Aktualności

[FUTSAL] Biało-czerwoni wracają na futsalowe salony. „W Moskwie zjadł nas stres”

Reprezentacja12.01.2018 
17 lat reprezentacja Polski czekała na awans do mistrzostw Europy w futsalu. Pierwszy występ w gronie najlepszych europejskich ekip biało-czerwoni zaliczyli w Moskwie. – Mieliśmy naprawdę mocną drużynę, ale trochę zjadła nas trema. Tak naprawdę w grupie tylko Hiszpania była poza naszym zasięgiem – wspomina trener tamtej drużyny, Roman Sowiński.

Luty 2001 rok. Mroźna zima w Moskwie. Na Łużnikach prezentuje się siedem najlepszych reprezentacji w Europie w futsalu... i Polska. – Niektórzy chyba postrzegali nas, jak kopciuszka – wspominał po latach jeden z uczestników tamtych wydarzeń, Andrzej Szłapa, obecnie trener Rekordu Bielsko-Biała. I chociaż kopciuszek na balu nie odegrał głównej roli, to jednak sama obecność na ME już była wydarzeniem, ale o tym później.

Przeszklone drzwi, które robiły różnicę
Ta obecność wśród największych gwiazd mistrzostw Europy była widoczna zresztą nie tylko na hali, podczas rywalizacji turniejowej, ale także... w hotelu. Wszystkie reprezentacje mieszkały bowiem w jednym, co dawało okazję do „konfrontacji wzrokowych” z największymi asami futsalu. – Hotel był tak duży, że można było w nim się zgubić. Pamiętam nawet jeszcze jego nazwę, to był „Aerostar”. Na dworze – 30 stopni, a w środku tyle samo, tyle, że na plusie. Różnicę robiły jedynie wielkie oszklone drzwi. Po jednej stronie szyby było gorąco, po drugiej zimno. Gdy wychodziliśmy z pokojów, to nie ubieraliśmy się jak na zimę, bo byśmy przez te kilka minut się rozpłynęli. W koszulkach zjeżdżaliśmy na dół i dopiero w holu, przy samych drzwiach, ubieraliśmy się na mróz – wspomina trener naszej kadry.

Sowiński między obecną, a „swoją” kadrą zauważa wiele analogii. Przede wszystkim osoba Błażeja Korczyńskiego, jako ówczesnego gracza PA Nova Gliwice, którego on sam wprowadzał do futsalu. – Wtedy był młodym chłopakiem, wchodził do drużyny, ale już pokazywał charakterek, który ma do dziś. Potrafił się odezwać, rzucić koszulką. Co jeszcze te dwie ekipy mają wspólnego? Wylosowaliśmy równie trudne grupy finałowe – dodaje.

W Moskwie biało-czerwoni trafili na Chorwację, Ukrainę i Hiszpanię. – Te dwie ostatnie drużyny znalazły się w finale. Z Chorwacją graliśmy pierwszy mecz, rywal był bardzo doświadczony, a nas zjadł stres i przegraliśmy 1:2 – mówi ówczesny selekcjoner.

W kolejnych spotkaniach było gorzej, chociaż Polacy jeszcze przed ostatnim występem mieli teoretyczne szanse na wyjście z grupy. Było to zadanie niesłychanie trudne, bo biało-czerwoni musieli wygrać różnicą czterech bramek. – Pamiętam przerwę w tamtym spotkaniu. Toczyliśmy z Ukrainą wyrównany bój, prowadziliśmy 2:1, ale to było za mało. Musieliśmy zaryzykowaliśmy, a wtedy rywal ze wschodu wypunktował nas, jak wytrawny bokser.

Ciśnienie skoczyło
Mało kto wie, że wyjazd biało-czerwonych do Moskwy zaczął się od mocnego uderzenia. I to dosłownie. – Podczas podchodzenia do lądowania na lotnisku Szeremietiewo, w trakcie wysuwania podwozia, poczułem chłód na łydkach. Siedziałem z przodu, okazało, że miała miejsce dekompresja w samolocie. W wyniku nagłego spadku ciśnienia osoby, które były z tyłu, dostały taką falę uderzeniową, że poleciała im krew z nosa i uszu.

Kolejnym elementem, który łączy obie reprezentacje, jest wielka radość, jaką sprawili biało-czerwoni swoim awansem do turnieju finałowego. Nikt bowiem się tego po nich nie spodziewał. – Wtedy naszą bazą było Zabrze i hala przy ulicy Matejki. Już w pierwszej połowie 2000 roku zasygnalizowaliśmy zwyżkę formy. W eliminacjach mistrzostw świata w Gwatemali graliśmy na Śląsku turniej z udziałem pięciu innych ekip. W ostatnim meczu mierzyliśmy się z potężną Rosją. Przegraliśmy 1:2, ale w samej końcówce po akcji Kuchciaka i Dąbrowskiego mieliśmy taką sytuację... która do dzisiaj śni mi się po nocach – koszmar Sowińskiego kilka miesięcy później zamienił się w cudowną rzeczywistość. Jesienią, już w glorii trzeciej ekipy mundialu, do Zabrza przyjechała Portugalia. – Na spacerek, bo kto zaszkodzi takiemu zespołowi – wszyscy się zastanawiali. Ostatecznie Polska wygrała 3:0. – Był to mecz, który już na zawsze zapisze się w annałach naszego futsalu – twierdzi.

Warto jeszcze wspomnieć o realiach futsalowych z początku XXI wieku. Wtedy w Polsce dominowały dwa kluby: Clearex Chorzów i PA Nova Gliwice. – To mi ułatwiało pracę, bo miałem w ekipie sześciu zawodników z Gliwic oraz sześciu z Chorzowa. Wpuszczałem na parkiet czwórkę z jednego klubu i oni wiedzieli, co grać – dodaje. Ale sielanki bynajmniej nie było. – To była jednocześnie mieszanka wybuchowa. Piłkarsko ekipa znakomita, ale nie było to kółko różańcowe, tyle mocnych charakterów, że Błażej Korczyński w tej ekipie był jednym ze spokojniejszych. Miałem za zadanie połączyć ogień z wodą – wyjaśnia.

Zgrupowanie w Portugalii? 990 złotych od osoby
Sama kadra „poruszała się” natomiast w zupełnie innych realiach, niż obecnie. – Dzisiaj trenerzy to mają warunki – wzdycha Sowiński i dodaje: – Korczyński to praktyk, który wywodzi się z futsalu, ja byłem raczej teoretykiem, który miał korzenie w innych dyscyplinach.

Jedyne, na czym Sowiński mógł się opierać, to podpatrywanie Brazylii oraz własny nos i kreatywność. A te były u niego na całkiem niezłym poziomie, co pokazują nie tylko wyniki. W ramach przygotowań reprezentacja Polski, już w 2001 roku, poleciała między innymi do Portugalii. – Ten obóz udało się załatwić, bo po prostu wykupiliśmy wycieczki dla zawodników na południe Portugalii, za 990 złotych. W tym okresie wakacje były tanie, a na miejscu już załatwialiśmy sparingi, wejścia do hal. Warunki były idealne – wyjawia były trener reprezentacji Polski.

O porównanie ekipy sprzed 17 lat z obecną reprezentacją jednak się nie pokusił. Futsal przez kilkanaście lat uległ zbyt wielkim przemianom. – Tamto pokolenie było wybitne, mieliśmy dużo indywidualności. Dzisiaj bardziej liczy się taktyka, drużyna. Ja wierzę w Błażeja, on czuje futsal, nie jest skażony dużą piłką, przygotowuje się do tych mistrzostw od tygodni, nie śpi chyba po nocach, wierzę w jego charyzmę i charakter. Indywidualności na pewno są większe w ekipie rywali, trzeba więc to zniwelować. „Korek” wie, co chce chłopakom przekazać i dobrał sobie takich zawodników, którzy będą w stanie to zrozumieć i zrealizować – zapewnia.

W grudniu, już po awansie naszej reprezentacji do Słowenii, w Gliwicach spotkali się ich starsi koledzy, którzy w Moskwie uczestniczyli w mistrzostwach Europy. – Byli obecni niemal wszyscy. Przyjechał nawet Marcin Kwiatkowski z Niemiec. To też pokazuje charakter tej grupy. Był czas na pracę, ale również na zabawę, najlepiej po sukcesie. I tego naszej obecnej ekipie życzę najbardziej, prócz oczywiście sukcesu sportowego. By po latach mogli się wszyscy spotkać, bo to będzie znaczyło, że są prawdziwym zespołem – kończy Roman Sowiński.

Tadeusz Danisz

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności