Aktualności
[FUTSAL] Polacy zrobili swoje. „Teraz czas na kolejny etap”
Analizując zwycięski turniej na Malcie, trudno uciec tak zupełnie od jesiennych niepowodzeń w Zielonej Górze, gdzie Polska nie zdołała przeskoczyć pierwszej rundy w drodze do MŚ.
Zapomnieć o Zielonej Górze
Tamte porażki spowodowały, że Polska musiała rozpoczynać walkę o ME od preeliminacji. – Po tamtym turnieju uciekło z nas trochę pewności. Nie ma co ukrywać. Lecieliśmy więc na Maltę z małymi obawami, bo to jednak tylko sport – przyznaje Błażej Korczyński, który w swojej bogatej karierze zawodniczej, jak i trenerskiej nie miał do tej pory okazji reprezentować biało-czerwonych barw w meczach przeciwko Szwecji czy Malcie.
To również pokazuje, że Polska znalazła się w miejscu dla siebie… obcym. – Mimo że analizowaliśmy rywali, wiedzieliśmy o nich stosunkowo dużo, to tak naprawdę nie mieliśmy pojęcia czego się po przeciwnikach spodziewać – przyznaje selekcjoner. Sukces biało-czerwonych jednak ani przez moment nie podlegał dyskusji. Właściwie jedynie pierwsze minuty inauguracyjnego meczu z Grecja mogły w serca kibiców wlać odrobinę niepewności. Od czwartej minuty rywale prowadzili, ale biało-czerwoni szybko odpowiedzieli i uspokoili grę. – Gdyby szybko nie przyszły dwie bramki Michała Kubika, to na pewno pojawiałaby się coraz większa nerwowość, męczylibyśmy się, a rywale nabieraliby wiatru w żagle – mówi Błażej Korczyński.
Polska ostatecznie wygrała 5:2, między innymi po trzech trafieniach Kubika, a selekcjoner przyznaje, że początek meczu z Grecją, jak i momenty przed drugim grupowym spotkaniem, ze Szwecją, były najtrudniejszymi chwilami podczas turnieju na Malcie. Reprezentacja ze Skandynawii w opinii wielu miała być najgroźniejszym rywalem w walce o pierwsze miejsce. – Oglądaliśmy Szwedów w akcji kilkukrotnie, również podczas niedawnych eliminacji mistrzostw świata. Wiedzieliśmy, że mogą nam napsuć krwi – opisuje Korczyński. Ostatecznie Polska drugi mecz w turnieju wygrała 6:0 i właśnie tym pojedynkiem zapewniła sobie awans do dalszej fazy eliminacji.
Statystycznie najlepsi
Na przełomie stycznia i lutego o awans do dalszej fazy eliminacji ME gra toczyła się w dziewięciu grupach, łącznie rywalizowały 33 reprezentacje. Prócz Polski sześć drużyn narodowych zakończyło preeliminacje z kompletem punktów: Bośnia i Hercegowina, Belgia, Węgry, Gruzja, Mołdawia oraz Norwegia.
Biało-czerwoni w liczbach drużynowo prezentowali się okazale. W trzech spotkaniach oddali łącznie 129 strzałów, lepsze pod tym względem były jedynie Belgia i Bułgaria – co ciekawe, ci drudzy w swojej grupie zajęli dopiero trzecie miejsce. Obie ekipy oddały po 130 strzałów. Polacy zanotowali 53 celne uderzenia i ustąpili jedynie Bośni i Hercegowinie (64) oraz Belgii (55). Ze wszystkich reprezentacji biorących udział w preeliminacjach zdobyli jednak najwięcej bramek – 22. Połowa tego dorobku to gole z ostatniego meczu z Maltą (11:0), który okazał się najwyższym zwycięstwem w całych preeliminacjach. W tej sytuacji niespełna co trzeci celny strzał naszych reprezentantów kończył się bramką – taką średnią żaden rywal nie mógł się już pochwalić.
Indywidualnie dorobek strzelecki naszych zawodników rozkładał się na liczne grono. Najwyżej w klasyfikacji strzelców znalazło się pięciu graczy, którzy zdobyli po trzy bramki. To Tomasz Lutecki, Sebastian Leszczak, Michał Kubik, Mikołaj Zastawnik oraz Michał Marek. – Na pewno ci zawodnicy mogą być z siebie zadowoleni, ale kilku innych pozytywnie się pokazało. Leszczak był takim zwycięzcą turnieju już w Zielonej Górze. Teraz istnieje kilka rotacji w czwórkach, bo zawodnicy, którzy do tej pory grali mniej, naciskają. Jest Krzysztof Elsner, swoje robi także Sebastian Wojciechowski. Wiemy, jakie mamy możliwości, staramy się jak najlepiej wybrać – mówi popularny „Korek”. Łącznie na dorobek strzelecki naszej reprezentacji zapracowało dziewięciu kadrowiczów. Najlepsi strzelcy turniejów na swoim koncie mieli natomiast po 5-7 bramek.
Teraz wyzwania
Biało-czerwoni do kolejnego etapu rywalizacji o mistrzostwa Europy przystąpią dopiero w przyszłym roku. W tym roku futsalowy świat czeka decydująca batalia o występ w MŚ oraz sam mundial, jak również rywalizacja drużyn z drugich i trzecich miejsc turniejów preliminaryjnych. W połowie maja poznamy natomiast naszych trzech rywali w eliminacjach. Po raz pierwszy zmagania będą odbywać się w systemie mecz i rewanż w hali każdego z uczestników. – To na pewno ma plusy i minusy. Taki system rywalizacji wyklucza niespodzianki, ale w przypadku słabszego dnia, słabszego okresu, będzie szansa się poprawić – mówi Korczyński.
Polska w losowaniu powinna trafić na teoretycznie dwóch silniejszych rywali, którzy aktualnie biją się jeszcze o awans do mistrzostw świata. – Tutaj cały czas czekamy na ostateczną wersję. Czy trafimy na drużyny, które aktualnie biją się o awans do mistrzostw świata i to one będą losowane z wyższego koszyka, czy jednak będzie liczył się ranking europejski. W tym drugim przypadku premiowani będziemy my. Będziemy mogli uniknąć kilku naprawdę mocnych reprezentacji, jak chociażby Czechów – tłumaczy Korczyński.
Polska w europejskim rankingu biorącym pod uwagę rozstawienie w koszykach zajmuje obecnie 14 miejsce. Niepowodzenie w Zielonej Górze niewiele w tej kwestii zmieniło. Bez względu jednak na zawiłości regulaminowe, czeka nas w przyszłym roku trudne zadanie, tym bardziej, że bezpośredni awans do mistrzostw Europy uzyskają tylko zwycięzcy ośmiu grup oraz sześć najlepszych ekip z drugich miejsc. Dwaj pozostali wicemistrzowie grup zagrają ze sobą baraż o ostatnie wolne miejsce. – Nie spoglądamy na to, na co nie mamy wpływu. Skupiamy się na przygotowaniach. Jeden etap za nami. Teraz chcemy się jak najlepiej przygotować do kolejnego – dodaje selekcjoner naszej reprezentacji.
Turniej finałowy mistrzostw Europy w Amsterdamie i Gronigen odbędzie się w dniach 19 stycznia – 6 lutego. W mistrzostwach Europy po raz pierwszy zagra zaś 16 reprezentacji, cztery więcej niż do tej pory.
Tadeusz Danisz