Aktualności
[WYWIAD] Bartosz Bereszyński: Stać mnie, by być liderem defensywy
Czy byłeś zaskoczony, że w zasadzie poza Wojciechem Szczęsnym i Grzegorzem Krychowiakiem to ty zagrałeś najwięcej minut w trzech marcowych meczach reprezentacji?
Byłem gotowy, bo zawsze, gdy przyjeżdżam na reprezentację, nastawiam się, że zagram w każdym ze spotkań. Dopiero potem poznaję decyzję trenera, jego sposób rotacji i mogę być tym zawiedziony, ale zawsze myślę tak, jakbym miał grać. Teraz selekcjoner przygotowywał mnie od dłuższego czasu, rozmawialiśmy kilka razy telefonicznie, był na meczu Sampdorii i mówił mi, jaka będzie moja rola w reprezentacji. Było mało czasu, bo przyjazd na zgrupowanie był w poniedziałek, a już w czwartek graliśmy pierwsze spotkanie. Mnie to cieszy, że trener obdarzył mnie takim zaufaniem i muszę robić wszystko, by je utrzymać. Najważniejsze jest dobro drużyny i tylko szkoda, że nie udało się tych meczów z Węgrami i Anglią wygrać, bo zasługiwaliśmy na więcej. Niedosyt jest duży, ale też jak na pierwsze zgrupowanie z Paulo Sousą było sporo pozytywów i mam nadzieję, że ta współpraca będzie długa oraz owocna. Szczególnie druga połowa na Wembley wyglądała obiecująco.
Już po powołaniach mogłeś spodziewać się odegrania większej roli, ponieważ byłeś jedynym nominalnym prawym obrońcą na liście. Jednak wiemy już, że ta pozycja wcale nie była tak oczywista. Sam bardziej czułeś się w tych meczach środkowym, czy prawym obrońcą?
Na pewno w meczach z Węgrami i Anglią było inaczej. W pierwszej połowie na Wembley grałem jako wahadłowy, w drugiej – jako środkowy obrońca. Bardziej czułem się jednak tym drugim, ale takie były zadania. Z Andorą naszym planem na mecz było to, bym jako trzeci środkowy obrońca robił przewagę wyżej, razem z Kamilem Jóźwiakiem stwarzał przewagę i szukał dośrodkowań. To nam wychodziło dobrze. Jak widać, zależy to od planów trenera i taktyki. Ta pozycja polega na tym, że jak nie mamy piłki, to bardziej jestem prawym obrońcą, a jak jesteśmy w jej posiadaniu – to środkowym. W klubie też kilkanaście meczów już tak rozegrałem. Każdy trener jest oczywiście inny i w zależności od przeciwnika trzeba się odpowiednio ustawić. Nie jest to typowa pozycja, bardziej pomiędzy jedną i drugą, wymagająca agresywności w pressingu wyżej, czy nawet, jak pokazał gol Roberta Lewandowskiego z Węgrami, pozwalająca mi na podłączenie się i zagranie asysty.
Opowiadając o tym od razu narzuca się to, jak wiele zależy od umiejętności wykonania i rozumienia tej roli. Jedna zła, spóźniona decyzja, brak ruchu czy przesunięcia się decyduje o spójności całej drużyny.
Idealnym obrazem tego wszystkiego był mecz z Anglią. W pierwszej połowie byliśmy zbyt statyczni, nie wychodziliśmy wysoko i staraliśmy się przyjąć rywali na swojej części boiska. Widać było, że oni chcieli grać w piłkę, ale nie stwarzali sobie tych okazji zbyt wiele. Tego respektu z naszej strony było zbyt dużo, dlatego w drugiej połowie wyszliśmy bardziej agresywnie i widać było efekty. Odzyskiwaliśmy więcej piłek, to my kreowaliśmy okazje. A to zależy również od skrajnego środkowego obrońcy w trójce, który musi być mobilny, pressować wysoko. Takie mieliśmy zadania: w momencie, gdy skrzydłowy atakował obrońców rywala, to zawodnik z mojej pozycji musiał iść zanim, doskakując do pomocników drużyny przeciwnej. Widać więc, jak dużo trzeba biegać, być agresywnym. To nie jest taka gra na środku obrony, jak 30, 40 lat temu, z czekaniem na piłki, które spadną mi na głowę. Pozycja wymaga ciągłego skupienia i właściwego timingu, bo przy rywalach o takiej jakości, jacy czekają nas niedługo, to ułamek spóźnienia oznacza, że nas ograją.
Obserwując wasze treningi dało się zauważyć, jak maksymalnie Paulo Sousa i jego sztab starali się wykorzystać dostępny czas. Praktycznie po rozgrzewce od razu przechodziliście do wdrażania nowej taktyki.
I była ona robiona w bardzo intensywnych grach, co można było odczytać po raportach GPS z treningów. To fajne, że można coś robić nie na sucho, nie tylko przesuwając, bo to nie odzwierciedla sytuacji meczowych. Tylko w grze najlepiej rzeczy się utrwalają. Zdawaliśmy sobie sprawę, że nie ma zbyt wiele czasu i trener tak będzie chciał wykorzystać czas, nie tylko odprawami poprawiać nasze zachowania. Każdy z nas po tych kilku dniach mógł stwierdzić, że udało się wykorzystać zgrupowanie w stu procentach, nawet jeśli przegraliśmy z Anglią. Po tej porażce jest w nas złość, natomiast są pozytywy przed tym, co nas czeka.
Który z momentów marcowego zgrupowania był twoim zdaniem najlepszy?
Mimo wszystko powiedziałbym, że drugie połowy z Węgrami i Anglią. W tym pierwszym spotkaniu można powiedzieć, że sami sobie strzelaliśmy gole, bo to były prezenty w postaci naszych błędów w ustawieniu, błędów dwóch, trzech osób. Nasza reakcja na sytuację boiskową, gdy przegrywamy 0:2 i w ciągu kilku minut odrabiamy straty, pokazuje, jak mocni mentalnie jesteśmy. Nas drugi gol Węgrów nie podłamał, trzeci gol nas nie podłamał, cały czas dążyliśmy do tego, by strzelić samemu i wygrać to spotkanie. Wynik nie był dobry, ale tak samo z Anglią można spojrzeć na to, że przy wyniku 0:1 do przerwy wyszliśmy na drugą część spotkania i graliśmy jak równi z równym. Stwarzaliśmy sytuacje, według mnie powinien być też dla nas rzut karny, więc uważam, że rywale też mieli szczęście. Musimy jednak takie spotkania, jak to w Budapeszcie wygrywać, zwłaszcza po trzech golach strzelonych na wyjeździe. Te stracone świadczą wyłącznie o tym, że to nie był nasz dobry mecz w defensywie. Przede wszystkim wyróżniłbym jednak to, co działo się na treningach: był team-spirit, każdy dawał z siebie wszystko i nawet w rozmowach przewijała się opinia, że już dawno tak się na nich nie paliło. Zwłaszcza w taktyce nikt nie odstawiał nogi, szedł na sto procent i to również nas scaliło.
Wspomniałeś o wysokim pressingu i był to w marcu element wyróżniający drużynę: dwa gole z Węgrami to efekt odbiorów lub przechwytów na połowie przeciwnika, tak padła bramka Jakuba Modera na Wembley. Ale wróciłbym do początku spotkania w Budapeszcie: tam już na samym początku ten element obrony wam nie wyszedł, rywale wyprowadzili jednym podaniem kontrę i strzelili gola.
Każdy z nas wiedział, że musimy dalej grać swoje i realizować plan, bo jeden błąd nie może wszystkiego zaprzepaścić. A może dobrze tak się stało, że na pierwszym zgrupowaniu straciliśmy takie bramki? Nie ma lepszego momentu na zrozumienie własnych błędów od tych, które prowadzą do goli rywali. To najlepsza szkoła. Każdy musi o tym pamiętać. Z perspektywy czasu to będzie pouczające, a to, że warto grać pressingiem, wiedzieliśmy już od początku. Koncepcja się nie zmieniła, bo z tego także strzeliliśmy gole i uważam, że to może być nasza duża siła. Jeśli wyeliminujemy te proste błędy, to każdy może wyobrazić sobie, jak wyglądałaby nasza gra. Potrzebujemy więcej czasu na wspólne treningi, a on przyjdzie po sezonie klubowym.
Obecny sezon pokazuje jednak, że wysoki pressing traci na intensywności, co jest efektem obciążeń wynikających z natężenia terminarza rozgrywek. Te trzy mecze pokazały, że w waszych nogach i głowach są jeszcze rezerwy energii?
Na pewno niektórzy zawodnicy grający co trzy dni jeszcze w europejskich pucharach przechodzili kryzys, bo on musiał się pojawić. Nie jesteśmy maszynami, drobne urazy muszą się pojawiać, zwłaszcza, że przygotowania do sezonu były dziwne, bardzo krótkie. Także po przerwie w poprzednich rozgrywkach, gdy po zamknięciu przez dziewięć tygodni w domu musiałem wyjść na boisko i grać co trzy dni. Mojemu organizmowi też zabrakło energii. Jednak reprezentacja to inne emocje, gra dla Polski uwalnia dodatkowe bodźce. Tym bardziej, że czeka na nas wielki turniej. Mimo zmęczenia samo myślenie o EURO wywołuje energię. Chociaż czeka nas jeszcze po kilka kolejek ligowych, to w głowie jest to, by przygotować się optymalnie do mistrzostw. W klubach różne jest podejście do rotacji. Przykładowo, z Londynu wróciłem w czwartek wieczorem, odbyłem w piątek trening regeneracyjny i w sobotę grałem już z Milanem. Wolałem jednak grać i nie było dla mnie problemu, jako profesjonalista muszę być gotowy zawsze.
Zmienia się narracja wokół twojej osoby. W ostatnim składzie reprezentacji już tylko siedmiu zawodników z pola miało więcej rozegranych meczów od ciebie. Ta pozycja w hierarchii rośnie. Odczuwasz to w jakikolwiek sposób?
Dla obrońcy najważniejsza jest systematyczność i ja ją mam w zasadzie odkąd wyjechałem z Legii i trafiłem do Sampdorii, w kilku spotkaniach byłem nawet kapitanem. Kapitanem klubu z mocnej ligi, który ma aspiracje na coś więcej, niż środek tabeli. To pokazuje, że moje umiejętności idą do góry i chcę przekładać to na reprezentację. Pewnie miałbym tych występów znacznie więcej, gdyby nie fakt, że musiałem czekać aż Łukasz Piszczek skończy karierę w kadrze. Siedziałem dwa, trzy lata na ławce i uznawałem jego wyższość, bo moim zdaniem jest on najlepszym prawym obrońcą w historii polskiej piłki. To był zaszczyt, nie traktowałem rywalizacji z nim przez pryzmat tego, że muszę grać. Czerpałem lekcje z każdego treningu i meczu z nim, ale teraz ta pozycja mam nadzieję, że będzie taka, jakiej od samego siebie oczekuję. Jeżeli będę prezentował taką formę, jak obecnie, to spokojnie stać mnie na to, by być liderem defensywy reprezentacji. Do tego będę dążył.
Przed zgrupowaniem w marcu spora część pracy teoretycznej odbywała się online, byliście często w kontakcie z trenerem i jego asystentami. Czy w tygodniach po meczach z Węgrami, Andorą i Anglią też tak było, czy jednak zostało to odłożone do zgrupowania przed EURO?
Wtedy będzie więcej czasu na treningi i analizy. Teraz wiem, że trenerzy pilnie oglądają nasze spotkania, sam dostaję od nich wiadomości, które gratulują mi dobrych występów. Przyjdzie jeszcze czas i czym bliżej będzie reprezentacji, tym ten kontakt będzie częstszy. Trenerzy wiedzą, że mamy obecnie intensywny czas w klubach, że ktoś walczy o mistrzostwo, puchary czy utrzymanie. Na dogłębniejsze analizy będzie moment, ale wiemy już jaki będzie ten model gry, czego oczekuje selekcjoner i jak to powinno wyglądać. Jesteśmy świadomi taktycznie i zdajemy sobie sprawę, że taktyka w klubie jest różna od tej w reprezentacji. Na zgrupowaniu w Opalenicy ten komfort pracy trenera będzie dużo większy, nie tak jak przed spotkaniem z Węgrami.
Wspomniałeś o tej roli kapitana w klubie. Czy Claudio Ranieri docenia za zdolności przywódcze Polaków, bo przecież w Leicester City jednym z liderów był Marcin Wasilewski?
Jestem jednym z dłużej grających zawodników w Sampdorii. To też sprawia, że staję się liderem zespołu, że gram wszystko od pierwszej do ostatniej minuty. Trener mi ufa, jest zadowolony z mojej postawy. O Marcinie wiem, że był przywódcą z krwi i kości, sam w pewnym sensie tego wszystkiego się uczę. W Legii byłem młodszy, we Włoszech przychodziłem jako zawodnik zagraniczny, co też nie upraszczało tego procesu stawania się liderem. Teraz, z opaska czy bez niej, staram się nim być, udowadniać, że zawsze można na mnie liczyć.
Jak oceniasz obecny sezon Sampdorii? Pokonaliście Inter, Milan, Lazio czy Atalantę, ale mieliście też dwie dłuższe serie bez wygranej, które nie pozwoliły wam wybić się ponad środek tabeli.
Myślę, że to dobry sezon przejściowy. W poprzednim do końca biliśmy się o utrzymanie w Serie A, dokonane latem transfery sprawiły, że zespół automatycznie poszedł w górę. Jesteśmy lepsi niż rok temu, celem było spokojne utrzymanie się i choć jeszcze nie zrealizowaliśmy go w stu procentach, to patrzymy bardziej w górę tabeli. Robimy wszystko, by piąć się wyżej, by w następnym sezonie sprostać oczekiwaniom, które będą większe. Były różne momenty i gdyby faktycznie nie zdarzyły się te serie bez wygranej, to już teraz mogliśmy liczyć na lepszą pozycję w tabeli. Jesteśmy w stanie jeszcze przeskoczyć Hellas i Sassuolo, to musi być naszym celem na koniec tego sezonu.
W tym sezonie strzeliłeś swojego pierwszego gola w Serie A, ale ostatnią asystę zaliczyłeś ponad dwa lata temu.
Poprzedni trener Giampaolo zmienił moje postrzeganie pozycji prawego obrońcy, ponieważ miałem ograniczone możliwości gry w ataku. Obecnie z Claudio Ranierim mam większą swobodę, natomiast musiałem odzyskać taką pewność siebie w ofensywie. Jeśli nie robisz czegoś przez trzy lata, to przekroczenie linii połowy nagle staje się dla ciebie czymś nowym. W poprzednim sezonie trener oczekiwał większej dyscypliny, ale teraz to się zmieniło, moja współpraca z Antonio Candrevą wygląda bardzo dobrze. Oglądając moje ostatnie mecze, to miałem dużo podań w pole karne i dośrodkowań. Czasem napastnik nie strzeli, ale dostarczam tych sytuacji. Do tego było kilkanaście meczów, gdy byłem bardziej środkowym niż prawym obrońcą. Patrzę jednak z optymizmem na swoją grę, cieszę się, że w ofensywie wygląda to coraz lepiej i liczby zaczną przychodzić.
Dwa tygodnie temu graliście z Napoli. Jak to jest grać przeciwko Piotrowi Zielińskiemu?
Zdarzyło mi się to już kilkukrotnie i nie jest to przyjemne doświadczenie. Podobnie jak gra z Napoli, ponieważ rzadko który zawodnik w ich drużynie przytrzymuje dłużej piłkę. Grają na jeden, dwa kontakty, ciężko jest ich spressować. Piotrek dużo widzi, dlatego zawsze podpowiadam pomocnikom, jak mają się zachowywać, bo znam lepiej. Wiem w jakich sytuacjach stara się dryblować, zaryzykować. Powiedziałem, by uważali na jego zagrania między nogami i była taka jedna sytuacja, gdy chciał założyć siatkę Mikkelowi Damsgaardowi… Nie wiem, czy to efekt moich uwag, ale udało mu się odebrać piłkę i stworzyć sytuację. A po tym ataku słyszałem tylko trenera Gattuso jak krzyczał na Zielińskiego, by ten nie ryzykował więcej takich zagrań. Oczywiście w tym sezonie Piotrek pokazuje klasę, także liczbami i jest jedną z najważniejszych postaci Napoli.
Mówiłeś o znaczeniu turnieju, który latem czeka reprezentację. Sam starasz się do niego jakoś dodatkowo przygotowywać?
Nie jest tak, że odliczam mecze do końca sezonu, by móc pojechać na wakacje, tylko wiem i przygotowuję się na kilka następnych tygodni ciężkiej pracy przed EURO. Nikt nie chce tego ominąć z powodu kontuzji czy gorszej formy, by nie mieć wyrzutów sumienia. Każdy z reprezentantów jest świadomy z tej dodatkowej pracy, wydłużonego sezonu. Sam cały czas pracuję dodatkowo na siłowni, ale wiem też, że nie mogę zrobić czegoś, co zaszkodzi mi teraz, by efekty były za kilka tygodni. Nie o to chodzi. U kogoś może pojawić się rozluźnienie, ale my musimy jeszcze dokładać procenty, by ciśnienie z nas nie zeszło. Rozluźnienie może przyjść po EURO, a do tego czasu potrzebujemy maksymalnej koncentracji.
Rozmawiał Michał Zachodny