Aktualności
[BEACH SOCCER] Marcin Stanisławski: Z KP Łódź zyskaliśmy szacunek świata
Była duża presja przed decydującymi meczami o mistrzostwo Polski? Faworyt przecież nie mógł przegrać…
Cały sezon byliśmy świadomi swojej siły i jakości. Z każdym meczem staraliśmy się być coraz lepsi, cały czas pielęgnując dyscyplinę i koncentrację, czyli dwa najważniejsze aspekty, przez które przegraliśmy w poprzednim sezonie. Dużo ze sobą rozmawiamy, podczas odpraw i analiz zawsze przypominamy sobie nasze błędy, które chcemy eliminować. W ogóle ten czynnik mentalny był dla nas kluczowy w rozgrywkach krajowych. Co do presji przed samymi finałami, to pośrednio zdjęła z nas ją drużyna z Gdańska, która ściągając topowych zawodników, chyba nagle zabrała nam miano faworyta turnieju. Nie zabrała jednak najważniejszego, wiary we własne, wielkie możliwości. Pokazaliśmy zarówno w meczu finałowym, jak i w całym turnieju, że jesteśmy najlepszym zespołem.
Po tym, gdy zajmowaliście drugie miejsce po dwóch turniejach ekstraklasy, nie wracały w głowie obrazki z ubiegłego roku?
Absolutnie. Zresztą dwa turnieje eliminacyjne nie mają tak wielkiego przełożenia na to, co później dzieje się w finałach. Zdawaliśmy sobie z tego sprawę że – z całym szacunkiem do zwycięzcy eliminacji, czyli drużyny z Sosnowca – tabela nie będzie odzwierciedlała układu sił podczas finałów. My staraliśmy się w każdym spotkaniu grać o zwycięstwo i mogę powiedzieć to z dużą dozą prawdopodobieństwa, że gdybyśmy nie musieli grać w pięcio- czy sześcioosobowym składzie na turnieju w Sosnowcu, to pewnie wygralibyśmy wszystkie mecze. To nie jest żadne tłumaczenie, braliśmy pod uwagę stratę punktów i zajęcie drugiego miejsca, ale chcieliśmy dać odpocząć kilku naszym bardzo eksploatowanym zawodnikom. Miało to swój duży plus w postaci debiutów naszych młodzieżowców.
Tegoroczny sukces w EWC nie rozluźnił drużyny, bo to chyba leżało u podstaw ubiegłorocznego niepowodzenia? Zostały pod tym względem wyciągnięte wnioski?
Oczywiście, że tak. Zeszły sezon był wspaniały, trzecie miejsce w Europie, kapitalne mecze z najlepszymi zespołami, potęgami z Rosji, którym w żadnym aspekcie gry nie ustępowaliśmy. Mieliśmy fantastyczny zespół i... straciliśmy kontrolę w jednym meczu w kraju, co skutkowało brakiem tytułu. Jeśli nie wyciągnęlibyśmy wniosków, to nie zrobiliśmy postępu. Od ubiegłorocznego sukcesu jesteśmy w kraju traktowani wyjątkowo. Widać i czuć jak zespoły podchodzą do spotkań z nami, my też o tym dużo rozmawiamy. Dla mnie symbolem tego sezonu i zmian, jakie zauważyłem w stosunku do poprzedniego roku, był Puchar Polski, który wygraliśmy po raz szósty z rzędu.
Dlaczego właśnie Puchar Polski?
Tam byliśmy poza jakimkolwiek zasięgiem, widziałem ogromną koncentracje, dyscyplinę i grę na wynik, która nagle zaczęła być piękna i skuteczna. Nasze wyniki od ćwierćfinału do finału (9:1,5:1,5:1 – przyp. red.) nie zrobiły na mnie takiego wrażenia jak nasza gra, pełna kontrola tego, co się działo na boisku. To był fundament, na którym oparliśmy nasze przygotowania do MP.
Obcokrajowcy wiele wnieśli do gry KP Łódź?
W Pucharze Polski, który zdominowaliśmy, graliśmy tylko składem krajowym i to był zamierzony plan. Wiedzieliśmy, że na MP dojdzie do nas Paulinho, czyli zawodnik czujący nasze DNA, znający wszystkie nasze atuty, przyzwyczajenia, mający nasz klub w sercu. Paulo to jeszcze nie jest gracz z absolutnego światowego topu, to znaczy przynajmniej tak nie jest jeszcze traktowany, bo dla mnie to numer jeden. To wyjątkowy człowiek i piłkarz, lider zespołu, który przekłada dobro drużyny nad swoje własne. I tak miał docelowo wyglądać nasz team w Kołobrzegu. Uraz Łukasza Świdnickiego, który bardzo nas zabolał, spowodował wakat na pozycji bramkarza, stąd pomysł sprowadzenia Eliotta Mounouda. Tak jak gra z Paulo rozwija każdego zawodnika, ponieważ jest on graczem bardzo mało egoistycznym, tak w przypadku Eliotta najbardziej rozwinęła... mnie. Mając w bramce kogoś tak spektakularnie grającego nogą, pomysły na rozgrywanie ataków pozycyjnych mnożą się w głowie. Mieliśmy mało czasu na zgranie się z nim, ale udało się stworzyć coś wielkiego i nasza gra w MP wyglądała pięknie. Natomiast najważniejsze, co chce o nich powiedzieć, to to, że są fantastycznymi ludźmi.
Konkurencja w kraju jest na tyle mocna, że zmusza was do rozwoju, czy dla was takim priorytetem jest już jednak walka na arenie międzynarodowej, a w kraju momentami ciężko Wam się zmobilizować?
Trudne pytanie. Wszystko zawsze weryfikuje boisko i możemy sobie mówić przed meczem, że nasze podejście jest optymalne, a wydarzenia na boisku pokazują co innego. Bo na przykład w Europie zawodnik zblokuje strzał nierealny do zblokowania, a w Polsce w podobnej sytuacji, albo często nawet w mniej groźnej, odpuści. Czasem rozmowy nie wystarczą aby zmienić podejście, dlatego szukamy własnych celów do rozwoju. Takich małych, króciutkich na dany mecz czy turniej. W tym roku kolosalną prace wykonaliśmy doskonaląc nasze stałe fragmenty gry, staraliśmy się być w nich kreatywni, pamiętając też o tym, że rywal może nas odczytać, stąd częste zmiany na każdy następny mecz. Efekt był taki że w półfinale i finale MP zdobyliśmy łącznie trzy gole z rzutów rożnych i autów, każdy rozegrany inaczej. To jeden z wielu elementów tych krótkich celów, ale na pewno w ostatecznym rozrachunku bardzo nas one rozwinęły.
To był najlepszy sezon w historii KP Łódź? Patrzymy chyba zwłaszcza przez pryzmat drugiego miejsca na EWC.
To, co osiągnęliśmy rok temu, było szokiem dla nas wszystkich. Pamiętam jak debiutowaliśmy na arenie międzynarodowej w 2015 roku, zajęliśmy bardzo dobre ósme miejsce jeszcze w zupełnie innej, dużo łatwiejszej formule rozgrywek EWC. Ósme miejsce wtedy, a ósme teraz to dwie inne bajki. Oglądaliśmy wówczas finał BSC Kristall – Catania (5-0) i jeden z naszych zawodników powiedział: „To jest inny świat, jak Real – Barcelona na trawie, gdzie my tu pasujemy?!?". Trzy lata później z tym samym Kristallem, czyli hegemonem na świecie, klubem który posiada swój własny stadion w St.Petersburgu, przegraliśmy w półfinale 2:3... Wracając rok temu z Nazare, w samolocie rozmawialiśmy, że to, co zrobiliśmy, to kosmos. Trzecie miejsce i wygrana z wielkim Łokomotiwem Moskwa w meczu o brąz, to jak sen. Byliśmy kopciuszkiem na najwystawniejszym przyjęciu. Jadąc w tym roku zdawaliśmy sobie sprawę, że już tak traktowani nie będziemy. A mimo wszystko, na papierze bez Brysthela i Saganowskiego, wyglądaliśmy chyba troszkę słabiej. Finał Ligi Mistrzów w piłce nożnej, KP Łódź – SC Braga. Trudno to opowiedzieć, nie sądziliśmy, że to się da kiedykolwiek przeżyć, teraz już wiemy jak to smakuje. Wiem, że nie da się spać przed meczem, że wszyscy wokół się kłaniają i na stojąco biją brawa zespołowi. Nie zapomnę nigdy, gdy Daniel Krawczyk dumnie wyprowadzał zespół na wypełniony po brzegi stadion. Przegraliśmy zdecydowanie, ale wygraliśmy coś więcej, największy szacunek całego beachsoccerowego świata.
Cele na kolejny sezon po tak udanych rozgrywkach jeszcze są?
Oczywiście. Nasz zespół tworzą nieprawdopodobnie ambitni ludzie. Po zajęciu trzeciego miejsca rok temu nastąpiło w zespole bardzo dużo zmian. Porażka w kraju otworzyła nam oczy na wiele spraw, a to tylko jeden mecz. Jeden mecz, który przegraliśmy z Bocą spowodował, że osiągnęliśmy jeszcze więcej, być może dzięki tej przegranej. Złożyło się na to wiele czynników. Zmieniliśmy trochę charakter zespołu, podejście do spotkań. Mam na myśli ludzi, którzy tworzą ten fantastyczny zespół czyli naszych działaczy: Michała Szymańskiego, Krzysztofa Janakowskiego, Tomasza Flaszke i Marcina Skowrona. Oni niesamowicie żyją zespołem, podziwiam ich zaangażowanie w rozwój KP Łódź. Nie mówimy już o zwykłym klubiku z Łodzi, tylko o potędze w Europie. Niedługo ukaże się ranking klubowy, w którym po tegorocznym sukcesie będziemy na czwartym miejscu w historii rozgrywek EWC. Po najlepszym zespole Portugalii, Bradze i dwóch gigantach z Rosji, Kristallu i Łokomotiwie Moskwa! Mamy w innej dyscyplinie podobne osiągnięcia?
Rozmawiał Tadeusz Danisz