Aktualności
Roberto Mancini – trener, który wyznacza modę
Swego czasu uchodził za jednego z najlepiej ubranych szkoleniowców w Premier League. Nosi garnitur skrojony na miarę od najlepszych włoskich projektantów, nawet szalik Manchesteru City, który owijał wokół szyi, wiązał z należytą elegancją. Z pozoru niewielkim gestem, ale świadczącym o szacunku do klubu, który prowadził, zyskał uznanie, a nade wszystko był pionierem nowej mody w niebieskiej części Manchesteru. W maju Roberto Mancini został selekcjonerem Włoch, a przed meczem z Polską do treningu wprowadził akcent muzyczny.
Mancini, będąc trenerem, osiągnął sporo. Najwięcej we Włoszech (Puchar Włoch z Fiorentiną i Lazio Rzym, dwukrotnie z Interem Mediolan, trzy mistrzostwa Italii i dwa Superpuchary – również z mediolańczykami), ale w Anglii też radził sobie dobrze. W sezonie 2011/12 zdobył tytuł z Manchesterem City – pierwszy dla tego klubu od 44 lat. Wcześniej triumfował także w Pucharze Anglii. Te sukcesy, tak długo oczekiwane przez fanów „Obywateli”, w połączeniu z modnym ubiorem, przysporzyły mu wielu zwolenników wśród kibiców „Citizens”. Swój pozytywny wizerunek zbudował... na szaliku. Za modnisia uchodził już wcześniej, bo zawsze zakładał garnitur szyty na miarę, jednak dopiero biało-niebieski szalik w stylu retro, stylizowany na lata 50-te, stał się nieodłącznym „atrybutem Manciniego”. Włoski szkoleniowiec szybko znalazł naśladowców. Szaliki z nowej kolekcji rozeszły się w mig, a że była to limitowana seria, wielu sympatyków musiało obejść się smakiem. Klub postanowił jednak domówić kolejną partię kultowego produktu i w ten sposób szaliki w barwach City były najchętniej i najczęściej kupowanym towarem przez mieszkańców niebieskiej części Manchesteru.
„Ambasador” znanych marek
Gustownie zawiązany szalik dodawał szyku Manciniemu, co poniekąd wpisuje się w image trenera, który wyznaje zasadę: „jak cię widzą, tak cię piszą”. Każdy element garderoby musi pasować do wizerunku Włocha. „Mistrz klasy” – tak w skrócie przedstawia siebie na stronie internetowej. Czym przejawia się owa klasa? A no tym, że ubiera się w marki najlepszych producentów – styl a'la Giorgio Armani, perfum Creed Millesime Imperial, buty Trickers. Przy okazji spotkania z West Bromwich Albion, kilka lat temu, media w Anglii pisały o starciu „dwóch najlepiej ubranych menedżerów w Premier League”. O to miano Mancini rywalizował – a jakże by inaczej – z innym przedstawicielem włoskiej myśli szkoleniowej, Roberto Di Matteo.
Mancini gestem z szalikiem kupił serca kibiców, a szczerością zaskarbił sobie sympatię dziennikarzy. – Jak kiedyś skończę pracę w Manchesterze, to chcę mieć na koncie pięć tytułów mistrza Anglii i cztery Puchary Anglii – powiedział. Innym razem, wybrał się na mszę. Wszedł do kościoła i usiadł między zwykłych ludźmi, jakby nigdy nic. Najtrudniej było mu dotrzeć do piłkarzy Manchesteru. Ci przyzwyczajeni do „piwkowania” i cieszenia się z uroków życia, musieli zmienić przyzwyczajenia. Pewnego dnia usłyszeli: „Przed meczami będziecie jeść więcej kurczaka i pizzy. A popijecie to czerwonym winem, które do tej pory nie było wam serwowane.” Z czasem jednak i zawodnicy przekonali się do szkoleniowca, bo zjednał ich sobie warsztatem pracy oraz szacunkiem do nich. Na wzajemnym szacunku zbudował też relacje z szatnią, gdy pierwszy raz pracował w Interze Mediolan (lata 2004-2008; Inter przejął ponownie w 2016 roku, skąd odszedł potem do Zenitu Petersburg). To był zespół pełen gwiazd, na czele ze Zlatanem Ibrahimoviciem. Ibrahimović w swojej autobiografii: „Ja Ibra” nawiązał do czasów pracy z włoskim szkoleniowcem. Nie mógł zrozumieć pewnej sytuacji. Chodzi o słowa szkoleniowca po przegranym meczu 1/8 finału Ligi Mistrzów w 2008 roku, w trakcie konferencji prasowej, kiedy oznajmił, że zamierza opuścić drużynę. Słowa te zawodnicy odebrali jak cios w serce. – Wiodło mu się dobrze, piłkarze go lubili, a nasza gra szła do przodu. Jednak po tym zawodnicy przestali w niego wierzyć – przyznał „Ibra”.
Podał rękę synowi marnotrawnemu
Uwierzyli za to działacze włoskiej federacji, powierzając mu stery rozbitej psychicznie po klęsce w dwumeczu ze Szwecją, Italii. Warto podkreślić, że numerem jeden opinii publicznej był Carlo Ancelotti. Obecny szkoleniowiec Napoli nie palił się jednak do odbudowy Squadry Azzurra. A Mancini pracę rozpoczął od wysłania powołania do Mario Balottelliego, tego samego, z którym był niegdyś w konflikcie. Powrót „enfant terrible” włoskiego futbolu to wielkie wydarzenie na Półwyspie Apenińskim.
Roberto Budowniczy, jak się powoli mówi we Włoszech o Mancinim, zamierza postawić reprezentację na nogi. – Brak awansu Italii na mundial w Rosji spowodował żałobę w naszym kraju, co pokazuje jak ważne są wyniki reprezentacji. Moim zadaniem będzie sprawienie, żeby włoscy kibice znowu pokochali kadrę. Czeka nas trudny czas i mamy wiele do zrobienia – mówił. Swoimi ruchami pokazuje, że ma pomysł jak to zrobić. Liczy na starą gwardię i młodych wilczków, których wcale w ojczyźnie Roberto nie brakuje. – W mojej kadrze znajdzie się miejsce dla każdego, kto będzie w stanie coś do niej wnieść. Wiek z pewnością będzie ważnym czynnikiem, ale nie przewiduję stosowania kryteriów w tym zakresie – zapowiedział.
Serce na dłoni
Powołując Balotelliego, utwierdził wszystkich w przekonaniu, że nie chowa w sercu dawnej urazy. To człowiek dobroduszny. Nic więc dziwnego, że od listopada 2014 roku był ambasadorem UNICEF. – Ludzie sportu powinni aktywować innych, wpłynąć na ich świadomość i mocno angażować się w inicjatywy UNICEF, które mają na celu podnieść standard życia biednych dzieci. Na świecie jest zbyt wiele dysproporcji i potrzebujących, nie możemy być wobec tego obojętni. Wizyta w kopenhaskim centrum UNICEF w 2013 roku, gdzie obcowałem i słuchałem opowieści dzieci wychowanych w samotności, bez odpowiedniego wsparcia, uderzyła w moją duszę – oznajmił trener. Człowiek piłki i mody, stał się obywatelem świata.
Piotr Wiśniewski