Aktualności
[WYWIAD] Damian Kądzior: Czas się odbudować
Może na początek przywitajmy się jak należy – merhaba arkadaş !
(śmiech) Na to jeszcze za wcześnie. Póki co używam wszędzie „günaydın”!
Jak pierwsze dni i wraż enia w nowym miejscu ?
Dopiero co minął tydzień odkąd się przeprowadziłem i muszę powiedzieć, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Wiadomo, że ciężko żebym na początku od razu został rzucony na głęboką wodę po czterech miesiącach, podczas których więcej nie grałem, niż grałem. Siedzenie w głównej mierze na trybunach w Eibar zrobiło swoje i teraz krok po kroku muszę odbudowywać formę, żeby wrócić na właściwy poziom. Dostaję od trenera swoje szanse, dlatego jestem bardzo zadowolony. W poniedziałek odniosłem pierwsze zwycięstwo od momentu przyjazdu i to bardzo ważne, bo utrzymujące nas w bliskim kontakcie z czołówką ligi. Jestem pozytywnie zaskoczony tym, jak jest zorganizowany klub. Ludzie różne rzeczy mówią o Turcji, a dopóki sam nie przyjedziesz i nie zobaczysz, to trudno zweryfikować wszystkie te informacje.
Turcy uchodzą za jeden z najbardziej zakręconych narod ów na punkcie piłki, więc dobra organizacja nie jest dla mnie zaskoczeniem.
To prawda, ale z drugiej strony wiele się słyszy o sytuacjach, kiedy klub po kilka miesięcy nie płaci. Ja jestem co prawda tylko wypożyczony, ale wiem już, że nie ma tutaj żadnych problemów z płatnościami, a warunki do treningów są idealne. Organizacja zespołu podczas meczów wyjazdowych również wygląda bardzo dobrze. Wszystko jest na tip-top. Stadion jest bardzo fajny, kameralny. Kiedy jest wypełniony ludźmi, to panuje na nim bardzo fajna atmosfera. To akurat mówili mi pozostali zawodnicy z zespołu. Mam nadzieję, że sam też będę mógł się o tym jeszcze przekonać. W tym mieście ludzie żyją piłką. Dodatkowo powitała nas bardzo fajna pogoda, co w porównaniu z tym, co jest w Bilbao czy aktualnie w Białymstoku, jest miłą odskocznią. Moja żona również od pierwszego dnia czuje się tu bardzo dobrze.
Wspomniałeś o odbudowie, kt ó ra czeka cię po ostatnich kilku miesiącach i braku regularnych występ ów. Dużo straciłeś w tym czasie?
Sam po sobie czuję, że nie mam takich automatyzmów. Jak byłem w gazie, grając w Dinamo, to wszystko przychodziło mi zdecydowanie łatwiej. Sytuacja, z którą przyszło mi się zderzyć w Eibar, przytrafiła mi się po raz pierwszy w życiu. Nigdy wcześniej nie miałem takiego problemu z graniem. Nawet będąc przy pierwszym zespole Jagiellonii. Gdy nie łapałem się do składu, to miałem możliwość zejść do drugiej drużyny i tam występować regularnie. Cały czas byłem pod parą. Poziom rozgrywkowy nie miał znaczenia. Najważniejsze było to, że można było co tydzień wybiegać dziewięćdziesiąt minut. Człowiek się cieszył z każdego meczu, nawet z tych bliskich wyjazdów do podlaskich zespołów czy tych z Warmii i Mazur. Ligowych minut w Eibar uzbierałem raptem sto dziewięćdziesiąt cztery. Przez zdecydowaną większość spotkań nawet nie podnosiłem się z ławki rezerwowych. Tego nie da się teraz tak w kilka dni przeskoczyć, tym bardziej, jeśli wiąże się to ze zmianą klubu, a nawet kraju. Rozmawiałem o tym z trenerem. On to doskonale rozumie, obaj doskonale wiemy, że wystawianie mnie od razu do gry mogłoby zrobić krzywdę mi, a i zespołowi nie byłbym w stanie pomóc. Wszystko przyjdzie w swoim czasie. Doskonale znają mój potencjał. Wiem, że śledzą mnie jeszcze od czasu mojej gry w Dinamo. W treningach czuję się coraz lepiej, ale wiadomo, że nic nie może zastąpić rytmu meczowego. Wydaje mi się, że za jakieś dwa, może trzy tygodnie, jak nadal będę tak wprowadzany i będę otrzymywał kolejne minuty, powinna przyjść szansa na grę w pierwszym składzie.
Biorąc pod uwagę to, ile spotkań rozegrałeś w poprzednich latach, to dla ciebie pewnego rodzaju szok.
Taki dłuższy rozbrat z piłką przeżywam, jak już wspomniałem, po raz pierwszy. Oczywiście, w tym czasie przytrafiły mi się też piękne sytuacje, których nigdy nie zapomnę. Zagrałem przeciwko Barcelonie, wystąpiłem w dwóch spotkaniach w Pucharze Króla, ale na tym moje poważne granie w Hiszpanii póki co się kończy. Te mecze pucharowe też były rozgrywane na sztucznej murawie, w mocno niepiłkarskich warunkach, kiedy Hiszpanię zaatakowała zima, a my musieliśmy grać na lodzie. To dla mnie nowa sytuacja, ale trzeba sobie umieć z tym radzić. To pokazuje jak bardzo zaskakujące jest życie. Nigdy nie myślałem, grając na przykład co tydzień w Dinamo, że niebawem będę miał problem z jakimkolwiek łapaniem minut. Dlatego trzeba szanować to, gdzie się jest i co się ma, oraz że jest się zdrowym. Nie ma co mówić, że to wróci z dnia na dzień, ale wierzę, że ciężką pracą i odpowiednim nastawieniem skrócę ten czas powrotu do niezbędnego minimum.
Łatwiej chyba też podtrzymać takie nastawienie, kiedy w ślad za słowami trenera idą pierwsze minuty w lidze. Dość szybko zadebiutowałeś w meczu z Erzurumspor, a następnie pojawiłeś się w spotkaniu przeciwko Ankaragucu.
Szczerze powiem, że nawet się nie spodziewałem, że to przyjdzie tak szybko. Byłem w klubie dwa dni. Miałem dwa treningi z chłopakami, z czego jeden, można powiedzieć, na wariata, bo pobiegłem na ćwiczenia prosto z podpisania kontraktu, które nieco się przedłużało ze względu na sprawdzanie wszystkich dokumentów w Hiszpanii. Reszta zespołu była już na dole, zostałem szybko przedstawiony i ruszyliśmy do pracy. Dwa treningi i wyjazd na mecz. Sądziłem, że trener zabiera mnie, żeby pokazać atmosferę meczową, a tu nieoczekiwanie dostałem kilka minut. To dla mnie bardzo fajny sygnał, bo pokazujący, że chcą mi pomóc w powrocie na mój poziom.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Widać ludziom w klubie musi mocno na tobie zależeć.
Dają mi to odczuć na każdym kroku, kapitalna sprawa, bo to bardzo motywuje do jeszcze większego wysiłku. Pierwszy kontakt z trenerem miałem będąc jeszcze w Zagrzebiu. Do pierwszych rozmów z klubem doszło jeszcze w czerwcu. Nie jest jednak tajemnicą, że rozmowy transferowe z Dinamem nie należą do najłatwiejszych. Turcy zaproponowali wówczas kwotę oscylującą w okolicach miliona euro, w odpowiedzi usłyszeli, że oczekiwana suma musi być prawie trzykrotnie wyższa i temat w naturalny sposób upadł. Dinamo sugerowało się moją formą, ale patrząc na moją sytuację realistycznie, a więc biorąc pod uwagę mój wiek oraz to, że na arenie europejskiej nie zdążyłem jeszcze bardziej się pokazać, to cena ta wydawała się nieco zawyżona, przynajmniej ja miałem takie odczucie. Co innego gdybym był kilka lat młodszy. Tureckie kluby nie zwykły w takich sytuacjach mocno licytować, częściej decydują się na poszukiwanie zawodników za darmo, którym oferują bardzo dobre kontrakty. Nie ma się co oszukiwać, warunki finansowe są rewelacyjne. Wówczas temat upadł, ale jak się później okazało, wrócił w listopadzie. Alanyaspor był wówczas liderem ligi tureckiej, ja grałem już tylko sporadycznie, a mimo to znów się o mnie upomnieli. Dla mnie i mojego najbliższego otoczenia była to najlepsza opcja. Silna liga, dobre warunki, wysoki poziom do rywalizacji. W takiej sytuacji nic lepszego nie mogło mi się przytrafić. Wiadomo, że gdybym grał regularnie w Eibar, to pewnie nikt by o tym nie myślał. Bardzo się cieszę, że nad Bosforem nadal pamiętali moją dobrą formę z Chorwacji oraz to, że doskonale zdają sobie sprawę z tego, że czasem w piłce tak jest, że jednemu trenerowi odpowiadasz bardziej, innemu mniej, a to bardzo szybko przekłada się na częstotliwość występów. Dostałem sygnał i widzę po trenerze, że chce mi dawać od początku szanse, żeby możliwie szybko mnie odzyskać dla zespołu.
To, co teraz m ówisz, pokazuje ten ruch w nieco innym świetle. Na początku wydawać by się mogł o, że to przypadkowa przeprowadzka spowodowana odbiciem się od mocnej La Liga. Widać jednak, że nie ma tu za wiele przypadku.
Tak, a z każdym kolejnym dniem tylko umacniam się w przekonaniu, że dobrze teraz postąpiliśmy. Rozmawiałem ostatnio z Michałem Pazdanem, powiedział, że Alanya to nie tylko dobra drużyna, o czym zdążyłem się już przekonać podczas zajęć, ale też bardzo dobry zespół ludzi wyszukujących potencjalnych nowych piłkarzy. Wielu swoich przedstawicieli mają właśnie na Bałkanach. Miałem kilka telefonów wcześniej od przedstawicieli działu scautingu, którzy zrobili naprawdę spory wywiad, jeśli chodzi o moją osobę. Ostateczne wnioski musiały być bardzo dobre, o czym świadczy choćby to, że płacą za moje wypożyczenie. Ilu mamy zawodników z najmocniejszych lig, którzy są teraz dostępni do wypożyczenia i sami chętnie by tu przyjechali ze względu na fajny kraj, atrakcyjną ligę i dobre pieniądze? Wielu, a wybrali mnie. To bardzo dobre miejsce do życia dla piłkarzy. Ludzie tutaj bardzo nas szanują, co okazują bardzo dobrą organizacją. Oczywiście nie można wszystkich wrzucać do jednego worka, bo są zespoły z problemami, ale Alanya do nich nie należy. Swojemu tacie mówiłem, że mamy z żoną wrażenie jakby czasem, aż za bardzo nad nami skakano. Nie jestem do tego przyzwyczajony, w Polsce o wszystko starałeś się sam. Tutaj mieszkanie masz na drugi dzień, auto dostajesz z klubu, gotowi są walizki za tobą nosić. Wszystkie najzwyklejsze rzeczy są podkładane niemal pod nos. Widać, że zwracają uwagę na szczegóły. Przy całej tej organizacji łatwiej myśleć o realizacji założonych celów, a jest nim gra w Lidze Europy. Na tę chwilę mamy ćwierćfinał pucharu oraz piąte miejsce w tabeli. Besiktas co prawda trochę odjechał, ale cały czas mamy jeszcze szansę powalczyć z Gaziantepem czy Galatasaray. Mocne marki i fajne mecze. Nie mogę na nic narzekać, Alanya w żaden sposób organizacyjnie nie odbiega od grającego regularnie w Europie Dinama.
W swoim ostatnim wywiadzie dla ŁNP, gdy byłeś jeszcze w Eibarze, opowiadałeś o problemach komunikacyjnych. Że musiałeś rozpocząć przyspieszony kurs hiszpańskiego, bo praktycznie nikt nie mówił po angielsku. W Turcji pod tym względem powinno być chyba łatwiej?
To jest chyba największa różnica na plus w tym momencie. W Eibar był z tym na początku spory problem, nie ma co się oszukiwać. Jak trafiłem do Dinamo, to wszyscy porozumiewali się w języku angielskim. Dodatkowo trener mówił po polsku, jak również kilku zawodników. W takich warunkach samo wejście do szatni jest znacznie łatwiejsze. W Hiszpanii przez pierwsze dwa miesiące było ciężko. Nic nie rozumiesz ani na odprawie, ani na treningach. Trener Mendilibar nie jest typem szkoleniowca, który będzie czekał, aż ktoś coś wytłumaczy następnemu zawodnikowi. Czujesz się wówczas mocno skołowany na boisku. To trochę tak jakbyś poszedł do pracy w Hiszpanii jako dziennikarz i miałbyś coś robić, a nikt by ci nie wytłumaczył jak masz to robić, nie wiedziałbyś o co w tym wszystkim chodzi. Dlatego na pewno nie było to łatwe, ale jakoś trzeba było sobie z tym radzić. Miałem tam pomocnego Polaka, któremu chciałem płacić za to, aby przychodził na treningi i tłumaczył, co i jak ma wyglądać. Głównie chodziło o polecenia trenera oraz założenia taktyczne, ale nie uzyskaliśmy zgody od klubu na takie rozwiązanie. W Alanyi wszyscy mówią po angielsku, z trenerem na czele. Dodatkowo w klubie jest tłumacz, który przekłada na trzy języki. Świetną rzeczą jest to, że ta osoba jest dostępna dla zawodników w zasadzie przez całą dobę. Można do niego zadzwonić w każdej sprawie. Jest na każdej odprawie. Te co prawda są w języku angielskim, a on wówczas tłumaczy na turecki. Jest to bardzo duże ułatwienie, bo przynajmniej wiesz konkretnie, czego od ciebie wymagają, jakie są założenia na mecz. W Eibar trener mówił „zaczynamy” i nie zwracał uwagi na to, czy zrozumiałem czy nie, a byłem jedynym, który nie mówił po hiszpańsku. Ok, było jeszcze dwóch Japończyków, ale jeden z nich jest już w klubie od prawie pięciu lat, więc tłumaczył drugiemu, co ma robić. Ja stałem jak kołek. Bramkarz był z Serbii i super mówił po chorwacku, tylko w ilu częściach treningu uczestniczy bramkarz? W ostatniej gierce.
Zawsze podkreślałeś, że La Liga to twoje marzenie. Taki słodko-gorzki smak ma, z tego co mówisz.
Na pewno nie powiem, że żałuję wyjazdu do Hiszpanii, bo to wszystko zostanie mi do końca życia. Cały czas jestem zawodnikiem Eibar. Co się wydarzy za pół roku? Nie mam pojęcia, w piłce taki czas to przepaść. Gdy odchodziłem z Eibar, to dostałem informacje, że oni mają mnie cały czas w planach. Pozostajemy w kontakcie, dają mi odczuć, że śledzą moje postępy w Turcji. Co do samych przenosin, to nie wydaje mi się, żebym znalazł wielu zawodników, którzy nie chcieliby zagrać w La Liga. Moim marzeniem jeszcze kilka lat temu było trafić do Ekstraklasy. Później rozwijałem się coraz szybciej, aż doszedłem do takiego momentu w Dinamo, w którym doszedłem do wniosku, że ciężko będzie mi zrobić kolejny krok w tym samym miejscu. Jestem ambitnym chłopakiem i zawsze wychodzę z założenia, że w kolejnym sezonie musi być lepiej.
Nie było mowy o pozostaniu w Chorwacji?
Oczywiście, że mogłem zostać w Zagrzebiu, ale to był chyba ostatni moment, żeby spróbować jeszcze czegoś nowego. Gdy pojawiła się oferta z jednej z pięciu najlepszych lig w Europie, to nie można się długo zastanawiać. Mocno na to pracowałem i chciałem tego spróbować. Nikt mi nie zabierze meczu na Camp Nou czy poczucia, że wcale tak mocno nie odstaję od pozostałych zawodników. Czułem też, że koledzy z zespołu doceniają moje możliwości, widzą na co mnie stać i byli zadowoleni z faktu, że klub po mnie sięgnął. Na pewno nigdy nie powiem, że wszystko wygląda tak, jak wygląda przez trenera, a ja jestem super. Trafiłem do klubu po pięciotygodniowej kontuzji i od razu wrzucono mnie na meczową karuzelę. W ten sposób najwięcej szans dostałem, kiedy nie byłem na nie gotowy. Bez żadnego okresu przygotowawczego, dodatkowo po operacji. Zapłacili za mnie i od pierwszego dnia czułem bardzo duże wymagania. Nowy kraj, problemy komunikacyjne, dłuższa przerwa i organizm zwariował, mentalnie też był problem, bo byłem tam sam. Aneta dołączyła do mnie później. Na koniec wszystko składa się na przekaz – Kądzior się nie nadaje. Trener Mendilibar widział mnie głównie na lewym skrzydle, gdzie ja na tej pozycji przez trzy lata zagrałem może trzy mecze. Widziałem, że byłem drugą, a może i trzecią opcją do grania i to w dodatku nie na swojej pozycji. Cóż, może tak miało być… Bardzo długi czas wszystko szło po mojej myśli, ciągły awans sportowy, ciągle szedłem do góry. Dobry sezon w Wigrach, transfer do Górnika i wyjazd do Dinamo. Nagle jestem w reprezentacji Polski, gram w europejskich pucharach, rywalizuje z zespołami pokroju Manchesteru City i nagle dostaję coś w rodzaju pstryczka w nos. Czasem trzeba się zatrzymać, przemyśleć pewne rzeczy. Może nawet cofnąć się, żeby następny krok wykonać już właściwie.
Trochę chyba jednak w tobie to siedzi, dość mocno rozwinąłeś swoją odpowiedź.
Zawsze wychodzę z założenia, że wszystko w życiu dzieje się po coś i widocznie tak miała wyglądać moja przygoda w Eibarze. Na niektóre rzeczy nie miałem wpływu. Dawałem dla trenera sygnały, w meczach w których dostawałem szanse, czy to z Barceloną czy w Pucharze Króla, nigdy nie zawodziłem. Pomimo takich długich przerw zawsze grałem dobre spotkania i uważam, że nieźle to wyglądało. Nigdy nie powiem że żałuję, bo bym zgrzeszył. W końcu jak można żałować transferu do Hiszpanii. Jakby mi ktoś kiedyś w Polsce, jak zaczynałem grać, powiedział, że osiągnę tyle, ile osiągnąłem lub że trafię do ligi hiszpańskiej, że zagram z Barceloną, to człowiek by się tylko zaśmiał. Teraz jednak nie skupiam się już na tym co było, a na tym co przede mną. Pion sportowy Eibar pozostaje ze mną w kontakcie, ale ostateczne decyzje i odpowiedzialność za zespół ponosi trener i nie mogę mieć tego za złe. Widocznie mój styl gry nie do końca mu odpowiadał. To jest też przestroga dla innych, jeśli chce cię jakiś klub, to ty musisz wiedzieć, jaki tam mają plan na ciebie. Czasami jest tak, że trener i dyrektor sportowy idą w jedną stronę, mówią jednym językiem. W klubach, do których trafiałem, było tak, że najpierw rozmawiałem z trenerem i poznawałem jego zdanie, a zdanie zarządu poznawało się na koniec. W Eibar wyglądało to trochę inaczej. Przeanalizowałem sobie tę sytuację i w przyszłości będę o wiele mądrzejszy. Chcę wrócić na poziom, który prezentowałem w Dinamo, wierzę, że trener mnie odbuduje. Czuje, że ma na mnie pomysł i bardzo mi ufa. Moje doświadczenia mogą być też pomocne innym, młodym zawodnikom. Przy zmianie barw klubowych koniecznie trzeba wiedzieć, jaki pomysł ma na ciebie trener.
Wspomniałeś o reprezentacji Polski. W ostatnich dniach doszło do zmiany selekcjonera. Zżera cię trochę ciekawość, jak to teraz będzie wyglądało u Paulo Sousy?
Oczywiście. Każdy zawodnik, który jest blisko reprezentacji, czy był powoływany, a ja u trenera Jerzego Brzęczka byłem regularnie powoływany, pomimo że tych minut nie miałem zbyt wielu, jest bardzo ciekawy co przyniesie zmiana. Bardzo pozytywnie oceniam swoją dotychczasową przygodę z reprezentacją. Liczby w przełożeniu na minuty mam niezłe. Zdobyłem bramkę, asystowałem, miałem udział przy dwóch innych bramkach. Trenerowi Brzęczkowi chcę podziękować, bo jest to szkoleniowiec, który dał mi szansę zaistnienia w kadrze. Póki co nie mogę jednak myśleć o kolejnych powołaniach. Muszę się najpierw odbudować. Rywalizacja w zespole narodowym jest olbrzymia, każdy musi być najlepszą wersją samego siebie, żeby liczyć na nominację.