Aktualności

[WYWIAD] Ostrowski: Nie spocznę na laurach, mam kolejne cele przed sobą

Reprezentacja13.05.2017 
Chociaż na mistrzostwach świata w piłce plażowej nasza reprezentacja nie zrobiła furory, to mieliśmy na Bahamach swojego przedstawiciela, który jest wielkim wygranym tego turnieju. Pozostawał w grze od pierwszego dnia turnieju do ostatniego. Mowa o arbitrze Łukaszu Ostrowskim ze Szczecina. - Faktycznie były to bardzo udane dla mnie mistrzostwa. Muszę teraz utrzymać się na tym poziomie – mówi 32-letni arbiter.

Jak się czuje największy zwycięzca mistrzostw świata na Bahamach?

- Ja?

Sędzia, który prowadzi mecz otwarcia mistrzostw świata finału z reguły nie dostaje. Ty zgarnąłeś na Bahamach wszystko.

- Można tak rzeczywiście na to spojrzeć. Jak dostałem informację, że będę sędziował mecz otwarcia to była to dla mnie ogromna nobilitacja i wyróżnienie. Myślałem, że większe już mnie nie spotka. A jednak. Finał to było wielkie dopełnienie.

Kiedy się dowiedziałeś, że będziesz sędziował finał Brazylia – Tahiti?

- W sobotę wieczorem, po półfinałach. Wtedy już znaliśmy pary w finałach, w meczach o złoto i o trzecie miejsce. Osoby z Komitetu Sędziowskiego FIFA mogły więc ustalić już obsadę. Bo wiadomo, że jak gra Brazylia, to nikt z Brazylii lub nawet z Ameryki Południowej nie może sędziować. I tą układankę trzeba zawsze jakoś poukładać.

Miałeś jakieś przeczucia?

- Tak. Miałem udany mecz ćwierćfinałowy, Paragwaj – Tahiti. Były tam żółte i czerwone kartki, rzuty karne, nieuznane bramki po kontrowersjach. Ale widzieliśmy na analizie, że większość decyzji, jeżeli nie wszystkie, została uznana za prawidłowe. Wtedy poczułem właśnie, że może być dobrze, że mogę sędziować też finał.

Do tego decydującego meczu miałeś jakieś specjalne przygotowania?

- Właśnie że nie, ja podszedłem do tego meczu swoim rytmem. Nie chciałem myśleć, że to finał, najważniejszy dla mnie mecz na piasku. Traktowałem to spotkanie jak każde inne. Jak rozmawiałem z pozostałymi chłopakami, to oni podobnie to traktowali. Bez żadnego specjalnego podejścia. Chcieliśmy robić to, co w każdym innym meczu.

To był Twój najważniejszy mecz?

- Na pewno tak. Sam w sobie mecz nie był najtrudniejszy. Bo Brazylia była zdecydowanym faworytem, co udowodniła na boisku. Ale jeżeli chodzi o rangę meczu – finał mistrzostw świata pod egidą FIFA, to na pewno jest to mecz najważniejszy.

Paradoksalnie mecz nie był wcale trudny dla całej obsady. 

- Pod względem rangi mecz był najtrudniejszy, ale same decyzje czy trudność ich podejmowania, to mecz był stosunkowo prosty. Szybko zdobyte bramki przez Brazylię ustawiły mecz, więc nie sędziowało się trudno. Tahiti szybko się pogodziło z losem, nie byli faworytem spotkania, sukcesem dla nich był już chyba sam finał. Mieli za sobą też ciężki półfinał z Iranem, czuli go pewnie w nogach. Po pierwszej tercji zdali sobie sprawę, że nie powalczą w tym finale i nam też łatwiej się sędziowało.

Analiza tego meczu się odbyła?

- Nie było już rozkładania tego meczu na czynniki pierwsze, ale zebraliśmy za ten mecz gratulacje, za poszczególne decyzje i całokształt. Bo nie był to co prawda trudny mecz, ale koncentrację trzeba było zachować do samego końca. I nie przydarzył nam się, całej obsadzie sędziowskiej, żaden większy błąd.

Inni koledzy, sędziowie gratulowali występu? Czy już raczej po takim turnieju nie masz kolegów w tym gronie?

- Gratulowali pozostali i myślę, że było to szczere. Każdy na takim turnieju myśli o sobie, ale my jednak tworzymy zespół. Bo to jednak się później przekłada na całość i jakość prowadzenia kolejnych meczów. Myślę, że gratulacje więc były szczere. Nikomu za skórę nie zaszedłem. Po ćwierćfinale, który był najtrudniejszy do prowadzenia, każdy na analizie mógł zobaczyć moje decyzje. Może nie było w tym moich umiejętności, ale szczęście, że taki mecz dostałem do sędziowania, ale szczęściu trzeba też pomóc. Pomogłem radząc sobie z tym meczem. 

Jak ogólnie oceniono sędziowanie w całym turnieju?

- Analizy zawsze odbywały się na takiej sesji plenarnej. Wszyscy o sobie wszystko wiedzieli. Brali w nich udział wszyscy sędziowie, instruktorzy. Na tej podstawie mogę powiedzieć, że poziom sędziowania był dość wysoki. Byliśmy oceniani przez instruktorów, którzy byli także na poprzednich turniejach. Były owszem kontrowersje, jak to podczas każdego turnieju, ale udało nam się utrzymać taki poziom, że te błędy, które nawet zostały popełniane, nie wpływały na końcowy wynik meczu. Nie dochodziło do wypaczeń. Dlatego oceniam mundial jako turniej udany do sędziów.

Zastanawiam się nad jednym. Co Ty teraz będziesz robił? Jak się sędziuje na mistrzostwach świata mecz otwarcia i finał... to co dalej?

- Dobre pytanie (śmiech). Też się na tym złapałem po finale, gdy już ochłonąłem. Zwłaszcza, że przecież byłem najmłodszym sędzią na turnieju. A przecież jak się goni króliczka to chyba jest większa satysfakcja w trakcie, niż jak się go już w końcu złapie (śmiech). Ale ochłonąłem już i doszedłem do siebie, i wiem, że trzeba się utrzymać na tym poziomie. To będzie jeszcze trudniejsze. I tego chce w pierwszej kolejności. A co do innych celów? Kibicuje całej dyscyplinie, by się rozwijała. By awansowała na Igrzyska Olimpijskie, bo chciałbym pojechać na imprezę tej rangi. Sędziuje również na poziomie trzeciej ligi mecze piłkarskie i będę chciał się przebijać wyżej. Na pewno nie spocznę na laurach. Nowe cele się znajdą.

Wracając jeszcze do mistrzostw świata. Bahamy zrobiły wrażenie? Była szansa na zwiedzanie?

- Temperatura na Bahamach codziennie wynosiła około 30 stopni, ale też była duża wilgotność. Dlatego mecze, zwłaszcza te popołudniowe, wymagały bardzo dobrego przygotowania fizycznego. I dziennie tak samo. Śmiałem się, że prezenterzy pogody mają na Bahamach prostą robotę – dziennie gadają to samo, bo pogoda tam się nie zmienia. Na zwiedzanie czasu za dużo nie było. Przed mistrzostwami czas mieliśmy wypełniony takimi sesjami teoretycznymi i praktycznymi na boisku z ustawieniem, jak się poruszać itd. Jak się turniej rozpoczął, to w dniu gdy nie mieliśmy meczu to mieliśmy trochę czasu dla siebie, ale nie za dużo, bo zawsze rano były analizy video. Mieliśmy jednak taki jeden totalny wolny dzień, w którym nie było meczów. Był on luźny też dla nas. Zorganizowano nam wtedy wycieczkę na jedną z niezamieszkanych wysp na Bahamach i to był jeden z przyjemniejszych dni. Mieliśmy czas dla siebie, mogliśmy odpocząć. Popływaliśmy łódką, poleżeliśmy na plaży, pograliśmy w piłkę. Na większe zwiedzanie jednak czasu nie było.

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności