Aktualności

Robert Lewandowski a historia i znaczenie dryblingu

Reprezentacja26.11.2019 
Która część rajdu Roberta Lewandowskiego przy golu na 2:1 była najlepsza? Sam moment przyjęcia piłki, gdy zgubił dwóch rywali? Czy to jak zwinnie zbiegł do środka, by następnie zmylić rywali odbiciem do boku? A może wykończenie całej akcji, uderzenie z niełatwej pozycji, ale wystarczająco mocno i precyzyjnie, by pokonać jednego z najlepszych golkiperów na świecie? Przy całej nadziei kibiców na kolejne gole najlepszego strzelca w reprezentacji Polski, to ta bramka jest najpiękniejszą, którą zdobył w narodowych barwach. Jednak niech będzie to tylko punkt wyjścia do rozmowy o tym, czym drybling jest.

Czy sama umiejętność dryblingu Polaka jest czymś nowym? Z pewnością żadnym zaskoczeniem dla kibiców będzie fakt, że zwykle w kadrze nie potrzebuje dziesięciu kontaktów z piłką (tyle było ze Słowenią), by strzelić gola. Hat-trick z Łotwą na wyjeździe to same wykończenia, czyli bez przyjęcia i zupełnie tak, jak pozostałe trafienia w eliminacjach. Ostatni gol, którego strzelił mając przynajmniej połowę kontaktów z piłką, ile przy bramce ze Słowenią, to ten z Rumunią trzy lata temu w Bukareszcie (na 2:0). Zresztą rzut karny w tym spotkaniu wywalczył także po wygraniu pojedynku z obrońcą i prowadzeniu piłki. A ukoronowaniem hat-tricka z Danią we wcześniejszym meczu eliminacji MŚ 2018 był indywidualny rajd pod presją dwójki rywali, od połowy boiska i z mocnym wykończeniem.

Oczywiście nie była to akcja tak spektakularna, jak gol ze Słowenią. Zresztą dosyć znikoma liczba tego typu trafień napastnika przeczy tezie, jakoby zespół wyłącznie na nim polegał. Wręcz przeciwnie, te sytuacje są mu stwarzane. A gdy mu ich brakuje, to mówi o tym wprost. – Przecież nie wezmę piłki sam, nie okiwam wszystkich rywali – zaznacza.

On sam nie ukryje jednak, że w tym sezonie podejmuje się choćby prób dłuższego prowadzenia piłki, niż w poprzednich latach. W Bundeslidze tylko w ostatnim roku spędzonym w Borussii Dortmund częściej udawał mu się drybling (średnio co 28 minut), niż obecnie w Bayernie (co 44 minuty). Ostatni raz, gdy w meczu reprezentacji zaliczył więcej udanych dryblingów, niż przeciwko Słowenii (pięć), zdarzyło się w październiku 2016 roku z Armenią (osiem).

Dlaczego jednak o Robercie Lewandowskim mówi się, że dryblować nie potrafi, gdy gol strzelony w poprzednim tygodniu, a także jedna z akcji w weekend przeciwko Fortunie Duesseldorf świadczą o tym, że operowanie piłką w biegu i pod presją przeciwnika nie jest dla niego sztuką obcą? Można zastanowić się, czy błąd nie jest w ocenie jego umiejętności, ale raczej w tym, co powszechnie uważa się za drybling.

A przecież od dryblingu wszystko się zaczęło. W relacji angielskiego dziennika „Guardian” z pierwszego meczu międzypaństwowego ze Szkocją z 1872 roku czytamy, że to właśnie ten element gry był „najlepszym punktem rozgrywki”. Oczywiście wówczas to była zupełnie inna gra, opierająca się wyłącznie na indywidualnych akcjach, podciąganiu piłki, nim rywal zdołał powalić zawodnika atakującego. Chociaż już wtedy wyodrębniały się dwie szkoły: gry bezpośredniej i takiej opartej na podaniach. Gdy w Szkocji akcje starano się rozgrywać, w Anglii wymianę piłki długo uważano za rzecz niemęską.

Jednak sam drybling był długo uważany za umiejętność prowadzenia piłki, czyli połączenie dynamiki ze zmianami kierunków. – Także i „wózkować” (to dribble) powinien umieć napastnik, jednak nie zawiele, zręczne wyminięcie przeciwnego pomocnika lub obrońcy umożliwia podprowadzenie piłki bliżej pod bramkę lub uzyskanie lepszej pozycyi do podania – pisali autorzy wydawnictwa „Gra piłką nożną” (1910) z Cracovii, jednej z pierwszych pozycji w Polsce opisujących zasady, sposób gry oraz poszczególne pozycje. W tym wypadku „wózkowanie” przypisywano łącznikom.

– Wózek jest stroną artystyczną gry w piłkę nożną, podobnie jak kombinacja jest jej stroną naukową. Często gani się – i nie bez słuszności – wózkowiczów, którzy nadmiernie długo przetrzymują piłkę, hołdują grze egoistycznej, zdają się zapominać o tem, że drużyna składa się z jedenastu graczy i nie zwracają na to uwagi, że niektórzy z ich towarzyszów gry są nieobstawieni i mogliby lepiej zużytkować piłkę od nich. Gracze tacy są bezsprzecznie godni nagany, wózek jednakowoż jest sztuką, którą można tylko polecać – cytuje Gabriela Hanota, słynnego francuskiego piłkarza, dziennikarza i działacza w swojej książce z 1926 roku doktor Jan Weyssenhoff („Sztuka gry w piłkę nożną”). Autor „wózkowaniu” poświęca trzy strony, rozróżniając jednak sztukę dryblingu od „fint”, czyli zwodów.

– Mówiąc o zwodach dotykamy tego, co jest najdoskonalszego, najbardziej wyrafinowanego, najpiękniejszego, ale i zarazem najtrudniejszego w sztuce futbalowej. Czyż słowo zwodzić nie implikuje już, chociaż w niekorzystnem zazwyczaj znaczeniu, ucieczki do najbardziej wyrafinowanych zasobów ducha? Ale zwodzenie, tak jak się to słowo zazwyczaj pojmuje, jest zazwyczaj natury moralnej lub uczuciowej. Czasem jest ono jednak i fizyczne. (...) Są to jednak wszystko nader prymitywne manewry w porównaniu do używanych w sportach, jak np. w boksie lub futbalu – cytuje w swojej książce Weyssenhoff słowa Maurice’a Pefferkorna, autora francuskiej teorii gry w piłkę nożną z 1921 roku.

To ważne i dziś nieco zapomniane rozróżnienie. W wydanej po II Wojnie Światowej książce pt. „Całoroczny trening piłkarza” (1953) autorstwa Ryszarda Koncewicza można wyczytać, że zwody są dodatkiem do dryblingu. – Zawodnicy, którzy dobrze opanowali choćby jeden czy dwa zwody typowe dla pozycji na jakiej grają, mają możność należytego ocenienia korzyści, jakie im to daje w walce z przeciwnikiem – zauważał trener reprezentacji Polski.

Tak naprawdę współczesne wyobrażenie o dryblingu zaczęło się kształtować w kolejnych latach i dekadach. Jeszcze w listopadzie 1953 roku pięknym zwodem popisał się Ferenc Puskás, zostawiający kapitana Anglików, Billy'ego Wrighta na jego czterech literach przy trzecim golu Węgrów w meczu stulecia na Wembley (goście wygrali 6:3). Pięć lat później w Mistrzostwach Świata w Szwecji rozbłysła gwiazda Brazylijczyka Pelego, na mundialu w 1974 kibice poznali „zwód Cruyffa”, w 1986 najpiękniejszego gola w historii rozgrywek strzelił Anglikom Diego Maradona. Ściślej mówiąc, tego po kilkudziesięciometrowym indywidualnym rajdzie, a nie ręką.

Piłkarze z Ameryki Południowej później również kształtowali, a raczej redefiniowali drybling: tak jak w przypadku Ronaldo nie chodziło już tylko o szybki bieg, ale dodanie elementu zwodu np. by minąć bramkarza. Był Ronaldinho, wciąż jest powtarzalny i fenomenalny Lionel Messi – ale to epoka telewizji i Internetu, gdy każde efektowne zagranie w kilka minut znajduje się na mediach społecznościowych. Ogromne „zasięgi” może zrobić wideo dryblingu Lewandowskiego, jak i nieznanego piłkarza z egzotycznej ligi.

Czy jednak drybling wciąż jest popularny? – To wymierająca sztuka i będzie tylko gorzej. Każdy kupił sobie piłkarski podręcznik i zabił drybling – narzekał kilka lat temu Chris Waddle, były reprezentant Anglii, uważany za jednego z najbardziej błyskotliwych piłkarzy w swoim kraju. – Nie winię piłkarzy. Wszystko sprowadza się do treningu za najmłodszych lat. Każdy teraz jest trenerem. Stoi w pubie i opowiada, że z dziesięciu meczów wygrał dziesięć, nie podejmując zbędnego ryzyka, bo tak ma na stronie 56 w swoim podręczniku – oburzał się były piłkarz m.in. Newcastle, Tottenhamu i Marsylii.

O skuteczny drybling, który kończy się golem na najwyższym poziomie jest tylko trudniej: intensywność gry jest tak wysoka, a taktyka zespołowa posunięta tak daleko, że przestrzeń jest coraz bardziej ograniczona. Także obrońcy są skuteczniejsi. Do tego stopnia, że Virgil van Dijk z Liverpoolu i reprezentacji Holandii w poprzednim sezonie zaliczył serię 65 meczów w których rywalom nie udało się go okiwać.

Prawda musi leżeć pośrodku. Brakuje piłkarzy „podwórkowych”, co zauważa się w akademiach na całym świecie, dlatego pracuje się z nimi inaczej, by opanowali sztukę dryblingu. Przykładowo, w Zagłębiu Lubin inspirację dla swojej „akademii techniki” czerpali z wizyt m.in. w Porto. – Teraz mamy opracowane trzy formy, z nich kolejne sekwencje jedna po drugiej, na dwie strony, obiema nogami. Ćwiczymy w nich koordynację, panowanie nad piłką i ciałem. Nogi współpracują z głową. To nie jest tak, że te sekwencje są przekładalne jeden do jednego na boisko. One przydają się w warunkach meczowych, ale są adoptowane przez chłopców. Oni uczą się dostrzegać przestrzeń: w którą mogą wprowadzić szybko piłkę, albo którą blokuje im rywal i trzeba go okiwać. Muszą automatycznie reagować na przeszkody – tłumaczył w rozmowie z „Łączy Nas Piłka” Emil Nowakowski, jeden z trenerów młodzieży Zagłębia.

W innych akademiach tworzy się warunki gry podwórkowej, organizuje zajęcia na parkingach, czy w miejscach, gdzie niekonwencjonalne rozwiązania są często tymi najlepszymi. Może więc i dryblerów w przyszłości będzie w Polsce więcej. Już teraz w Ekstraklasie w klasyfikacji najczęściej próbujących zwodów piłkarzy jest trzech młodzieżowców i, nawiasem mówiąc, jeden z nich, Tymoteusz Puchacz z poznańskiego Lecha, popisał się dwoma kapitalnymi asystami po dryblingu w niedawnym meczu reprezentacji Polski U-20 ze Szwajcarią (5:1).

Widać jednak, że przez dekady rozwoju futbolu nie zmienia się sam sposób definiowania dryblingu: może tylko słowa, jak te o wykorzystaniu przestrzeni. Tak jak w przypadku gola Lewandowskiego: de facto napastnik wygrał tylko jeden pojedynek na początku swojego rajdu, później prowadząc piłkę dokładnie tam, gdzie rywal zostawił wolne miejsce i się tego nie spodziewał.

Wreszcie najważniejsza kwestia: czy gol Lewandowskiego był w ogóle najładniejszym strzelonym przez reprezentanta Polski po dryblingu? Nie wolno zapominać o rajdzie Kamila Grosickiego z Rumunią w Bukareszcie trzy lata temu – od połowy boiska, siedem kontaktów z piłką i strzał od poprzeczki. Podobną akcję przeprowadził Maciej Rybus z Liechtensteinem w 2013 roku, choć on zamiast uderzać na siłę wybrał podcięcie piłki nad wychodzącym bramkarzem. Są również przykłady z dawnych lat. W 1979 roku przeciwko Holandii w Chorzowie akcję na 1:0 kapitalnie rozegrali Leszek Lipka ze Zbigniewem Bońkiem, aż ten drugi wymanewrował na małej przestrzeni dwóch rywali, zwiódł trzeciego obrońcę i strzelił przy dalszym słupku. W 1972 roku bramkę na 1:1 z Węgrami w finale piłkarskiego turnieju Igrzysk Olimpijskich zdobył Kazimierz Deyna, najpierw zwodząc dwóch przeciwników przed polem karnym…

Jednym z najlepszych, jeśli nie najlepszym dryblerem w historii polskiego futbolu był Robert Gadocha. Także do niego powinien należeć bezsprzecznie tytuł strzelca najładniejszego gola po indywidualnej akcji. Powinien, ale Gadocha pomylił się o kilkanaście centymetrów i zamiast do bramki trafił piłką w boczną siatkę. Było to w meczu z Jugosławią w MŚ 1974, po rajdzie od połowy boiska, wyminięciu czterech rywali i bramkarza, zakończonym strzałem z bardzo ostrego kąta. Gadocha mógł zyskać sławę równą trafieniu Maradony, które było dwanaście lat później, pewnie historia dryblingu jako fenomenu także miałaby swój polski rozdział.

Michał Zachodny

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności