Aktualności
Sezon różnic: nienasycenie Lewandowskiego a niedosyt Bayernu
Dziewiętnastego września 2010 roku Robert Lewandowski strzelił swojego pierwszego gola w Bundeslidze – dla Borussii Dortmund w meczu z Schalke 04 Gelsenkirchen. Dzień później otworzono ukończony w pełni stadion dla jego niedawnego klubu, Lecha Poznań. Dwa miesiące wcześniej na mundialu w Republice Południowej Afryki padł mit, że europejskie reprezentacje nie są w stanie wygrywać poza swoim kontynentem – Hiszpania, Holandia i Niemcy zajęli całe podium – a w Ekstraklasie nikt nie myślał o systemie z podziałem sezonu na dwie fazy, podziałem punktów i na grupy. Tradycyjnie mistrza Polski nie było już w rywalizacji o Ligę Mistrzów, ale za to w Lidze Europy „Kolejorz” zremisował z Juventusem w Turynie (3:3). Wypatrywano organizowanych z Ukrainą mistrzostw Europy, choć biało-czerwoni w ostatnich dwóch meczach zremisowali ze współgospodarzami (1:1) i przegrali z Australią. Strzelcami goli byli Ireneusz Jeleń i właśnie Lewandowski (dopiero siódme jego trafienie w kadrze), a Polska spadła na 66. miejsce w rankingu FIFA.
Niecałe osiem lat i o 253 zdobyte bramki później – licząc wyłącznie te strzelane w Borussii oraz w Bayernie Monachium – Robert Lewandowski oraz reprezentacja Polski (w niej trafił 45 kolejnych razy) są w zupełnie innym miejscu. Jednak nie można uciec od wrażenia, że poza pierwszym, adaptacyjnym sezonem w Niemczech napastnik klasy światowej nie miał rozgrywek, których kończyłby z takim niedosytem, jak te obecne. Nie tylko dlatego, że w sobotnim finale krajowego pucharu Bayern sensacyjnie uległ Eintrachtowi Frankfurt (1:3), ale głównie przez sposób w jaki kończył się ten sezon. We frustracji ze względu na błędną decyzję sędziego, ale i niemoc, która przeniosła się na dużo ważniejsze momenty w więcej znaczących rozgrywkach pucharowych – w Lidze Mistrzów.
Samotny po Aubameyangu
Bo w Niemczech nawet triumfujący piłkarze Eintrachtu będą świadomi, że Bayern nie ma sobie równych. Mistrzostwo zwyczajnie zostało przez piłkarzy Juppa Heynckesa odhaczone, choć jeszcze Carlem Ancelottim zaczęło się od zapaści i wysokiej formy rywali, w tym Borussii Dortmund. Częściowo tyczy się to również Roberta Lewandowskiego w kontekście korony strzelców Bundesligi. Odkąd w styczniu Niemcy opuścił Pierre-Emerick Aubameyang, to Polak nie miał sobie równego w wyścigu o to indywidualne trofeum. Na finiszu drugi najskuteczniejszy zawodnik zdobył niemal połowę goli mniej, co przecież w czołowych ligach jest ewenementem. Zresztą Nils Petersen pomimo 15 trafień dla Freiburga dość zaskakująco znalazł się na liście reprezentantów Niemiec powołanych na mistrzostwa świata.
A rywalizacja nakręca. Jeszcze niecałe dwa lata temu sam Lewandowski na (rzadko używanym) koncie twitterowym wyliczał, ile goli ma w porównaniu do Aubameyanga – po pierwszej kolejce było 3:2 dla Polaka, skończyło się tytułem dla Gabończyka. Jednak w tym kontekście warto zrozumieć, dlaczego w tym sezonie napastnik Borussii wymusił transfer do Arsenalu: szukał wyzwania ponad dwuosobowe starcie, ponad ligę w której od początku wszystko jest jasne, ponad kluby, które nie mogą sobie pozwolić na transfery porównywalne do tych na Wyspach. Nawiasem mówiąc: ostatnio w Premier League Harry Kane, kolejny napastnik ze światowego topu, podkreślił, jak istotna jest dla jego rozwoju rywalizacja z takim piłkarzem, jak Mohamed Salah. I chociaż Aubameyang trafił dopiero do szóstej drużyny ligi angielskiej, to teraz ma pewność (i komfort), że latem nowy trener będzie przebudowywał zespół pod jego umiejętności, sprowadzał piłkarzy, którzy pomogą mu strzelać więcej goli. Czy to samo można powiedzieć o Lewandowskim w klubie, który niedawno przedłużył umowy z podstawowymi skrzydłowymi, będącymi u schyłku swoich karier?
Ten gol strzelony w berlińskim finale Pucharu Niemiec może – tryb mocno przypuszczający – być ostatnim, którego Lewandowski strzelił w barwach Bayernu Monachium. W tym sezonie niedosytu porażka z Eintrachtem była kolejnym po Lidze Mistrzów rozczarowaniem. A do tego typu spotkań mistrzowie Niemiec powinni być przygotowani idealnie, w topowej dyspozycji fizycznej i mentalnej. Tymczasem z Realem zabrakło tego samego, co zawodziło w ostatnich latach: koncentracji i umiejętności podniesienia swojego poziomu w kluczowych momentach. W Bayernie pozwalającym Realowi strzelić dwa gole w Monachium było coś z drużyny, która dawała się kontrować Eintrachtowi w Berlinie: swego rodzaju bezsilność wynikająca z wrażenia nietykalności.
Szok bez reakcji
Czy to efekt uboczny wszechwładzy w Bundeslidze? Możliwe, ale ostrzeżenie przecież przyszło dawno i to z wewnątrz drużyny. – Bayern jeszcze nigdy nie zapłacił za piłkarza więcej niż 40 mln euro. Na rynku transferowym to już od dawna jest kwota raczej ze średniego przedziału, a nie ze szczytu. W ostatnich latach nie rośliśmy razem z rynkiem, jak Real czy Manchester United. I teraz jest ogromna przepaść między sumami wydawanymi tutaj, a tymi największymi – mówił Lewandowski w słynnym już wywiadzie dla „Der Spiegel” z września ubiegłego roku. – Żeby ściągnąć topowego piłkarza, liczą się pieniądze, ale nie tylko. Ważna jest perspektywa sportowa, ważne są drużyna, miasto, otoczenie. Bayern musi coś wymyślić, być kreatywny, by ściągać do Monachium piłkarzy światowej klasy. A jeśli chcesz być w czołówce, to potrzebujesz takich piłkarzy i ich jakości. Takie gwiazdy podnoszą poziom innych piłkarzy w drużynie. Konkurencja o miejsce w składzie pozwala wycisnąć ten procent czy dwa więcej – dodawał Lewandowski.
Tego procenta czy dwóch więcej zabrakło i jemu, i Bayernowi w dwumeczu z Realem Madryt, ale też w finale z dużo słabszym Eintrachtem. Przecież nawet Sandro Wagner, którego ściągnięcie do Monachium Polak wyprosił nie wynikało z chęci podniesienia rywalizacji, ale pozwolenia na złapanie oddechu w wyczerpującym sezonie. A mimo to nie udało się pokonać bariery półfinałów. Pomysłu na sukces nie zdołał wymyślić Heynckes, choć 73-latek i tak uratował ten sezon Bayernowi przynajmniej na ligowym podwórku. Ale im wyżej w hierarchii klubu, tym większe przekonanie, że podejmowane są same dobre decyzje. Czy to może irytować zawodników, którzy wciąż są głodni sukcesów? Po skończonym finale Pucharu Niemiec piłkarze Bayernu wzięli srebrne medale i nawet nie czekali na koronację zwycięzców, od razu udali się do szatni. Dla nich każda porażka to szok i ewentualność na którą nie są przygotowani, nie potrafią na nią reagować. Także przez brak konkurencji.
Dla Lewandowskiego był to więc sezon mówienia wprost tego, co myśli. Nie tylko w wywiadzie dla „Der Spiegel”, bo odpowiedzialność za zespół i jego wyniki podnosił także w reprezentacji Polski, jak choćby po dotkliwej porażce 0:4 z Danią w Kopenhadze. Przecież on sam ostrzegał przed tym rywalem znacznie wcześniej, chłodził głowy, gdy biało-czerwoni osiągali rekordowe miejsce w rankingu FIFA, głównie dzięki jego golom. A o tym, że potrafi poderwać zespół w trudnej chwili pokazał choćby sam finisz eliminacji mistrzostw świata, gdy z 2:0 z Czarnogórą zrobił się remis i nagle wszyscy widzieli Polskę w barażach.
Coś się kończy…?
Nade wszystko Lewandowski wciąż w tym sezonie strzelał. Głównie w Bundeslidze – 29 razy, w tym hat-tricka z Borussią Dortmund (a zwycięstwo 6:0 podkreśliło odgraniczenie się Bayernu od krajowej klasy średniej), w wysokich zwycięstwach nad Hoffenheim, Werderem, Augsburgiem… Ale w tym wszystkim było widać bardziej rutynę, którą on sam starał się przerywać doskonaleniem stałych fragmentów. Tak gra nie mający konkurencji jeden z najlepszych strzelców w historii rozgrywek i klubu, od niego się oczekuje i on trafia, choć akurat w tym sezonie wszyscy słusznie będą wracać do momentów z Ligi Mistrzów. Swój moment Lewandowski miał w drugim meczu w Madrycie, gdzie oddał trzy strzały, w tym jeden w bardziej dogodnej sytuacji, ale Keylor Navas piłkę zdołał odbić. Także wielkim problemem Bayernu było to, że ta szansa przyszła w 33. minucie, a kolejnej okazji do uderzenia dla napastnika koledzy nie zdołali stworzyć.
To by też sezon Lewandowskiego, który był napędzany kolejnymi plotkami. Poprzez zmianę agenta – z licencją na wyłączność do końca letniego okna transferowego w 2018 roku – do spotkań z Pini Zahavim w przededniu finału Pucharu Niemiec. Sygnałów, że coś się dla polskiego piłkarza kończy jest zdecydowanie więcej, niż zaprzeczeń na wieść o możliwym transferze po stronie Bayernu, choć w tej sytuacji to strona klubu ma wszystkie atuty po swojej stronie. Ale również w jej interesie powinno leżeć to, że skoro Lewandowski chce więcej, to i mistrzowie Niemiec chcą mu dorównać w tych ambicjach. Na razie jest w tym więcej uspokajania i kontrowania zapędów Lewandowskiego, niż racjonalizacji w rozmowach. Nienasycenie ostatnimi latami zdaje się być większe u napastnika, niż u jego szefów, a to również znacząca część problemu. Po prawdzie, część sporów może rozwiązać mundial w biało-czerwonych barwach, jeśli tylko przyniesie to, co zaspokaja Lewandowskiego: gole dające zwycięstwa. Nic innego.
Michał Zachodny