Aktualności

[WYWIAD] Marcin Kamiński: W Bundeslidze nie ma miejsca na błędy

Reprezentacja24.01.2019 
Najpierw klęska w meczu z Eintrachtem Frankfurt, następnie remis z Bayernem Monachium i wygrana z niepokonaną wcześniej Borussią Dortmund. Fortuna Duesseldorf w tym sezonie jest drużyną totalnie nieprzewidywalną. W jej szeregach pewne miejsce ma Marcin Kamiński, którego odwiedziliśmy w Niemczech. – W naszej kadrze próżno szukać zawodników z wielkimi nazwiskami, ale mamy drużynę. Wszyscy wierzymy, że jest w niej wystarczająco dużo jakości, by zapewnić sobie utrzymanie w Bundeslidze – mówi w rozmowie z Łączy Nas Piłka reprezentant Polski.

Fortuna Duesseldorf wygrała cztery spotkania z rzędu. Co się stało, że twój zespół tak zmienił swoje oblicze?

Myślę, że przede wszystkim wszyscy uwierzyli w swoje umiejętności, że możemy wygrywać i zdobywać punkty. Po czternastu kolejkach mieliśmy tylko dziewięć „oczek” i zajmowaliśmy ostatnią pozycję w tabeli, więc nie wyglądało to kolorowo. Wiedzieliśmy jednak, że stać nas na dużo więcej. Potrafiliśmy przecież wcześniej wygrać z Herthą Berlin, zremisować z Bayernem Monachium. Pokazywaliśmy więc, że umiemy grać dobrze w piłkę, tyle tylko, że czasem brakowało skuteczności. Przykładem może być spotkanie z Mainz. Graliśmy bardzo dobrze, mieliśmy dużą przewagę, a przegraliśmy 0:1. Widzę, że zespół z meczu na mecz coraz bardziej dojrzewał. Powoli znajdowaliśmy właściwy balans pomiędzy ofensywą i defensywą. Doszło do tego trafione ustawienie i w pewnym momencie wszystko zaskoczyło. Zwycięstwo w meczu z Freiburgiem było niejako podsumowaniem naszej pracy w poprzednich spotkaniach. Próbowaliśmy znaleźć złoty środek i w tej potyczce rzeczywiście wiele rzeczy nam wychodziło tak, jak tego chcieliśmy. To pozwoliło nam uwierzyć, że wszystko jest możliwe. Zdaliśmy sobie sprawę, że możemy wygrywać. Po tych wygranych nadszedł dla nas spokojniejszy okres. Pojawiła się świadomość, że idziemy w dobrym kierunku, ale musimy wciąż twardo stąpać po ziemi, bo przed nami kolejne trudne spotkania.

Co czułeś w pierwszej części sezonu, gdy seryjnie przegrywaliście? W VfB Stuttgart nie występowałeś zbyt często, a w Dusseldorfie pojawiały się kolejne porażki.

Dla mnie najważniejsze było to, żeby regularnie grać. Wiadomo, że utrzymanie w lidze jest naszym podstawowym zadaniem, ale patrząc ze swojej perspektywy, po prostu potrzebowałem minut spędzonych na boisku. Wiedziałem, że w Stuttgarcie będzie o to ciężko i nie chciałem tracić kolejnych miesięcy na rozmyślaniu, czy może zagram. Nie patrzyłem więc na to, że przechodzę do zespołu skazywanego przez niemal wszystkich na spadek. Początki oczywiście nie były łatwe, ale z tygodnia na tydzień dawało się dostrzec, że ta drużyna ma charakter. Nikt w niej się absolutnie nie poddaje. Każdy ma nadzieję i wierzy, że możemy skutecznie walczyć o utrzymanie. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że decyzja o przeprowadzce była słuszna. Tym bardziej, że regularnie gram, a to było dla mnie kluczowe.

Po wysokiej porażce z Eintrachtem Frankfurt (1:7) usiadłeś na ławce rezerwowych, mimo że statystycznie należałeś do najlepszych w zespole. To był najtrudniejszy dotychczas moment w Fortunie?

Nie było to na pewno nic przyjemnego. Wiadomo, że po tak wysokiej porażce największa odpowiedzialność spada na obrońców, ale z pewnością bardziej komfortowe byłoby wyjście na kolejny mecz, by mieć okazję się zrehabilitować. Gdy po takiej przegranej siada się na ławce, jeszcze dłużej rozmyśla się o tej klęsce. Zawodnik, który ląduje wśród rezerwowych, bardzo dużo się zastanawia, zamiast jak najszybciej zapomnieć o porażce. To też mi jednak pokazało, że w drużynie nie ma „świętych krów”. Trener Friedhelm Funkel jest takim szkoleniowcem, który często coś zmienia. Musiałem więc udowodnić, że zasługuję na miejsce w składzie. Gdy przychodziłem na wypożyczenie, nikt mi nie obiecywał – będziesz grał w każdym spotkaniu. Trzeba na to zapracować. Usiadłem na ławce w dwóch meczach ligowych, ale, wróciłem silniejszy. To była dla mnie nauczka. W Bundeslidze nie ma miejsca na błędy.

Jak sobie radzić w przypadku odstawienia od składu? Przeżywałeś to choćby wiosną w Stuttgarcie, gdzie właściwie zaliczałeś tylko końcówki spotkań.

W Stuttgarcie było o tyle inaczej, że gdy zasiadłem na ławce, zdobyliśmy pierwsze punkty na wyjeździe. Potem przyszły kolejne zwycięstwa, więc trudno było oczekiwać od trenera, że będzie coś majstrował w składzie, który wygrywa. W Fortunie przydarzyły się natomiast dwie ligowe porażki, obie w rozmiarze 0:3. Trener musiał zatem szukać innych rozwiązań w defensywie. Oczywiście, nikt nie lubi przegrywać, każdy pragnie zwycięstw, ale potknięcia są także częścią tego sportu. Trzeba po prostu umieć się od tego odciąć i skupić na kolejnych wyzwaniach. Nie jest to łatwe, wiele zależy od charakteru i doświadczenia. Na początku kariery każdy mecz analizowałem i rozbierałem na czynniki pierwsze, jednak z czasem się to zmienia. Miałem w Lechu sezon, w którym rozegrałem 54 spotkania, łącznie z pucharami. Nie ma wtedy czasu, by rozpamiętywać coś, co było tydzień czy dwa wcześniej. Trzeba patrzeć na kolejnego rywala, następne wyzwanie, które przychodzi bardzo szybko. Jasne, wyciąga się wnioski, ale raczej pod kątem zespołu, a nie indywidualności.

Teraz odczuwasz stabilizację w formacji defensywnej Fortuny? Zaczęliście grać czwórką obrońców, a wcześniej bywało z tym różnie.

Tak, znaleźliśmy chyba system, który nam odpowiada. W defensywie pojawiła się stabilizacja. Wcześniej często zmienialiśmy ustawienie czy liczebność w obronie. Nasz trener ma taki styl, że lubi ustawiać drużynę pod konkretnego rywala. Wszystko zależało więc od wytycznych szkoleniowca przed danym meczem, ale teraz czujemy się zdecydowanie pewniej.

Spodziewałeś się, że w połowie sezonu Fortuna będzie na wyższej pozycji w tabeli niż Stuttgart? Masz wrażenie, że przydałbyś się teraz klubowi, z którego jesteś wypożyczony?

Raczej tego nie przewidywałem. W końcówce roku złapaliśmy wiatr w żagle, a Stuttgart ma nieco problemów, by się odnaleźć. Nie wszystko działa tam tak, jak w poprzednim sezonie. A co do mojego wypożyczenia… Czasem zdarza się, że ktoś napisze: Kamiński przydałby się w Stuttgarcie. Bywa, że dostaję też wiadomości od kibiców, żebym wracał. To jest bardzo miłe, ale skoro mnie tam teraz nie ma, to znaczy, że nie byłem w stu procentach potrzebny. Skoro pozwolili mi odejść na wypożyczenie, widocznie mieli inne plany i założenia. Do Stuttgartu mam wrócić po sezonie, nie ma w umowie zapisu o wykupie przez Fortunę. W chwili obecnej cieszę się z tego, co mam w Duesseldorfie. Na tym się teraz skupiam.

Musisz jednak brać pod uwagę opcję, w której Fortuna się utrzymuje, Stuttgart spada, a ty latem wracasz do… 2. Bundesligi.

Nie potrafię sobie nawet tego wyobrazić. Wiadomo, robię wszystko, by Fortuna się utrzymała, bo to jest dla mnie teraz najważniejsze. Gram w tym klubie, więc to naturalne. Nie zmienia to faktu, że sprawdzam na bieżąco, jak idzie Stuttgartowi, ile ma punktów, z kim gra. Wiem przecież, że tam mam wrócić. Gdyby Stuttgart spadł, nie byłby to dla mnie żaden krok do przodu. Moim celem jest rozegranie pełnego sezonu w Fortunie, a potem dalszy rozwój w klubie, z którego jestem wypożyczony.

Dostajesz dużo indywidualnych wskazówek od trenera Friedhelma Funkela?

Szkoleniowiec raczej nie udziela zbyt wielu rad personalnie. Ja wśród środkowych obrońców w kadrze jestem najstarszy, liczył więc pewnie na to, że pomogę w organizacji defensywy. Trener wiedział o moich doświadczeniach, że walkę mam we krwi. Wiem, jak zachowywać się w trudnych meczach czy momentach sezonu.

W jednym z wywiadów powiedziałeś: jeśli będziemy trzymać się razem, możemy zrobić wszystko. Atmosfera w szatni Fortuny jest jednym z największych atutów tego zespołu?

Myślę, że tak. Nawet w okresie, gdy praktycznie nie punktowaliśmy, nie było widać żadnego rozłamu. Nikt nie trzymał się na uboczu, wszyscy wierzyli, że w końcu muszą nadejść zwycięstwa. W wielu przegranych meczach prezentowaliśmy się bardzo dobrze, tylko czegoś brakowało. Musieliśmy znaleźć odpowiedź na pytanie, czego. Dlatego cieszy, że jako zespół się odbudowaliśmy. W naszej kadrze próżno szukać zawodników z wielkimi nazwiskami, ale mamy drużynę. Wszyscy wierzymy, że jest w niej wystarczająco dużo jakości, by zapewnić sobie utrzymanie w Bundeslidze.

Nie masz wrażenia, że nieco wrosłeś już w niemiecki klimat? Wyobrażasz sobie, że mógłbyś zagrać w innej, zachodniej lidze?

Czuję się tutaj bardzo dobrze. Odpowiada mi niemiecka mentalność, panujący porządek. To mi bardzo pomaga, bo mam taki charakter. Raczej nie odnalazłbym się na południu, ale nie ze względu na styl gry, ale życia. Mañana, tranquillo – to nie dla mnie. Nie lubię odkładania czegoś na później. W Niemczech, gdy chce się załatwić jakąś sprawę, nie ma z tym problemu. Wszystko dzieje się bardzo szybko, najpóźniej następnego dnia temat jest zamknięty. Każdy aspekt jest poukładany. W Niemczech są też świetne stadiony, mnóstwo kibiców, aż chce się grać. W 2. Bundeslidze na mecze Stuttgartu potrafiło przychodzić 50 tysięcy fanów. Totalne szaleństwo. Na spotkaniach Fortuny pojawia się nawet 40 tysięcy fanów, a przecież za miedzą są inne duże kluby – Schalke, Bayer, Koeln, obie Borussie. Kapitalna sprawa, tym bardziej, że cały czas w nas wierzą. Nawet gdy przegrywaliśmy kilka meczów z rzędu i zamykaliśmy tabelę, nigdy nie usłyszeliśmy gwizdów z trybun. Fani wciąż w nas wierzyli, dopingowali nas. To też nam pomogło. Nie wytwarzali dodatkowej presji, choć mieli prawo okazywać niezadowolenie.

Może fani po prostu rozumieją, że Fortuna jest beniaminkiem i mogą jej się zdarzyć słabsze rezultaty.

To nie tak. Przykładowo, w Stuttgarcie, gdybyśmy – nawet jako beniaminek – w pewnym momencie nie „odpalili”, byłoby zupełnie inaczej. Wszystko zależy od tego, jak klub funkcjonuje. W Duesseldorfie wszyscy chcą, by Fortuna w każdym sezonie grała w Bundeslidze, ale rozumieją przy tym, że nie zawsze musi tak być. Ten klub w dużej mierze „żyje” z zawodników, którzy są wypożyczeni, ale mogą wzmocnić drużynę. Byli tutaj choćby Jonatan Tah czy Kevin Akpoguma. Fortuna w ten sposób funkcjonuje i fani to rozumieją. Najczęściej do solidnych zawodników, grających tutaj od wielu lat, dokładani są wypożyczeni, którzy mogą dać zespołowi coś ekstra, podnieść jeszcze jakość. Kibice są do tego przyzwyczajeni i choć chcą mieć zespół w Bundeslidze, wiele rzeczy rozumieją. Jeśli tylko nie zabraknie walki, nie będą mieli nikomu nic do zarzucenia. Na pewno się nie odwrócą.

Z Polski wyjechałeś mając 24 lata, już z pewnym bagażem doświadczeń i dwoma tytułami mistrza Polski. To był dobry moment?

Na to nie ma nigdy recepty. Czasem wyjazd w wieku 20 lat kończy się odbiciem od ściany i powrotem do Polski, a w innym przypadku zawodnik po roku czy dwóch staje się pewnym punktem drużyny. Nie ma w tym reguły. Gdy piłkarz wyjeżdża w młodym wieku, bardzo ważny jest charakter i głowa. Nie każdy dobrze radzi sobie z rozbratem z rodziną. Wyjazd zagraniczny oznacza, że trzeba radzić sobie samodzielnie tysiące kilometrów od domu, często nie znając języka i nie grając regularnie. Problemem może być też fakt, że w Polsce młody zawodnik ma już status gwiazdy, jest ogromne zainteresowanie mediów, a po wyjeździe zaczyna tego brakować. Do każdego piłkarza docierają artykuły na jego temat. Jeśli sam ich nie szuka, podsyłają je znajomi, rodzina. Nie da się od tego odciąć. Dlatego tak ważny jest charakter, ale i łut szczęścia. Można wskoczyć do składu zupełnie niespodziewanie, na przykład przez kontuzje rywali do miejsca na boisku. Dużo zależy też od trenera, może uznać na przykład, że z trzech zawodników na bardzo podobnym poziomie akurat ten pasuje mu do koncepcji. Takich czynników jest mnóstwo. Ja, wyjeżdżając w wieku 24 lat, miałem świadomość, że w Polsce niewiele więcej mogę osiągnąć. Niezależnie od trenera, cały czas grałem. Nie czułem, że dalej się rozwijam, że zmierzam w jakimś kierunku. Pojawiła się stagnacja, odczuwałem, że doszedłem do ściany. Lech oferował mi kontrakt na kolejne cztery lata. Mogłem zostać i grać, ale czułem, że potrzebuję nowego bodźca. Innych wyzwań, innej ligi. Początek dla mnie nie był łatwy, bo trzy miesiące siedziałem na ławce i pojawiały się artykuły, że już niedługo wrócę pewnie do Polski.

Jak to przyjmowałeś?

Znosiłem to dość dobrze, bo siedząc na ławce wiedziałem, że nie jestem gorszy od tych, którzy grają. Czasami widzi się, dlaczego gra ktoś inny. Jest świadomość własnych braków, czy drużyna znajduje się „w gazie” i trudno w niej coś zmieniać. Ja natomiast niczego takiego nie czułem. Czekałem więc cierpliwie na swoją szansę wiedząc, że musi nadejść. Nawet koledzy z drużyny mówili mi, że na pewno przyjdzie mój moment. Gdy zespół objął trener Hannes Wolf, szybko znalazłem z nim wspólny język. W kilku pierwszych meczach nie zagrałem, ale wreszcie się udało. Szkoleniowiec musiał poznać zespół i nagle wskoczyłem do podstawowego składu, choć w pierwszym jego meczu siedziałem na trybunach. Hannes Wolf powiedział mi wtedy, że nie chce zmieniać składu po dwóch dniach od przejęcia sterów.

Mówiło się także, że w pierwszym spotkaniu po przejściu do Fortuny także wylądowałeś na trybunach, a to nie do końca prawda.

Totalna bzdura. Mecz oglądałem w telewizji, będąc w Stuttgarcie. Kontrakt podpisałem w piątek, a spotkanie było w niedzielę. Gdy rozmawiałem dwa dni wcześniej z trenerem, od razu mi powiedział: masz czas na podjęcie decyzji, bo i tak w pierwszym meczu nie zagrasz. Zespół przecież przygotowywał się przez półtora miesiąca, a ja miałbym z marszu wskoczyć do pierwszego składu? Brzmi absurdalnie. A z niektórych mediów płynęły informacje, że Kamiński ledwo podpisał kontrakt, a już siedzi na trybunach. Tyle tylko, że nikt do mnie nie zadzwonił, żeby zapytać, dlaczego. Po prostu dostałem trzy dni na spokojne przenosiny do Duesseldorfu. We wtorek po meczu wszedłem w normalny trening, a w drugiej kolejce już zagrałem.

Klub mocno pomógł ci w organizacji po przeprowadzce?

Załatwili totalnie wszystko. To jest zresztą standard w Niemczech. Już w Stuttgarcie, gdy przyjechałem podpisać kontrakt, poszedłem obejrzeć stadion. Gdy wróciłem, na biurku leżały choćby dokumenty o tymczasowym zameldowaniu dla mnie i Marty oraz papiery z banku, w którym klub założył nam konto. Po kolejnych dwóch tygodniach, gdy wróciłem z urlopu, wszystko było przygotowane w segregatorze. Dzięki temu mogliśmy od razu zacząć podpisywać wszelkie umowy, przykładowo na mieszkanie, telefon, internet. To przyspieszyło wiele spraw. Nie wiem, jak jest z tym w Polsce, bo nigdy nie potrzebowałem takiego wsparcia. Zawsze byłem u siebie, ale może obcokrajowcom również kluby w ten sposób pomagają. Wracając do Fortuny, już na starcie zrobili pełny wywiad – czy mam rodzinę, z kim przyjeżdżam, czy żona chciałaby dostać jakąś pracę, pójść na kurs, dokształcać się… To też coś, co w Niemczech działa idealnie. Klub chce, by zawodnik skupiał się wyłącznie na piłce. W Fortunie jest pracownica, która zajmuje się pomocą w zakresie organizacyjnym. Powiedziała na starcie: jeśli twoja żona czegokolwiek potrzebuje, może się ze mną kontaktować, we wszystkim pomożemy. Organizacja miejsca w przedszkolu, zapisanie do szkoły, otworzenie konta w banku, wzięcie samochodu w leasing – wystarczy jeden telefon. Dzięki temu można skupić się na tym, co dla zawodnika najważniejsze, czyli grze.

Podobno w Niemczech jest problem z jednym – wynajmem mieszkania.

Tak, ale dlatego, że zazwyczaj są one wynajmowane w stanie surowym, bez umeblowania. Bywa, że samemu trzeba nawet wykończyć kuchnię. W Stuttgarcie miałem o tyle łatwiej, że akurat z klubu odchodził Przemek Tytoń, więc przejąłem od niego mieszkanie z pełnym umeblowaniem. Miałem wszystko, musiałem dokupić sobie tylko jedną szafkę, poza tym rozliczyłem się z Przemkiem i był spokój. Ja się wprowadziłem z marszu, a bywało, że chłopaki musieli czekać na mieszkanie przez trzy miesiące, a na kanapę przez pięć tygodni. Bywa, że lokale do wynajęcia są w stanie deweloperskim. Kable na wierzchu, trzeba kłaść panele, kafelki, wszystko. Tak to działa w Niemczech. Oczywiście, znają pojęcie „mieszkania umeblowanego”, ale oznacza ono coś innego. Dla nich to najczęściej totalnie puste lokum, w którym jest wyposażona kuchnia i łazienka. 

Niedawno powiększyła ci się rodzina, na świat przyszła córka. To pewnie zmieniło nieco twoją codzienność.

Na pewno poza boiskiem tak. Moja małżonka obecnie nie pracuje, zajmuje się głównie domem. Chcemy zatem spędzać razem każdą wolną chwilę. Marta bardzo dużo dla mnie poświęciła. Skończyła dwa kierunki studiów, prawo oraz filologię polską. Gdy wyjechałem do Niemiec, zostawiła niejako swoją ścieżkę życiową, żeby poświęcić się dla mojej. Mogła być na to przygotowana, ale to nigdy nie jest łatwe. Kiedyś zapewne ja będę siedział w domu, a żona będzie się realizowała, bardzo tego chcę. Gdy powiem stop karierze, Marta będzie mogła się spełniać. To bardzo ważne, by robić w życiu to, czego się chce. Moja żona nie studiowała pięć lat po to, by mieć papierek, ale przede wszystkim by móc się realizować w danej dziedzinie. Dzięki dwóm kierunkom studiów, będzie miała wybór. Może być prawnikiem, albo na przykład nauczycielką języka polskiego. Sama podejmie tę decyzję, na pewno będę jej bardzo mocno kibicował i ją wspierał.

Jesteś podstawowym zawodnikiem Fortuny, grasz regularnie w Bundeslidze, więc siłą rzeczy musi pojawić się temat reprezentacji Polski. Od selekcjonera Jerzego Brzęczka dostałeś już dwie szanse.

Uważam, że w meczu z Irlandią moja gra wyglądała całkiem nieźle, ale z Czechami było już nieco gorzej. Starcie z naszymi południowymi sąsiadami zupełnie nam nie wyszło. Za to spotkanie mi się trochę oberwało, ale nie dyskutuję z tym, bo myślę, że rzeczywiście zagrałem kiepsko. Cały czas jednak pracuję ciężko na to, by cieszyć się zaufaniem selekcjonera, dostawać powołania i zaliczać kolejne występy w zespole narodowym. Moja sytuacja w reprezentacji przez ostatnie 1,5 roku nieco się ustabilizowała. Jeździłem na kolejne zgrupowania, mogłem lepiej poznawać zespół. Jestem w takim wieku, że bardzo chcę grać. Nie będę przecież młodszy. Nie zamierzam więc ukrywać, że gra w reprezentacji Polski jest dla mnie kolejnym celem.

Selekcjoner miał jesienią lekki ból głowy, bo wielu obrońców nie grało regularnie w klubach. Teraz jest już zdecydowanie lepiej.

Wiadomo, że najważniejsze są minuty spędzane na boisku. Bez tego trudno złapać rytm i wymagać, że zawodnik będzie emanował pewnością siebie. Dla mnie absolutną podstawą jest regularna gra, dopiero wtedy mogę jakkolwiek marzyć o tym, że zostanę powołany do reprezentacji. To musi być punkt wyjściowy. Tym bardziej się cieszę, że nasza defensywa w Fortunie zaczęła lepiej funkcjonować. Nadal jesteśmy w czołówce jeśli chodzi o liczbę straconych bramek, ale w ostatnich tygodniach jest ich już zdecydowanie mniej. Widzimy, jak możemy się ustrzegać strat. Zaczęło nam też dopisywać szczęście, idzie to w dobrym kierunku.

Rozmawiali w Duesseldorfie Jacek Janczewski i Emil Kopański

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności