Aktualności
[WYWIAD] Jerzy Brzęczek: Trener musi zawsze być sobą
Pana, gdy jeszcze był czynnym piłkarzem, zawsze postrzegano jako boiskowego lidera. Jak to się różni w kontekście pracy szkoleniowej?
Podstawową różnicą pomiędzy piłkarzem-liderem a trenerem-liderem jest taka, że będąc zawodnikiem można samemu coś zmienić na boisku. Będąc szkoleniowcem, można przekazać swoją najlepszą wiedzę, pokazać, jak trzeba wykonać dane zagranie, ale już nie ma się wpływu na to, jak podopieczni zrealizują to na murawie. Gdy jest się piłkarzem, można nawet w pojedynkę poderwać cały zespół w trudnym momencie. Myślę, że to jest główna i najważniejsza różnica. Trener, stojąc z boku, może zdawać sobie sprawę, co się za chwilę wydarzy. Czasami da radę coś podpowiedzieć, ale najczęściej nie zdąży i takie sytuacje kończą się niekorzystnie dla prowadzonej przez niego drużyny. Z kolei w poczynaniach ofensywnych trener najczęściej widzi więcej możliwości rozegrania akcji, niż zawodnik się na nim znajdujący, który nie zawsze dokona słusznego wyboru, dającego pożądany efekt.
Pokrótce, łatwiej być na boisku.
Bezsprzecznie tak, to zupełnie inna sytuacja. W moim odczuciu ważne jest, żeby trener, który był kiedyś piłkarzem, nie porównywał tego co robią jego podopieczni do swoich doświadczeń z czynnej kariery. Na obecnych zawodników nie najlepiej działają sformułowania typu „bo my to graliśmy”. To nie ma sensu, nie będzie to miało pozytywnego wpływu na rozwój podopiecznych. To już inne pokolenie, piłka nożna się zmienia, pojawiły się inne uwarunkowania. Wiem, że takie wypowiedzi nadal będą się pojawiały, bo to na pewno dodaje pewnego smaczku, ale to domena ekspertów, którzy nigdy nie podjęli się pracy trenera. Oni mogą powiedzieć wszystko, bez żadnych konsekwencji. Jako trener ponosi się już odpowiedzialność. Jeśli osiągasz dobre wyniki, super. Jeżeli przegrywasz, zazwyczaj cię zwalniają i nie ma znaczenia, co kiedyś robiłeś na boisku.
Mogą jednak zdarzać się sytuacje, że byli piłkarze starają się na sławetnym „ja to kiedyś grałem” budować pozycję lidera w szatni. Pan w ten sposób nie działa, więc jaka jest pańska strategia, by to osiągnąć?
Przede wszystkim trzeba być sobą. Nie można w szatni zachowywać się inaczej, niż na co dzień. Oczywiście, perspektywa spojrzenia w momencie podjęcia pracy trenerskiej diametralnie się zmienia. Nie można patrzeć wtedy wyłącznie na siebie, ale najpierw obserwować zachowania zawodników. To grupa ludzi, która już gra na profesjonalnym poziomie i zarabia spore pieniądze. A tam, gdzie one się pojawiają, mamy do czynienia z różnymi zależnościami i powiązaniami. Trener musi koniecznie nauczyć się obserwacji i „czytania” tego, co dzieje się w szatni. Potrzebni są też zaufani współpracownicy, którzy mają podobne wyczucie i potrafią przekazać swoje przemyślenia. A rolą pierwszego trenera jest analizowanie i wyciąganie słusznych wniosków. Pytanie, jakie efekty będą przynosiły później reakcje szkoleniowca. Jeżeli zapomnimy jako trenerzy o tym, że zawodnicy też są ludźmi, którymi targają emocje, że również nas obserwują i oceniają – to nie działa tylko w jedną stronę – to najprostsza droga do zguby. Zawodnicy patrzą na szkoleniowców w każdej sekundzie i gdy ich trenerzy zachowują się nienaturalnie, łatwo można stracić autorytet. Ważne, by trener także umiał przyznać się do błędu, to ludzkie. Trzeba potrafić powiedzieć to swoim zawodnikom. Każdy z nas się uczy, podgląda, zbiera i analizuje filozofie innych, ale w ostatecznym rozrachunku to właśnie trener, a nie nikt inny, musi wejść do szatni i zapanować nad grupą kilkudziesięciu dorosłych facetów. Jeżeli nie będzie tego potrafił, nie będzie funkcjonował na wysokim poziomie w tym środowisku. W drużynie są różne charaktery, a w czasie sezonu zdarzają się różne momenty. I te trudne, i te przyjemne. Trzeba mieć wyczucie, w jaki sposób rozmawiać z konkretnymi zawodnikami. Jednego można skrytykować przy całej drużynie i jemu to pomoże, a drugiego takie zachowanie może wykończyć, zniszczyć, bo po prostu psychicznie tego nie wytrzyma. Gdy ktoś patrzy z boku, może uznać, że praca trenera jest łatwa. Nie ma jednak pojęcia, jak wiele jest części składowych w tym zawodzie, które muszą odpowiednio funkcjonować. Czasem jedno wypowiedziane przypadkiem słowo może wywołać bardzo negatywną reakcję u jednostki, a to z kolei może przenieść się na cały zespół. A później mamy już do czynienia z psychologią grupy.
Jak radzi pan sobie z zawodnikami, którzy są niezadowoleni, bo na przykład długo zasiadają na ławce rezerwowych?
Staram się z nimi dużo rozmawiać. Często powtarzam zawodnikom, że drzwi mojego pokoju są zawsze otwarte. Trzeba jednak uważać, żeby nie dojść do punktu, w którym powtarza się piłkarzowi co tydzień, że doskonale trenuje i wyjaśnia, dlaczego nie gra. Wówczas łatwo stracić wiarygodność. Trzeba wtedy powiedzieć wprost – trenujesz na maksa, ale taka jest moja decyzja. Zawodnik musi to uszanować, choć wkurzenie jest wówczas nieuniknione, to normalna rzecz. Piłkarz wówczas musi odpowiednio zareagować, udowodnić trenerowi, że ten się jednak pomylił. W moim odczuciu ciągłe tłumaczenie może wywołać odwrotny efekt. Później zawodnik nie będzie już przyjmował słów trenera poważnie. Niestety, nigdy nie będzie w drużynie tak, że wszyscy będą w pełni zadowoleni. Trzeba prowadzić zespół w taki sposób, by wszyscy akceptowali decyzje szkoleniowca, choć wcale nie muszą się z nimi w pełni zgadzać. Konieczna jest ich świadomość, że w sezonie nie rozegrają zbyt wielu spotkań, ale w tych, w których dostaną szansę, muszą ją wykorzystać. To nie jest łatwe, ale ma duży wpływ na to, jak drużyna się prezentuje.
Jak często rozmawia pan indywidualnie z zawodnikami? Musi pan przecież doskonale poznać swój zespół.
Ważna jest przede wszystkim dokładna obserwacja, wówczas trener może zauważyć, jakie są relacje między zawodnikami, jakie tworzą się między nimi powiązania. Rozmowy indywidualne pozwalają jednak poznać ich jeszcze bardziej. Każdy ma swoje tajemnice, przeżycia. Szkoleniowiec nie dowie się o nich jedynie z obserwacji. Może gdy zawodnik opowie trenerowi o tym, pojawi się więcej zrozumienia. Każdy z nas ma jakieś problemy. Gdy przychodzi się do pracy, myśląc w niej cały czas o czymś zupełnie innym, musi pojawić się problem z koncentracją. Mówimy oczywiście o profesjonalistach, ale to cały czas są ludzie. Niekiedy silne emocje mają wpływ na każdego z nas. Po indywidualnych rozmowach często zupełnie inaczej podchodzi się do danego piłkarza. Gdy zawodnik jest przytłoczony problemami pozaboiskowymi, trzeba mu wtedy pomóc. Choć w tym też jest pewna granica, nie można zawsze każdego prowadzić za rączkę. To nie jest piłka juniorska, tylko profesjonalna, gdzie pojawia się presja, stres, oczekiwania, wymagania.
Samodzielną pracę trenerską zaczynał pan w II-ligowym Rakowie Częstochowa, dziś trafił już do reprezentacji Polski. Jak zmienił się pan w tym czasie jako szkoleniowiec?
Jeśli chodzi o podejście do pracy, nie ma żadnych zmian. Takie samo było w Częstochowie, takie samo jest teraz. Zawsze pracuję z entuzjazmem i zaangażowaniem. Na pewno zebrałem po drodze sporo doświadczenia. To kapitał, którego nie da się kupić, trzeba na własnej skórze odczuć emocje, stres, porażki, relacje z ludźmi. Można wyciągnąć wnioski, by unikać błędów w przyszłości. Człowiek ma pewien punkt odniesienia, wskakuje się na inny, wyższy poziom. Zasady działania szatni są natomiast takie same, niezmiennie od mojej pracy w II lidze. Zmienia się jedynie poziom sportowy zawodników, otoczka wokół drużyny, zainteresowanie. Miałem też to szczęście, że w Rakowie na mecze przychodziło sporo kibiców, więc ich obecność i presja na wyższym poziomie nie są dla mnie nowością. Klimat szatni także jest ten sam.
Rozmawiał Marcin Papierz
Cały wywiad z trenerem Jerzym Brzęczkiem dostępny jest w 26. numerze czasopisma „Asystent Trenera”.