścił cię na boisko?
No tak, trochę to wszystko trwało. Ostatnio już czułem, że ten debiut powoli się zbliża, i że prędzej czy później – dostanę swoją szansę. Fajnie, że akurat padło na drużynę do lat 21, bo na co dzień jestem włączony do zespołu U-18.
Dotychczas wyglądało to trochę tak, jakbyś dostał nowego Mercedesa, na którego przez pół roku możesz tylko popatrzeć, bo nie masz odpowiednich uprawnień do jazdy.
Dokładnie, pozostawało mi tylko ciężko trenować i uzbroić się w cierpliwość. Ale cieszę się, że ten dzień w końcu nadszedł. Teraz już liczę na regularne występy.
Kiedy dowiedziałeś się o tym, że jesteś w osiemnastce na mecz z Portugalczykami?
Dzień przed meczem. Po treningu trener ogłaszał skład i nagle wyczytał moje nazwisko. Nie ukrywam, była to dla mnie miła niespodzianka. Zwłaszcza, że w kadrze na mecz z FC Porto, byli też zawodnicy, trenujący na co dzień z pierwszą drużyną.
Czułeś przez te ostatnie pół roku wsparcie ze strony trenerów w Chelsea? Rozmawiali z tobą na temat twojej sytuacji w klubie? Starali się uspokajać?
Tak naprawdę sami byli tym zaskoczeni, bo dotychczas jeszcze nie spotkali się z podobną sytuacją, by tak długo czekać na zgłoszenie zawodnika do rozgrywek. Ja tylko trenowałem z drużyną do lat 18, czasami z U-21, i grałem w meczach sparingowych. Tych oczywiście w trakcie sezonu nie było zbyt wiele, ale na szczęście były jeszcze zgrupowania reprezentacji Polski, gdzie mogłem odetchnąć i pograć w meczach o stawkę. Jak to wszystko zsumujemy, to raczej nie straciłem za dużo przez te ostatnie pół roku. Zresztą, wszystkie moje mecze, jakie rozegrałem przez ten czas w kadrze, były szczegółowo analizowane przez trenerów, już tutaj na miejscu, w Chelsea.
A jaką rolę na boisku przewidują dla ciebie w klubie? Podobną do tej, jaką spełniasz w kadrze, czyli dziesiątki?
Filozofia klubu jest taka, żeby wystawiać młodych piłkarzy na różnych pozycjach, co ma nas rozwijać piłkarsko. Pierwszą pozycją, na której grałem zaraz po przyjściu do Akademii, była właśnie „dziesiątka”, ale z czasem zacząłem też grywać na lewym skrzydle. I to właśnie na tej pozycji trener wystawił mnie w środę, z Porto.
Pamiętam, że w grudniu Jose Mourinho na konferencji prasowej przed meczem Ligi Mistrzów ze Sportingiem Lizbona, w typowy dla siebie, prowokacyjny sposób, powiedział, że jeżeli Akademia Chelsea nie zacznie dostarczać odpowiednio wyszkolonych piłkarzy do pierwszej drużyny, to może lepiej ją zamknąć. Ale w ostatnich miesiącach kilku młokosów dostało w końcu szansę od Jose: Dominic Solanke czy Ruben Loftus-Cheek. Wygląda więc na to, że coś się w tej kwestii ruszyło. Jak ty to odbierasz?
Przede wszystkim to uważam, że nasza Akademia należy do najlepszych w kraju. W zeszłym roku drużyna do lat 18 zdobyła Puchar Anglii, zwyciężyliśmy też w rozgrywkach Premier League do lat 21 i daleko doszliśmy w młodzieżowej Lidze Mistrzów. Dlatego na rynku angielskim, Akademia Chelsea, to absolutna czołówka. A i w Europie z pewnością się wyróżnia. Tak jak wspomniałeś, kilku chłopaków dostało niedawno szansę debiutu w pierwszej drużynie, co na pewno dobrze świadczy o ich poziomie, a wielu innych odchodzi na wypożyczenia do klubów współpracujących z Chelsea, gdzie się ogrywają i zdobywają doświadczenie.
Kiedyś Wojtek Szczęsny wspominał, że na pierwszą rozmowę z Arsenem Wengerem musiał czekać trzy lata. A jak to wygląda w przypadku Mourinho? Pojawia się w ogóle na terenie Akademii?
Raz, jak byłem na treningu U-21, to zamienił dwa słowa z każdym, na zasadzie: jak się czujemy, i tak dalej. On raczej wszystkich młodych stara się traktować równo. Na jakąś dłuższą, indywidualną rozmowę trzeba sobie jednak zasłużyć. Głównie poprzez treningi z pierwszą drużyną lub jak to czasami w przypadku młodych piłkarzy bywa – przy okazji wyjazdu na jeden z obozów przygotowawczych. Wszystko w swoim czasie.
A jak aklimatyzacja w Londynie? Mówisz już cockney’em?
Nie, nie. Londyńskiego akcentu to pewnie nigdy nie opanuje, ale z komunikacją na co dzień, nie mam już żadnych problemów. Drużyna też mnie przyjęła bardzo dobrze, warunki do treningu mam wzorowe, więc co tu dużo mówić – czuję się tu komfortowo.
Mieszkasz jeszcze u rodziny angielskiej?
Już nie. Mieszkałem tylko przez pierwsze parę miesięcy. Teraz jestem sam, ale często przylatują do mnie rodzice i jak tylko mam okazję, to spędzam z nimi swój wolny czas.
To, co się rzuca w oczy, przeglądając twój profil na Instagramie czy Facebooku, to fakt, że daleko jest ci do „piłkarskiego” lansu. Tobie raczej bliżej do kultury hiphopowej, co chociażby widać po bluzach z logiem JWP Bez Cenzury czy hasłami: „Nigdy nie zapomnij, gdzie się wychowałeś".
Ale pytasz o muzykę, czy bardziej o ubrania, styl bycia?
Bardziej o styl bycia. Piłkarzy postrzega się – często krzywdząco – jako tych z żelem na włosach i torebką na ramieniu, najlepiej od Louis Vuitton. Ty jednak preferujesz styl, jak to dzisiaj często się określa: „prawilnego chłopaczyny” z Bydgoszczy.
Wiadomo, chłopaki z Londynu są może wychowani w trochę innej kulturze, inaczej się ubierają, i tak dalej. Ale ja jestem dumny z tego, że pochodzę z Polski, i tak jak mówi to hasło na mojej bluzie: nigdy nie zapominam, gdzie się wychowałem. Uważam, że to ważne, aby o tym pamiętać. To zawsze dobrze świadczy o człowieku. A co do muzyki, to hiphopu słuchałem od małego i już tak zostało. I pewnie zostanie.
Na twoim iPodzie dominują polscy wykonawcy?
Zdecydowanie. Lubię OSTR-a, byłem zresztą na jego koncercie w Bydgoszczy, no i oczywiście JWP. Mam nadzieję, że uda mi się wybrać na ich koncert, jak tylko będzie ku temu okazja.
Z tego, co zauważyłem, to chyba jedną z twoich bratnich dusz w Londynie jest Marcin Brzozowski, 16-letni bramkarz Queens Park Rangers. To prawda?
Tak, dość często się spotykamy. Mieliśmy już dobry kontakt, kiedy jeszcze mieszkaliśmy w Bydgoszczy i razem graliśmy w Zawiszy. To dla mnie fajna odskocznia, kiedy w weekend możemy się zobaczyć i po prostu sobie pogadać na różne tematy.
Ale już za chwilę obsada do piłkarskiego serialu „Londyńczycy” się powiększy, bo do stolicy Anglii przeprowadza się twój dobry kolega z kadry do lat 17 – Krystian Bielik. Rozmawiałeś już z nim o jego transferze do Arsenalu?
Tak, ale już jakiś czas temu, kiedy sprawa nie była jeszcze do końca przesądzona. Przez ostatnie dni starałem się śledzić na bieżąco te doniesienia o jego transferze, no i bardzo się cieszę, że będę miał kolejnego kolegę tutaj na miejscu, w Londynie.
A kiedy jesienią oglądałeś na boiskach Ekstraklasy właśnie rzeczonego Bielika, czy innych kolegów z reprezentacji do lat 17: Przemka Mystkowskiego w barwach Jagiellonii czy Kamila Wojtkowskiego w Pogoni, nie nachodziła cię refleksja – kurczę, a może jednak lepiej było zostać w Polsce?
Zawsze człowiek analizuje w głowie różne scenariusze. Dla mnie jednak sprawa była już jasna od dawna. Chelsea była mną zainteresowana praktycznie od 14. roku życia i od początku plan był taki, żebym przeniósł się na Stamford Bridge, kiedy tylko skończę 16 lat. I to właśnie ten scenariusz był dla mnie tym jedynym, jakiego chciałem. Innego nie brałem pod uwagę. I na razie tego nie żałuję. Każdego los jest gdzieś tam zapisany. Droga jednego młodego piłkarza wiedzie przez Polskę, innego przez zagranicę. A o tym, kto zrobił dobrze, a kto trochę gorzej, przekonamy się dopiero za parę lat.
Ze względu na przeprowadzkę do Londynu ten rok 2014 był dla ciebie niezłym Rollercoasterem. Ale w obecnym, 2015, możesz wsiąść do jeszcze szybszej kolejki, bo już za dwa miesiące zaczniesz z reprezentacją Polski walkę o mistrzostwa Europy do lat 17. Trudno o lepszą ekspozycję dla młodego piłkarza.
Zgadza się. Kadra jest dla nas zawsze priorytetem. Nie wyobrażam sobie innego scenariusza, niż awans na te mistrzostwa Europy. No, a potem, to już wszystko może się wydarzyć.
Dużą rolę w twojej dotychczasowej drodze piłkarskiej odegrał trener tej kadry – Robert Wójcik? Notabene również bydgoszczanin .
Pierwszy kontakt mieliśmy dopiero w reprezentacji, bo kiedy ja grałem w Zawiszy, to trener pracował ze starszymi rocznikami. Ale współpraca zawsze układała nam się bardzo dobrze. Każdy u nas w drużynie dobrze rozumie jego koncepcję i jako zespół funkcjonujemy bez zarzutów. To chyba zresztą widać po naszych wynikach.
Pamiętam, że po turnieju o Puchar Syrenki byłeś bardzo chwalony przez selekcjonera pierwszej reprezentacji – Adama Nawałkę. Takie komplementy ciebie peszą, czy przeciwnie, wzmagają twoje poczucie piłkarskiej wartości?
Nie no, wiadomo, bardzo miło jest usłyszeć pochwały z ust trenera pierwszej reprezentacji. To tak naprawdę jest dla mnie tylko dodatkową motywacją do tego, aby jeszcze ciężej pracować nad sobą, aby dalej się starać i kto wie, może kiedyś zaowocuje to powołaniem do reprezentacji Polski, ale już tej „A”.
A powiedz mi, oswoiłeś się już z tą łatką "złotego dziecka" polskiej piłki? Gdziekolwiek pada twoje nazwisko, tam od razu pojawia się dopisek: wielki talent.
Na razie jest to gdzieś obok mnie. Tak naprawdę jeszcze nic w piłce nie osiągnąłem. Jeszcze sporo pracy przede mną, by tak naprawdę na taką łatkę zasłużyć.
Komplementy cię onieśmielają?
Ciężko mi powiedzieć. Kiedy gram dla Polski, czy tutaj w Londynie dla Chelsea, nie potrzebuje żadnej dodatkowej motywacji. Zawsze gram na maksa. Piłka to już w zasadzie mój zawód, sposób na życie. A komplementy czasami podnoszą człowieka na duchu, są pozytywnym impulsem, popychającym cię do przodu. Ale nigdy o nie specjalnie nie zabiegałem.
Rozmawiał Jakub Polkowski
TAGI: Hubert Adamczyk, Chelsea Londyn,