Aktualności

Polski mundial bez kontroli

Reprezentacja29.06.2018 
Szukając powodów dla których mundial dla reprezentacji Polski skończył się na trzech meczach można rozpisać długą listę, tak zły występ zanotowali w Rosji biało-czerwoni. Jest jednak jeden czynnik, którego brak mógł się okazać decydujący i o którego odzyskanie będzie musiała kadra powalczyć w kolejnych miesiącach.

– Chłopaki, uśmiechnijcie się wreszcie – krzyknął jeden z kilkunastu kibiców, ale bez efektu. Do odprawy w Wołgogradzie piłkarze stali z głowami zwieszonymi, myślami gdzieś daleko, choć dwie godziny wcześniej wygrali mecz. Dokąd uciekali? Może do Arłamowa, gdzie całą grupą budowali plan na mundial? Może do sezonu ligowego, gdy mistrzostwa wydawały się odległe? A teraz tylko pieczątka, lot do Soczi, w południe do Warszawy i zderzenie z tym, co do Rosji docierało w szczątkowych ilościach. Nawet, gdy po powrocie na Okęciu któryś z fanów zaczął krzyczeć do polskich piłkarzy „dziękujemy”, to skończyło się na trzech razach. Ani niewielki tłum nie podniósł, ani nijak pasowało to do okazji. Bardziej kibiców interesowało zdjęcie, autograf i pocieszenie reprezentantów: „głowy do góry”.

Ale nawet tego powiedzenia o podniesieniu głów mają już dość. W samolocie do Warszawy od kapitana lotu słyszeli je trzykrotnie, potem znów mieszając się z ludźmi na lotnisku. Bardzo by tego chcieli, ale nie tu i nie teraz, bo wszystko jest zbyt świeże. W Rosji reprezentację Polski dotknęła potrójna reakcja szokowa: paraliżująca zespół w atakach przeciwko Senegalowi, rozbijająca różnica umiejętności z Kolumbią i wreszcie rozkładający absurdalny finisz meczu z Japonią. Wtedy wydawało się, że po golu Jana Bednarka zespół wreszcie ma kontrolę nad wydarzeniami, rywal jest tam, gdzie piłkarze chcą i każdy wreszcie wie, jak ma to funkcjonować. I nagle zaczyna się najdłuższa, bo trwająca 118 celnych podań akcja Japończyków, która nawet nie zbliży się do pola karnego Łukasza Fabiańskiego.

A Polacy tej kontroli w mundialowych meczach mieli tak mało, że gdy już zaczęła się japońska tiki-taka, to byli i w szoku, i w kropce. Czy atakując rywali nie straciliby pozycji? Nie oddaliby wolnego miejsca za plecami obrońców? Nie otworzyliby się na własnej połowie? Dwie poprzednie porażki zrobiły swoje, w obliczu czegoś zupełnie nowego, dotychczas niespotykanego nogi znów stanęły. To nie była kontrola, oni byli kontrolowani.

Dlatego po zwycięstwie nie było uśmiechów, nawet delikatnych. Gdy Japończycy robili małą rundę honorową, a ich fani oklaskiwali ich przez kilka minut, to Polacy zakończyli na środku boiska i dużo szybciej znikali w tunelu prowadzącym do szatni. Jakby sygnalizując, że skoro już kilka dni wcześniej ten mundial się dla nich skończył, to niech faktycznie skończy się jak najszybciej. By bardziej nie bolało.

Boleć musi. To miał być mundial spełnienia marzeń piłkarzy każdej generacji. Tych bardzo doświadczonych, choćby trójki z rocznika 1985 – Łukasza Fabiańskiego, Łukasza Piszczka i Jakuba Błaszczykowskiego. Tych, którzy wkroczyli w najlepszy okres dla piłkarza – Wojciecha Szczęsnego, Grzegorza Krychowiaka, Kamila Grosickiego, Kamila Glika, Macieja Rybusa, Michała Pazdana i oczywiście Roberta Lewandowskiego. Ale też miał być to mundial młodszego pokolenia – Jana Bednarka, Piotra Zielińskiego, Arkadiusza Milika, Karola Linettego.

Ostatecznie był to mundial nikogo. Nawet Bednarek, którego rozwój w ostatnich miesiącach – on z Premier League przywitał się przecież niedawno, bo w połowie kwietnia! – był niesamowity i pozwolił mu wystąpić na mundialu kończył turniej przybity. Co prawda został wybrany piłkarzem meczu z Japonią, strzelił decydującego gola, ale gdy przyszedł na oficjalną konferencję, to wyglądał dokładnie tak samo, jak po spotkaniu z Kolumbią. – Jesteśmy rozczarowani mundialem, nie awansowaliśmy z grupy, nie daliśmy radości. Nie wyszły nam dwa pierwsze mecze. To był ciężki turniej i lekcja na przyszłość, by takie sytuacje się nie powtórzyły – mówił ze wzrokiem wbitym w blat.

Za cztery lata – jeśli reprezentacji uda się awansować na kolejny mundial – grupy się przesuną. Pewnie wielu zawodników kibice już nie zobaczą w kadrze, nawet spośród obiecujących czy już znaczących postaci zabraknie, a dawni liderzy przyjadą mając już dobrze ponad trzydziestkę na karku. Zresztą zanim w ogóle będzie można myśleć o roku 2022, w bliższej perspektywie są inne cele dla biało-czerwonych. Piłkarze o tym wiedzą, już w samolocie powrotnym do Warszawy pytali się, kiedy następna przerwa na kadrę. Przez mundial nikt z nich się na reprezentację nie obrazi, jeśli już – pobudzi do tego, by zrobić coś lepiej.

Powrót po porażce to też szansa, by wszystkie złe momenty, decyzje i zagrania przemyśleć na nowo. Już nie dyskutując między sobą, ale może z rodziną, znajomymi. Poznać inną perspektywę, a może odpuścić wracanie do Rosji na dłuższy czas w ogóle i dopiero z otwartą głową to poukładać. A jest nad czym myśleć. W eliminacjach drużyna w dziewięciu na dziesięć meczów miała kontrolę, a nawet gdy ją traciła, to już z pozycji wygrywającego i w większości przypadków miała na tyle sił oraz umiejętności, by wykonać ten decydujący cios.

Kontrola to słowo, którego reprezentacji najbardziej w Rosji zabrakło. I nikt nie spodziewał się, że jej zabraknie, zwłaszcza po EURO 2016, eliminacjach, ale też ponad półrocznych przygotowaniach. W ich trakcie reprezentacja zmieniła system, by stać się bardziej uniwersalna i mniej oczywista dla przeciwnika. W meczach towarzyskich wygrała w 3-4-3 dopiero za czwartą próbą, ale wcześniej sprawdzała defensywę i nie były to testy nieudane. Wręcz przeciwnie, rywale znacznie rzadziej podchodzili pod jej bramkę, niż w bazowym ustawieniu. Jednak co z tego, gdy w Rosji nawet w powszechnej opinii zawodników to oni sami błędami strzelali sobie gole.

Ale kontroli nie można rozpatrywać wyłącznie przez wzgląd na taktykę. To także mentalność: panowanie nad emocjami w złych i dobrych momentach, ale też w chwilach pozornego spokoju, które okazały się decydujące przeciwko Senegalowi. Wymowna była reakcja Kamila Grosickiego po jego wybitym z linii bramkowej strzale z pierwszej połowy czwartkowego meczu, gdy wrzasnął tak, jakby reprezentacji już nic miało na mundialu nie wyjść. Ale nawet skrzydłowemu po przerwie udały się rajdy, namiastka tego, czego kibice po drużynie oczekiwali.

Negatywne emocje wciągnęły zespół po pierwszym straconym na mistrzostwach golu i nie odpuszczą do momentu, gdy głów piłkarzy nie opuści mundial. I dopiero wtedy wróci spokojne myślenie, czyli „chłodne głowy”, którymi wygrywali wielokrotnie ważne mecze. Z Irlandią na koniec poprzednich eliminacji, ze Szwajcarią w 1/8 finału w pierwszych turniejowych rzutach karnych Polaków, z Danią w 2016 i z Czarnogórą dwukrotnie w 2017 roku. Jeśli sami tego nie będą w stanie zrobić, potrzebna będzie pomoc selekcjonera, a może i kibiców. Ten proces poniekąd już się zaczął. – Jutro też jest dzień – powtarzali po Japonii Adam Nawałka i Robert Lewandowski, dwa zgodne głosy kadry. I każdy kolejny dzień będzie trochę lepszy.

Nic się nie stało? Tego na szczęście w Warszawie piłkarze nie usłyszeli. Bo oni wiedzą, ile i jak źle się stało w Rosji. Może jeszcze nie wiedzą do końca dlaczego, może nawet nie ma jednego głównego powodu, ale trzeba rozpracować kilka mniejszych. Może trzeba zmian, a może potrzeba spokoju. Na pewno trzeba czasu, by się z mundialowego kaca wyleczyć. A potem odzyskać kontrolę.

Michał Zachodny

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności