Aktualności
[NA PARKIECIE] O awansie zadecyduje rewanż w Koszalinie
Fakt rywalizacji o bilety na mistrzostwa Europy nie wpłynął najlepiej na poczynania zawodników obu reprezentacji w pierwszych minutach wtorkowego spotkania. Zarówno Węgrzy, jak i nasi reprezentanci nie grali tego, co potrafią. Dużo było ostrożności, asekuranctwa i prostych błędów. Zdecydowanie jednak szybciej z presją poradzili sobie nasi rywale.
Gospodarze pierwszy groźny strzał oddali w drugiej minucie spotkania. Uderzała największa gwiazda Węgrów Droth, ale Michał Kałuża był na posterunku. Biało-czerwoni zrewanżowali się w piątej minucie próbą Mikołaja Zastawnika, który był zresztą w pierwszej odsłonie najlepszym zawodnikiem w naszej reprezentacji. Gracz Clearexu Chorzów zarówno w pierwszej próbie, jak i w kolejnych nie był w stanie jednak pokonać bramkarza Węgrów.
Wraz z upływem minut coraz częściej do głosu dochodzili gospodarze. Z pewnością wpływ na to miał także fakt, że biało-czerwoni już w 10. minucie złapali piąty faul. Od tego momentu musieli grać ostrożniej, w dodatku już w pierwszych minutach uraz odnowił się Tomaszowi Kriezelowi.
Wspierani przez żywiołowo dopingujących fanów Węgrzy w 12. minucie otworzyli wynik spotkania. Przy rzucie rożnym i drugiej próbie wbicia piłki w pole bramkowe Polacy zaspali, co wykorzystał Horvath i z bliska pokonał Kałużę. Podopieczni Andrzeja Biangi rewanżowali się strzałami z dystansów Macieja Mizgajskiego i Dominika Soleckiego oraz zrywami Rafała Franza. Końcówka pierwszej połowy zdecydowanie należała jednak znowu do Węgrów. Rabl, po kiksie Zastawnika, był bliski zdobycia drugiej bramki, a piłkę zmierzającą do siatki po uderzeniu Harnischa zatrzymał Dominik Solecki.
Pierwsze sekundy drugiej odsłony wskazywały na to, że w grze obu ekip raczej niewiele się zmieniło, ale po niespełna minucie uderzenie Mizgajskiego wylądowało na słupku. To był sygnał, że Polska w drugiej połowie zamierza grać zdecydowanie odważniej. W kolejne próbie węgierskiego bramkarza zatrudnił Zastawnik. Cała hala odetchnęła jednak z ulgą, gdy gospodarzy w niemal beznadziejnej sytuacji wybronił ich golkiper, dwukrotnie okazując się lepszy od Marcina Mikołajewicza.
Po chwili zamiast 1:1, było 0:2. W dogodnej sytuacji bramkowej sędzia dopatrzył się ręki Zastawnika – jak pokazały później telewizyjne kamery, której nie było – a rzut karny na bramkę zamienił Droth.
Biało-czerwoni nie zamierzali się jednak poddawać. Kubik, Franz... Odważna gra Polaków to była „woda na młyn” dla Węgrów, którzy groźnymi kontrami niepokoili Kałużę. Z czasem bliski zdobycia bramki był jeszcze Mizgajski, który po raz drugi „przystemplował” słupek węgierskiej bramki. Nie udawało się z akcji, więc Polacy postanowili – podobnie jak rywale – po stałym fragmencie gry. Po rzucie rożnym i podaniu Zastawnika Tomasz Lutecki zmieścił piłkę tuż przy słupku. A po chwili mogło być 2:2, ale zabrakło dosłownie centymetrów. Gospodarze w końcówce momentami rozpaczliwie się bronili, szukając swoich szans w kontratakach, ale już bez powodzenia. Po końcowej syrenie umiarkowanie usatysfakcjonowani byli gracze... obu drużyn. O awansie zadecyduje rewanż w Koszalinie.
Tadeusz Danisz
Węgry – Polska 2:1 (1:0)
Bramki: Horvath 12, Droth 23 (k) – Lutecki 32
Węgry: Tóth – Klacsák, Harnisch, Droth, Hosszú – Dávid, Fekete, Komáromi, Trencsényi, Horváth, Rábl, Gál, Nagy.
Polska: Kałuża – Zastawnik, Lutecki, Mikołajewicz, Kriezel – Kubik, Dewucki, Gładczak, Mizgajski, Solecki, Franz, Elsner, Wojciechowski.