Aktualności
Wyczekany powrót Bartosza Kapustki do kadry. „On rozumie grę”
W listopadzie 2016 roku, dokładnie 1572 dni temu, wcale nie zapowiadało się na tak długą przerwę Bartosza Kapustki od występów w pierwszej reprezentacji Polski. Chociaż jego rola w kadrze Adama Nawałki już traciła na znaczeniu – po transferze do Leicester City nie zadebiutował, tracąc formę, którą popisywał się w EURO 2016 – to wciąż wierzono w jego talent i to, co może drużynie narodowej zaoferować.
Jednak wtedy, we Wrocławiu i przeciwko Słowenii (1:1), był drugoplanową postacią. Warto przypomnieć, że przecież trwające już wówczas eliminacje MŚ 2018 zaczynał w podstawowym składzie, Kazachstanowi strzelił w Astanie gola. Jednak już w październiku był tylko rezerwowym na Armenię (2:1, wszedł na ostatnich 20 minut), później zagrał ten jeden raz i dla pierwszej kadry przepadł, aż do teraz.
Do teraz, czyli do momentu, gdy znalazł swoje miejsce w którym kariera wróciła na właściwe tory. Drogę do rozwoju ma idealną, ale i w Legii musiano na niego poczekać, bo początkowo spełniał u Aleksandara Vukovicia rolę skrzydłowego, nie był wprowadzany od razu do podstawowej jedenastki. Były frustracje z kolejnych występów bez efektów liczbowych, z pojedynczymi zagraniami na miarę jego umiejętności. Pół roku później jest jednym z liderów faworyta do mistrzostwa, nawet w przegranych spotkaniach (jak to ostatnie w Pucharze Polski z Piastem) wyróżnia się zagraniami, pomysłowością i… no właśnie, czym jeszcze?
– Bartka atutem jest to, że rozumie grę. Ma świetne parametry motoryczne i technikę, co pokazuje w każdym spotkaniu. Takich piłkarzy chcielibyśmy w Legii więcej, każdy klub w Ekstraklasie chciałby takiego piłkarza – chwalił go po spotkaniu z Rakowem (2:0) Czesław Michniewicz. I nic dziwnego, bo w ubiegłym miesiącu, w tych taktycznych szachach dwóch szkoleniowców bohaterem okazał się zawodnik zdolny do dwóch istotnych działań: wygrania swoich pojedynków, ale i odnajdujący się w wolnych strefach. To atuty definiujące nowoczesnego pomocnika, pokazujące, że pomimo braku gry w jednej z najlepszych lig na świecie, Kapustka wrócił jako zawodnik lepszy, jeszcze więcej widzący i wiedzący o swojej roli.
Warto ten mecz wziąć na tapet właśnie z powodu wpływu Kapustki na hit Ekstraklasy. Z perspektywy Legii starcie z Rakowem miało cztery kluczowe momenty: akcję z 13. minuty, która skończyła się początkowo przyznanym rzutem karnym, następnie z 20., gdy rajd Kapustki niemal skończył się golem, wreszcie z 29., gdy ofensywny pomocnik rozegrał atak do Pawła Wszołka i ten zaliczył asystę przy trafieniu Luquinhasa. W drugiej połowie najważniejsza była jedenastka wywalczona przez Filipa Mladenovicia, któremu za linię obrony zagrywał również Kapustka. I każda z tych akcji miała nie tylko konkretnego reżysera, lecz także sposób w jaki 24-latek ją rozegrał.Michniewicz mówi, że Kapustka „wypełnia przestrzenie”, że „można mu zagrać trudne piłki nawet na tak trudnym boisku”. Patrząc na każdą z tych akcji można dostrzec, że pomocnik był o krok przed kryjącym go rywalem. – Zamknij Kapustkę! – to był częsty przekaz z ławki Rakowa. Pomocnik miał drugi najwyższy wynik pojedynków (wygrał 12 z 25), ale nie rywalizował wyłącznie z jednym konkretnym rywalem. Wręcz przeciwnie – przynajmniej raz starł się z jedenastoma piłkarzami Rakowa ze wszystkich szesnastu.
Wtedy, jak i w innych meczach w grze Kapustki jest odpowiedni balans. Spośród ofensywnych pomocników w Ekstraklasie jego średnia pojedynków na mecz jest jedną z najwyższych (22), jednak niewielu może mu równać się zaangażowaniem również w obronie (8, z czego 47% skuteczności). Zaangażowanie wyrażają również średnie liczba odbiorów (4,1 w meczu, 61% skuteczności), zebranych drugich piłek (5, w tym 3,2 na połowie rywala) i przechwytów (3,5, z czego prawie połowa na połowie przeciwnika).
To zaangażowanie kosztuje. – Podejmuje ryzyko, gra jeden na jeden, w kontakcie… - mówił po Rakowie Michniewicz. A gdy jest poobijany, to nie może trenować. – Ja mu życzę tylko zdrowia. On musi być w regularnym treningu. Gdy trenuje tylko dwa, trzy dni przed meczem, to już jest innym zawodnikiem. A gdy przepracuje pełen mikrocykl, to jestem o niego spokojny – dodawał.
Zdrowie to kwestia, która w kontekście Kapustki jest często powtarzana. W tym sezonie średnio gra mniej niż 65 minut na spotkanie, wystąpił dopiero w piętnastu meczach, ten z Rakowem był dopiero szóstym w pełnym wymiarze czasowym. Nawet jego powrót do gry w Ekstraklasie miał momenty w których już dawał nadzieję zanim – ze względów zdrowotnych – ponownie wyhamowywał. W październiku 2020 roku zagrał w tylko dwóch meczach, po pięciu występach w listopadzie w następnym miesiącu na boisku pojawił się ledwie raz. Nawet przed inauguracją wiosny w Bielsku-Białej trenował tylko przez kilka dni, ale wystąpić musiał.
Ponad rok temu zaliczył swój ostatni występ w barwach Leicester City – drużyny do lat 23, w lidze rezerw, przeciwko Chelsea i, co ciekawe, grając jako jeden z dwóch środkowych pomocników w systemie 1-3-4-3. W wieku 24 lat ma wciąż mniej niż 140 rozegranych spotkań z których mniej niż połowę rozegrał w pełnym wymiarze czasowym. Dla porównania, jego rówieśnik, który w Anglii przetrwał i utrzymał swoje miejsce, Jan Bednarek, ma ponad pięć tysięcy minut rozegranych więcej.
Najważniejszy jest jednak postęp. Kapustka w lutym z boiska zszedł tylko na pięć minut, do dwóch goli dorzucił asystę, stopniowo przedziera się coraz wyżej w ligowych klasyfikacjach kluczowych podań (jest 16.) i dryblingów (17.). A także wdarł się na listę powołań Paulo Sousy i nikt nie ma wątpliwości, że to dobra decyzja i zasłużony wybór.
Michał Zachodny