Aktualności
[WYWIAD] Witold Ziober: Nasze siły są niespożyte!
Setna bramka w reprezentacji Polski musi smakować świetnie. Tym bardziej, że została zdobyta w wygranym finale turnieju kwalifikacyjnego do mistrzostw świata.
Wybornie! Lepszego momentu nie można sobie wymarzyć. To coś pięknego, ale bramki zdobywa cały zespół i chłopakom również należą się wielkie podziękowania. Zasuwali z całych sił.
Teraz trzeba chyba otworzyć butelkę dobrego wina, zwłaszcza, że jest Pan miłośnikiem tego trunku.
Owszem, lubię wino, głównie z racji tego, że wychowałem się w regionach słynących z jego produkcji. Trzeba będzie trochę poświętować, bo osiągnęliśmy historyczny sukces w tej dyscyplinie sportu. Beach soccer w Polsce cały czas się rozwija, jesteśmy coraz mocniejsi. Na pewno na mistrzostwach świata nie będziemy kopciuszkiem, teraz inni mogą obawiać się nas, a nie my ich.
Setny gol Witka Ziobera w kadrze narodowej. Jesolo, Włochy 2016 from BSC Grembach Łódź on Vimeo.
Jest Pan jednym z nielicznych w obecnej reprezentacji, którzy pamiętają udział w mistrzostwach świata w 2006 roku. Jakie to uczucie, wziąć udział w takim turnieju?
Trudno opisać. Trzeba to przeżyć, zobaczyć. Wyjść na boisko, usłyszeć tumult trybun. Mistrzostwa rozgrywane są nie na obiektach na 1000 czy 2000 widzów, ale to praktycznie stadiony. Zdarzają się nawet dwupiętrowe budowle. Gdy wybiega się na środek boiska i widzi całą otoczkę, robi to kosmiczne wrażenie.
Wracając do zdobytych przez Pana bramek w kadrze – którą zapamiętał Pan najlepiej?
Chyba pierwszą zdobytą na mistrzostwach w 2006 roku. Rio de Janeiro, ogromny stadion, kilkanaście tysięcy ludzi, naprzeciw wielka Brazylia. Ekstremalne przeżycie w pozytywnym tego określenia znaczeniu. Jeżeli miałbym wybrać najważniejszą, nie dałbym już rady, choć teraz na pewno na myśl będzie mi przychodziła jednak bramka numer 100.
Polska we Włoszech zaskoczyła chyba wszystkich, wygrywając cały turniej.
Nikt na nas nie stawiał. Uważano nas za kelnerów, którzy będą dostarczycielami punktów. Pokazaliśmy, jak bardzo wszyscy się mylili, udowodniliśmy, że z Polską trzeba się liczyć. Planem minimum był awans na mistrzostwa, ale nawet po jego osiągnięciu nie osiedliśmy na laurach. Chcieliśmy wygrać cały turniej i dopięliśmy swego.
Za moment kluczowy turnieju można uznać mecz z Ukrainą, w którym odwróciliście losy meczu, wygrywając ostatecznie 4:3?
Nie, to spotkanie po prostu jeszcze bardziej nas zmotywowało i dodało wiary, że jesteśmy w stanie to zrobić. Dużo pomógł nam też mecz z Rosją. Pokazał, że nasze siły są niespożyte, że mamy wielki hart ducha i ogromne możliwości.
Miłe są z pewnością też wyróżnienia indywidualne – tytuł MVP turnieju trafił do Bogusława Saganowskiego, a nagroda dla najlepszego bramkarza znalazła się w rękach Szymona Gąsińskiego.
Owszem, mamy indywidualności, ale pracuje na nie cały zespół. W pojedynkę nie da się wygrać meczu, dlatego cała drużyna robi, co może, by pomóc. Wyróżnienia są bardzo przyjemne, gratuluję ich odbiorcom. Nie jesteśmy najsłabsi, nie jesteśmy też najlepsi, ale stać nas na bardzo dużo.
Beach soccer to Pana ogromna miłość. Zapewne prawie tak wielka, jak ta do narzeczonej, której oświadczył się Pan… na boisku.
Tak się złożyło. To była słuszna decyzja, moja narzeczona bardzo lubi ten sport, sama też planuje wystartować w polskiej lidze kobiet. Pociągniemy to rodzinnie (śmiech). Będę dla mojej narzeczonej nauczycielem, zobaczymy, jak sobie poradzi.
Może też kiedyś zagra w meczu Gwiazd Europy, podobnie jak Pan?
Bardzo bym tego chciał! Byłbym z niej naprawdę dumny, gdyby jej się udało. A wiem, że jest bardzo ambitna, strasznie zadziorna, zresztą tak samo jak ja. Uporczywie dąży do celu, więc to też jest w jej zasięgu. Trzymam za nią kciuki!
Rozmawiał Emil Kopański