Aktualności
[BEACH SOCCER] Marcin Stanisławski: Nie pękliśmy w żadnym momencie
Jaki to był turniej dla naszej kadry?
Bardzo ciężki, rozegraliśmy osiem spotkań w dziewięć dni. Niesamowite natężenie, zarówno mentalne, jak i fizyczne. Chylę czoła przed każdym członkiem naszej ekipy, że wytrzymaliśmy ten reżim bez żadnych problemów. Zawodnicy z największym profesjonalizmem podchodzili do regeneracji, natomiast sztab jej praktycznie nie miał, ponieważ najczęściej w nocy analizowaliśmy naszych rywali przed kolejnymi spotkaniami.
Jaki był kluczowy dla nas mecz? Ten w drugiej rundzie z Włochami, gdzie z faworytem zagraliśmy bardzo dobre zawody, a tej wygranej zabrakło do awansu?
Nastawialiśmy się już przed turniejem, że eliminacje będą miały kilka faz, że będziemy mieć małe kryzysy, które będziemy musieli przetrwać. Że będą mecze, w których trzeba będzie wydobyć dodatkowe pokłady energii. Zaczęliśmy od dwóch spotkań, w których musieliśmy zdobyć sześć punktów. Udało się, po bardzo trudnych bojach z Czechami i Kazachami. Nigdy nie gra nam się łatwo. W meczach, w których musimy prowadzić grę, szczególnie w pierwszej fazie turnieju, gdzie nie ma jeszcze pewnych automatyzmów. Grając na co dzień w Dywizji A, rywalizujemy z faworytami i najczęściej gramy szybkim atakiem. Druga sprawa to postęp, jaki robią kolejne zespoły z niższych miejsc w rankingu, jest on bardzo zauważalny. Weźmy Kazachstan, który ma zawodników bardzo mocnych fizycznie i zaraz będzie „pukał” do Dywizji A. Czesi natomiast grają w coraz poważniejszych turniejach na całym świecie, przeznaczają na rozwój coraz większe środki. Wygraliśmy i to jest najważniejsze. Kluczowym starciem był dla nas z kolei moim zdaniem mecz 1/8 finału z Niemcami.
To był prawdziwy dreszczowiec.
Przegrany jechał do domu, więc ten mecz miał spory ciężar gatunkowy. Rywal, posiadający w składzie wielką indywidualność w osobie Christiana Biermanna, miał zespół zbliżony poziomem do naszego. Od początku ułożyliśmy sobie to spotkanie, szybko strzelając gola i kontrolując wydarzenia na boisku. Praktycznie nie dopuszczaliśmy ich do okazji strzeleckich. Najpierw Biermann wyrównał po bramce turnieju, natomiast przy kolejnym naszym prowadzeniu dość pechowego gola wpuścił Patryk Sobczak. Zwycięstwo w dogrywce dał nam niezawodny Jakub Jesionowski. To był horror z happy-endem, który dodał nam dużo pewności siebie. Pierwsza ósemka to był nasz pierwszy cel, obroniliśmy tym samym mnóstwo punktów do rankingu z poprzednich eliminacji i mieliśmy przed sobą szanse powalczenia o coś naprawdę wielkiego
Czy problemem nie była formuła rozgrywania turnieju? Osiem meczów w dziewięć dni – takiego natężenia nie ma chyba na żadnych innych zawodach.
Część z naszych zawodników grała w podobnie intensywnym turnieju w czerwcu, podczas Euro Winners Cup, czyli klubowej Lidze Mistrzów. To doświadczenie na pewno procentowało. Dla niektórych natomiast to była kompletna nowość, dlatego szachowaliśmy składem, tak aby wszystko, co najlepsze zachować na kluczowe gry.
Tak trochę z przymrużeniem oka – co takiego jest w eliminacjach mistrzostw świata, że ten turniej wyzwalał dodatkowe pokłady zaangażowania i umiejętności w naszych zawodnikach? W pewnym momencie znowu zaczęliśmy przypominać drużynę z poprzednich eliminacji, kiedy to byliśmy najlepsi.
Na dwanaście spotkań dwóch ostatnich eliminacji wygraliśmy osiem, przegrywając tylko z Hiszpanią, Portugalią i dwukrotnie z Włochami, czyli samymi potęgami. Raz dało nam to pierwsze miejsce, raz siódme. Raz awans, raz nie. My generalnie dobrze czujemy się w długich turniejach, z każdym meczem gramy coraz lepiej, pewniej. Jako trener zdobyłem spore doświadczenie turniejowe, które właśnie w tak długiej rywalizacji potrafi zaprocentować. Jak ktoś przeanalizuje nasze mecze, to zauważy gołym okiem progres w grze i statystykach. Jaka kolosalna była różnica pomiędzy meczem grupowym z Włochami, a meczem z Italią w fazie finałowej. Jaka duża była różnica pomiędzy pierwszymi spotkaniami z Czechami i Kazachstanem, a dwoma ostatnimi z Białorusią i Azerbejdżanem. To pokazuje, że z każdym meczem robiliśmy postęp i graliśmy coraz lepiej i skuteczniej.
Celu nie udało się osiągnąć, ale był taki mecz, albo przynajmniej fragment któregoś ze spotkań, który najbardziej usatysfakcjonował?
Mecz z Włochami w fazie finałowej. Prowadziliśmy 1:0 i mieliśmy kolejne okazje do podwyższenia wyniku. Nie jedną, a kilka sytuacji! Bardzo żałujemy tego meczu, decyzje sędziowskie były bardzo krzywdzące dla naszej drużyny, ale sami powinniśmy sobie jeszcze bardziej pomóc. Gdybyśmy byli bardziej skuteczni i nie popełnili tak rażących błędów przy dwóch bramkach rywali, to dziś bylibyśmy finalistami mistrzostw świata.
Największą rewelacją turnieju byli Białorusini? Chyba najmocniej zaskoczyli w drugiej fazie.
To już jest klasowy zespół, ograny, bardzo dobrze przygotowany fizycznie i taktycznie. Bardzo liczyliśmy na to, że nasz ostatni mecz grupowy będzie spotkaniem o trzecie miejsce w grupie, dające przepustkę do gry o ostatnią lokatę premiowaną awansem na MŚ. Białorusini sprawili dwie niespodzianki, eliminując nas pośrednio z turnieju. Natomiast nasz ostatni mecz grupowy nie był meczem o pietruszkę. Wygrywając, mieliby zapewniony udział w listopadowym Pucharze Interkontynentalnym w Dubaju. Mieli też szanse na wygranie całych eliminacji i bardzo dużo punktów rankingowych. Ograliśmy ich po pięknym i dramatycznym meczu 4:3, pokazując nasz potencjał w rywalizacji z uczestnikiem MŚ. To nasz mały sukces.
Indywidualnie po tak długim i wyczerpującym turnieju można kogoś wyróżnić?
Chcę wyróżnić wszystkich za podejście do każdego spotkania. Stworzyliśmy w krótkim czasie bardzo fajną, dobrze rozumiejącą się grupę ludzi. Po tym, jak już było pewne, że nie awansujemy na MŚ, nie spuściliśmy głów, a ograliśmy Białoruś i rekordowo w historii Azerbejdżan, w meczu o siódme miejsce, strzelając im 13 goli. Chylę czoła przed każdym z tych chłopców, o każdym mógłbym powiedzieć bardzo wiele zdań, głównie pozytywnych. Mieliśmy kilka powrotów do kadry po latach, ale też wielu debiutantów w tak poważnej imprezie. Nie pękliśmy w żadnym momencie, oprócz meczu z Portugalią, nikt nas nie zdominował, obserwatorzy podkreślali stały postęp w grze. Jesteśmy siódmym zespołem Europy i to nie jest powód do zmartwień, choć oczywiście mieliśmy swoje marzenia.
Rozmawiał Tadeusz Danisz