Aktualności

Szczęsny i Fabiański, czyli historia jednej… rywalizacji

Reprezentacja18.04.2021 

Urodziny obchodzą tego samego dnia, w piłkarskim CV obaj mają takie kluby jak Legia Warszawa i Arsenal FC, a obecnie ich droga krzyżuje się w reprezentacji Polski. Łukasz Fabiański i Wojciech Szczęsny, bo o nich mowa, mają ze sobą więcej wspólnego, niż mogłoby się wydawać, choć wiele także ich różni.

Urodzony 18 kwietnia 1985 roku Fabiański to „dziecko” wielkopolskiego futbolu. Zaczynał w Polonii Słubice, by przez słynną już MSP Szamotuły, a także Lubuszanin Drezdenko, Spartę Brodnica i Mieszko Gniezno trafić do Lecha Poznań. Miał 19 lat, gdy po raz pierwszy stanął między słupkami „Kolejorza” w oficjalnym meczu. W spotkaniu o Puchar Polski z Arką Gdynia wystąpił u boku tak doświadczonych zawodników jak Adam Majewski, Piotr Reiss czy Paweł Wojtala. Nastolatek spisał się bardzo dobrze, ale wygrany 4:1 mecz okazał się pierwszym i ostatnim w klubie z Poznania. Po utalentowanego nastolatka sięgnęła bowiem Legia Warszawa, która szukała następcy Artura Boruca.

Gdy wiosną 2005 roku „Fabian” zameldował się przy Łazienkowskiej, niedaleko był też Wojciech Szczęsny. Obaj bramkarze spotkali się na zgrupowaniu pierwszej drużyny na Cyprze, jednak na co dzień młodszy dokładnie o pięć lat Wojtek występował po drugiej stronie ulicy Myśliwieckiej – na stadionie Agrykoli, do której był wypożyczony. Na obozie przygotowawczym, oprócz Fabiańskiego i Szczęsnego, wśród bramkarzy znaleźli się wspomniany Boruc i Andrzej Krzyształowicz. Ten ostatni doskonale pamięta tamte dni. – Obu mogę wspominać wyłącznie w pozytywach. Byli niesamowicie utalentowani, już w tak młodym wieku zdecydowanie się wyróżniali. Byli przecież etatowymi reprezentantami Polski w kategoriach młodzieżowych – opowiada. Z humorem początki Szczęsnego w Legii wspomina Marcin Rosłoń, dziś komentator piłkarski stacji Canal+. – Wojtuś, bo tylko tak się o Wojtku wtedy w klubie mówiło, był pociesznym nastolatkiem. Wszyscy za nim przepadali, nie tylko ze względu na nazwisko i przeszłość bramkarską ojca. Rozbrajał uśmiechniętą gębą, dystansem do siebie, ciętym językiem, który wtedy radował każdego. Był w fazie aktywnego wzrostu, co przekładało się na formę, bo ciało nie nadążało za refleksem. Często interwencja następowała, gdy piłka łopotała już od kilku sekund w siatce i cała drużyna miała niezły ubaw – mówi Rosłoń.

Już wtedy, choć Szczęsny był zaledwie nastolatkiem, można było dostrzec różnicę charakterów, która pozostała do dziś. „Fabian” to spokojny, stonowany i skromny mężczyzna, natomiast od Wojtka bije duża pewność siebie i bezkompromisowość. Podczas okresu spędzonego przez obu przy Łazienkowskiej Krzyształowicz spostrzegł właśnie te cechy. – Wojtek bywał u nas na treningach raz, czasem dwa razy w tygodniu, jeździł też na zgrupowania. Mimo że to był zaledwie piętnastolatek, wykazywał się niebywałą dojrzałością w relacjach z drużyną. Pozbawiony kompleksów, zawsze pewny siebie i swojej wartości. Nie powiem, żeby był wówczas „charyzmatyczny”, bo to nie ten wiek, ale widać było u niego bardzo dużą siłę mentalną – wspomina były bramkarz m.in. ŁKS Łódź i Stomilu Olsztyn. – Łukasz natomiast do dziś pozostaje bardzo skromnym chłopakiem, zapracował na swój autorytet osiąganymi wynikami i pracowitością. Mogę się tylko cieszyć, że z takimi zawodnikami przyszło mi rywalizować o miejsce w bramce, mimo że zbyt wiele nie grałem – dodaje Krzyształowicz. Jego zdanie podziela także Rosłoń. – „Fabian” to wrażliwy człowiek i niezwykle uczciwy, pracowity sportowiec. Fan kina, tańca, kuchni świata i muzyki. W Londynie odwiedzałem go regularnie, chodziliśmy rodzinnie na musicale, do teatrów, restauracji, najchętniej lokalnych, by poznawać nowe smaki, także do muzeów, na różne wystawy – mówi.

W Legii Fabiański i Szczęsny trafili pod skrzydła Krzysztofa Dowhania, wyjątkowego specjalisty od szkolenia bramkarzy, który miał doskonałe podejście do młodych golkiperów. Przez doskonały kontakt i naukę relacji międzyludzkich pomagał swobodnie przechodzić młokosom do wieku seniorskiego. – Zdecydowaną większość zajęć cechowała wielka dawka humoru. Trener Dowhań kreował styl pracy z dużą dozą żartów. Mimo że konkurowaliśmy o miejsce w bramce i każdy z nas chciał grać jak najczęściej, nasze relacje były zawsze bardzo kompromisowe. Rywalizowaliśmy głównie w grach treningowych i nie ukrywam, że ze względu na fakt, iż każdy z nas znał swoją wartość i chciał być lepszy od konkurenta, dochodziło czasem do spięć. Doprowadzały do tego różnice charakteru, ale do szatni zawsze schodziliśmy z uśmiechem i podając sobie ręce. Darzyliśmy się olbrzymim szacunkiem – wspomina Krzyształowicz.

Szczęsny długo jednak miejsca przy Łazienkowskiej nie zagrzał. Jego talent dostrzegł bowiem wielki Arsenal i zgłosił się po nastolatka. Ten, z małymi perturbacjami, trafił w końcu do stolicy Anglii. Fabiański został jeszcze w Legii, gdzie przejął schedę po Borucu i jako pierwszy bramkarz mógł cieszyć się z tytułu mistrza Polski w 2006 roku. Jego potencjał zauważył też ówczesny selekcjoner reprezentacji Polski Paweł Janas, który zabrał 21-letniego „Fabiana” na mistrzostwa świata do Niemiec. Tam bramki naszej kadry strzegł Boruc, ale nauki wyciągnięte przez Łukasza miały zaowocować w przyszłości.

A ta rysowała się w coraz jaśniejszych barwach. Arsenal po transferze Szczęsnego zwrócił uwagę na kolejnego bramkarza Legii, którym był Fabiański. „Bambi”, jak także nazywany był Łukasz, po rozegraniu następnego sezonu z „eLką” na piersi trafił na Emirates, stając się jednym z najdrożej sprzedanych z polskiej ligi zawodników. – Dobra sława i wybitny fach trenera Krzysztofa Dowhania błyskawicznie dotarły do skautów wielkich klubów. Takie perełki jak Łukasz i Wojtek to dla giganta typu Arsenal skarby, a zarazem niezbyt drogie inwestycje. „Kanonierzy” potrafią szkolić, mają odpowiednie struktury i bazę treningową – uważa Marcin Rosłoń. Przez trzy kolejne sezony Fabiański nie mógł jednak przebić się do pierwszego składu, przegrywając rywalizację z Manuelem Almunią. Do bramki wskoczył we wrześniu 2010 roku. Miał jednak pecha – w styczniu doznał kontuzji, która wykluczyła go z gry do końca sezonu.

Kto zajął jego miejsce? Oczywiście Szczęsny, czekający od kilku lat na swoją prawdziwą szansę w pierwszym zespole Arsenalu. – W tej chwili Wojtek jest numerem jeden – powiedział wówczas Arsene Wenger. Nawet wracający z wypożyczenia Almunia nie mógł zabrać wdzierającemu się przebojem na piłkarskie salony Szczęsnemu miejsca w składzie. Apetyt na to miał Fabiański, jednak Wojtek nie zamierzał odpuszczać starszemu koledze. Rywalizacja pomiędzy polskimi golkiperami trwała w najlepsze, jednak to Szczęsny miał więcej powodów do zadowolenia. Cieszył się zaufaniem Wengera, a Fabiańskiego prześladował pech. – Na początku cały czas o hierarchii decydował wiek i jednak różnica klas. Ale to przestało mieć znaczenie, gdy Wojtek wszedł do bramki „Kanonierów”. Bronił fantastycznie, a karierę Łukasza szatkowały kontuzje – tłumaczy Rosłoń. – A w przypadku Szczęsnego w Arsenalu nastąpił niesamowity skok jakościowy, bo Wojtuś zaczynał po prostu fizycznie być Wojtkiem – dodaje.

W międzyczasie obaj bramkarze walczyli też o miejsce w podstawowym składzie reprezentacji Polski. Na tym polu również częściej triumfował Szczęsny i to właśnie on był pierwszym wyborem Franciszka Smudy podczas Euro 2012. Pomogła mu w tym… kolejna kontuzja Fabiańskiego. Na zgrupowaniu przed finałami mistrzostw Europy „Bambi” doznał urazu barku, a jego miejsce w kadrze zajął Grzegorz Sandomierski. Dla Szczęsnego turniej skończył się jednak bardzo szybko – już w pierwszym spotkaniu otrzymał czerwoną kartkę, a jego miejsce do końca fazy grupowej zajął Przemysław Tytoń.

Fabiański znalazł się w trudnym położeniu. Nie miał pewnego miejsca ani w Arsenalu, ani w reprezentacji Polski. W 2014 zdecydował się więc odejść z londyńskiego klubu, przyjmując propozycję Swansea City. Z miejsca wskoczył do pierwszego składu, stając się jednym z najlepszych zawodników walijskiej ekipy, a już po roku prestiżowy magazyn „FourFourTwo” uznał go najlepszym bramkarzem Premier League. W międzyczasie Szczęsny, będący numerem jeden w kadrze narodowej, zaczął mieć niespodziewane problemy w klubie. Między słupkami pewniakiem stał się David Ospina i Arsenal zdecydował się wypożyczyć polskiego bramkarza do Romy. Moment „zawieszenia” konkurenta wykorzystał Fabiański, który znów wskoczył do bramki reprezentacji.

Bardzo dobra gra zarówno „Fabiana” jak i Szczęsnego sprawiła, że obsada bramki podczas pierwszego meczu Euro 2016 z Irlandią Północną stanowiła największą niewiadomą. – Reprezentacja to zupełnie inna bajka, niż gra w klubie. Bramkarze w każdym meczu ligowym i na każdym treningu kadry muszą przekonywać selekcjonera Adama Nawałkę, że „jedynka” należy się właśnie jednemu z nich. Dla kibiców biało-czerwonych i samego selekcjonera to luksus, bo mamy wybitnych bramkarzy – zaznacza Rosłoń. Nawałka w starciu z Irlandczykamj z Północy postawił ostatecznie na Szczęsnego, jednak ten znów nie mógł zaliczyć mistrzostw do udanych. Historia zatoczyła koło. Ponownie po pierwszym meczu turnieju Szczęsny stracił miejsce w bramce, tym razem z powodu kontuzji. Zajął je „Fabian”, który kapitalnymi występami udowodnił, że znajduje się w niezwykle wysokiej formie. – To rywalizacja na najwyższym poziomie. Kontuzja Łukasza otworzyła niegdyś Wojtkowi drogę do kariery, uraz Wojtka sprawił, że na EURO 2016 do bramki wskoczył „Fabian”, który występował w mniejszym klubie, ale trzymał równą, pewną formę – mówi Marcin Rosłoń.

Od momentu zakończenia mistrzostw Europy numerem jeden w bramce naszej kadry pozostawał Fabiański. Po transferze Szczęsnego do Juventusu, rywalizacja nabrała jednak coraz większych rumieńców. – Bardzo ich cenię za bramkarskie umiejętności. Trzeba jednak pamiętać, że obaj mają różny styl zarówno w życiu, jak i w bramce. Ta różnorodność tylko uatrakcyjnia ich rywalizację w kadrze – zauważa Rosłoń.

Selekcjoner Jerzy Brzęczek starał się znaleźć salomonowe rozwiązanie. Fabiański i Szczęsny bronili na zmianę, a dopiero Paulo Sousa otwarcie zadeklarował, że jego numerem jeden będzie bramkarz Juventusu. Niemniej jednak Fabiański wciąż stanowi bardzo pewną alternatywę. Dlatego każdy kibic powinien solenizantom życzyć zdrowia i tego, by równie zacięta rywalizacja pomiędzy bramkarzami światowej klasy trwała jak najdłużej.

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności