Aktualności
Trudna misja biało-czerwonych. O trudnej sztuce reakcji
By przekonać się, jak trudne zadanie czeka w środę biało-czerwonych wystarczy spojrzeć w dostępne rankingi. W tym prowadzonym przez FIFA Holandia jest na miejscu piętnastym i wyprzedza Polskę o trzy pozycje. Jednak już w rankingu Elo są oni w pierwszej dziesiątce, o krok za Niemcami czy Urugwajem. Polsce w razie porażki grozi wypadnięcie poza czołową dwudziestkę.
Ale to wciąż tylko rankingi. Znacznie trudniejsze jest to zdarzenie ze względu na sytuację. Polacy przegrali swoje ostatnie spotkanie z Włochami na wyjeździe bez strzału celnego, frustrację i niepowodzenie zespołu wyraziły dwa faule Jacka Góralskiego, które oznaczały czerwoną kartkę. Mało było takich aspektów w grze, które pozwalałyby kibicom spojrzeć bardziej optymistycznie na czekające w środę kolejne wyzwanie.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Wyzwaniem nie jest jednak rywal, który w pierwszym, wrześniowym starciu w bardzo podobnym lub jeszcze większym stopniu ograniczył drużynę Jerzego Brzęczka. – W meczu są dwie fazy: ofensywna i defensywna. Po meczu w Amsterdamie byliśmy zadowoleni z fazy defensywnej. Dobrze przesuwaliśmy i była wzajemna asekuracja. W fazie ofensywnej przy tak agresywnie grającym przeciwniku nie potrafiliśmy wyjść z kontratakami – mówił wtedy selekcjoner Polaków.
Te słowa nie zostały źle przyjęte, ale faktem jest, że w porównaniu z Włochami przeciwko Holandii jego zespół bronił lepiej. Dopuścił do mniejszej liczby strzałów z pola karnego (8 do 12), wykonał więcej prób odbiorów (39 do 31) i zebrał więcej drugich piłek (52 do 31). Wobec porażek to marne pocieszenie, ale też istotny sygnał, czy raczej przypomnienie o którym mówili w niedzielny, pomeczowy wieczór zawodnicy reprezentacji. Tym wypowiadającym chodziło w skrócie o koncentrację, realizowanie założeń, sposób bronienia i atakowania… A przede wszystkim o to, że w każdy z tych aspektów muszą być zaangażowani na sto procent, by z drużynami na takim poziomie, jak w najwyższej grupie Ligi Narodów rywalizować.
Najnowsza historia reakcji
W październiku Polacy poradzili sobie z trzymeczowym maratonem, choć skala wyzwania była niższa niż w listopadzie. Trudno znaleźć w ostatnich dwudziestu latach podobne zdarzenie: dwa mecze poza turniejami, gdy w trakcie przerwy na mecze międzynarodowe reprezentacja rywalizuje w krótkim odstępie z tak mocnymi drużynami i jeszcze po porażce podnosi się zwycięstwem. Nie można tak traktować bowiem wygranej 2:1 z Węgrami po 0:2 z Włochami w 2011 roku – to były sparingi i drugi z rywali był znacznie niżej notowany. Podobnie należy podejść do 5:0 z San Marino po 1:3 z Ukrainą w 2013, gdy trwały eliminacje Mistrzostw Świata. Również 8:1 z Gibraltarem odniesione trzy dni po przegranej na wyjeździe z Niemcami (1:3) w el. EURO 2016 to coś innego. Najbliżej tej reakcji byłoby wyjście z szoku jakim za kadencji Adama Nawałki była klęska z Danią w Kopenhadze (0:4), którą jeszcze w tej samej przerwie na kadrę zamieniono na 3:0 z Kazachstanem.
Odkąd selekcjonerem jest Jerzy Brzęczek można wskazać cztery przypadki, gdy Polacy przegrali jeden mecz i po kilku dniach mieli już szansę rewanżu. W październiku 2018 roku najpierw ulegli w Chorzowie Portugalii (2:3), by w następnym meczu też nie podołać Włochom (0:1), choć gola stracili w doliczonym czasie gry. W listopadzie ulegli w meczu towarzyskim z Czechami, by następnie wywalczyć remis na wyjeździe w Guimaraes (1:1). W eliminacjach EURO 2020 ulegli we wrześniu w Słowenii, ale jeszcze w tej samej przerwie uzyskali bezbramkowy remis z Austrią. Wreszcie dwa miesiące temu ulegli Holandii, by dokonać sztuki od dawna niewidzianej. Na wyjeździe z Bośnią i Hercegowiną już przegrywali po rzucie karnym, ale odwrócili wynik i wygrali, co zdarzyło się kadrze po raz pierwszy od trzynastu lat.
Podnieść pressing
O tym, co nie zafunkcjonowało w niedzielę z Włochami już zaraz po meczu mówił wprost selekcjoner. – Spóźnialiśmy się z doskokiem i pressingiem. Zbyt szybko wycofywaliśmy się w strefę obrony, a to napędzało rywali. Podjęliśmy złe decyzje i był to nasz najsłabszy mecz od dłuższego czasu – wskazywał Jerzy Brzęczek. Jego biało-czerwoni zebrali tylko 23 piłki na własnej połowie, gdy rywale dokonali tego aż 16-krotnie na tej samej części boiska. O skuteczności w doskoku może świadczyć fakt, że zawodnicy z linii pomocy i ataku w całym meczu mieli tylko cztery udane odbiory na 21 prób.
Warto również zaznaczyć, że z gry defensywnej brała się niemoc w ofensywie. Im bliżej własnej bramki biało-czerwoni musieli walczyć o odzyskanie piłki, tym dalej mieli pod pole karne przeciwnika. Podobnie było w Amsterdamie, choć, jak podkreślał selekcjoner, z Holandią dzięki bardziej zwartym szeregom tych okazji do kontrataków było więcej, po prostu zawodnicy ich nie wykorzystywali.
Reakcję można więc odnieść nie tylko do kontekstu wyników z meczu na mecz, ale też sytuacji na boisku. W tym drugim względzie szansą dla Polski jest powrót Mateusza Klicha, zawodnika najlepiej czującego się w pressingu. W październiku pomocnik Leeds United zaprezentował się bardzo dobrze jako „dziesiątka”, grając najbliżej Roberta Lewandowskiego i często z nim współpracując. Był takim przekaźnikiem piłki do ataku, gdy miał piłkę to niemal zawsze działo się dla drużyny coś dobrego. Oczywiście wynik środowego meczu nie może jednak zależeć od jednostki: jeśli kadra chce dokonać czegoś unikalnego i do tego udanie zakończyć rok, to tych sygnałów musi być więcej.
Michał Zachodny