Aktualności

[WYWIAD] Piłkarski świat i święta według braci Gikiewiczów

Reprezentacja23.12.2019 
Co Gikiewicz, to inny sposób obchodzenia Świąt Bożego Narodzenia. Rafał ten czas spędza w Polsce, Łukasz w Chorwacji, będą to jego trzecie święta z rzędu w innym miejscu. Ale tak to już z nimi jest – jeden woli stabilizację, drugiego ciągnie po piłkarskim świecie. I każdy w tym swoim świecie świetnie się odnajduje.

Za tobą najbardziej zwariowane pół roku w karierze?
Rafał Gikiewicz: Prędzej rok. Od stycznia do maja walczyliśmy o awans. Teraz walczymy o utrzymanie w Bundeslidze, w której to jesteśmy pozytywnym zaskoczeniem. Życzyłbym sobie, aby przyszły rok był podobny.

W Bundeslidze?
RG: Pozostanie Unionu w Bundeslidze to jeden z moich celów. Mam nawet kartkę z wypisanymi celami, która od jakiegoś czasu wisi na lodówce. Co na niej jest? Kilka meczów na zero z tyłu. Kilka obronionych rzutów karnych, do czego akurat mam szczęście. Przyjazd na zgrupowanie reprezentacji Polski w przyszłym roku. Mam nadzieję, że poprzez dobrą postawę w Unionie będzie mi to dane. Ten najważniejsze cel przed przyjściem tutaj został osiągnięty – awans. Kontrakt kończy mi się 30 czerwca 2020 roku. Czy ze mną, czy beze mnie, chciałbym pozostawić Union w Bundeslidze.

Jeśli utrzymasz dyspozycję, to jest na to duża szansa. W pewnej rubryce...
RG:… zajmuję pierwsze miejsce. Chodzi o udane interwencje. Bardziej przykładam wagę do procenta skutecznych obron. To jest bardziej pomocna statystyka dla drużyny. Tutaj jestem wyżej na przykład od Manuela Neuera i od wielu lepszych ode mnie bramkarzy. Sam Union, ma jeden z najniższych budżetów w lidze. A my u siebie wygraliśmy jesienią z niejednym mocnym. Jesteśmy na dobrej drodze do utrzymania. Jeśli zapytasz mnie o wymarzony prezent na święta, to odpowiem: zdrowie. Jak ono dopisze to o resztą jestem w stanie zadbać sam – rękami i nogami. Jak będę zdrowy to liczby w rubryce obronione strzały będą stopniowo rosły, na co liczę.

Nie dajesz o sobie zapomnieć. Spektakularne występy w Bundeslidze, konfrontacja z własnymi kibicami. Chyba cały świat wie kim jest Rafał Gikiewicz.
RG: Rzeczywiście, czułem zwiększone zainteresowanie mediów swoją osobą. Do Berlina zjechały się ekipy telewizyjne, żeby zapytać o tę sytuację. Co do niej – myślę, że każdy zachowałby podobnie. Ja ją nazwałem kompletnym chaosem, któremu trzeba było jakoś zaradzić. Zareagowałem impulsywnie, ale tak mi sumienie podpowiadało. To byli moi kibice, więc miałem łatwiej. Poza tym, jestem z Polski. Idę swoją drogą, nie patrzę na innych i musiałem się tak zachować, nawet jeśli wielu kolegów z drużyny bało się stanąć twarzą w twarz z tymi kibicami. Po wygranych derbach należało nam się świętowanie we własnym gronie, na własnej połowie z naszymi kibicami. Po co doprowadzać do większej zadymy? Przecież wśród kibiców są dzieci, kobiety, ludzie starsi. Zależy mi, żeby o Unionie dobrze się mówiło. Żeby na nasz stadion przychodziło jak najwięcej kibiców. Zależy mi na tym, bo jestem pracownikiem Unionu.

Śmieję się, bo żona trochę mnie na ziemię sprowadziła... Sprawa była świeża i dostawałem różne telefony. Dzwonił nawet przedstawiciel firmy ochroniarskiej. Grzecznie jednak odmówiłem. Jestem zawodowym bramkarzem i nie mam czasu na ochronę. Inni chcieli wykorzystać te moje pięć minut. Myśleli, aby zrobić koszulki z moją podobizną jak przepędzam kibiców. Taki rozgłos aboslutnie nie jest mi potrzebny. Wolę się kojarzyć z tym, co robię w bramce.



Łukasz Gikiewicz:
Rafał jest na ustach całych Niemiec, a ja byłem na ustach Arabii Saudyjskiej jak graliśmy w Arab Club Championship, pokonując w finale najbardziej utytułowany klub Azji – Al Ahly z Egiptu. Jeśli jakiś Europejczyk, nieznający realiów, zabiera głowa na temat poziomu piłki arabskiej, sugerując, na przykładzie Adriana Mierzejewskiego, że nie gra się tam w piłkę na poważnie, to Al Hilal, w którym występują Sebastian Giovinco, Gomis, Carrillo z Peru, pokazuje, że to jednak poważne granie. Arabskie kluby są lepsze od polskich, czego nigdy Polacy nie przyjmą do wiadomości. Żyjemy dziwnym złudzeniem, że Kazachstan i Cypr są słabe, a Astana ogrywa Manchester United w Lidze Europy, Cypryjczycy regularnie grają w fazie grupowej Ligi Europy.

Czy ty odnalazłbyś się w życiu piłkarskiego podróżnika?
RG: Przyznam się, że trochę mu zazdroszczę miejsc, w których grał, przede wszystkim: pogody. Ja od miesiąca i zapewne przez najbliższe dwa i pół miesiące rzucam się po błocie, w piachu. Łukasz trenował w trzydziestostopniowym upale na zielonych boiskach. Nad głową ciągle świeci mu słońce. Mam syna, obecnie 9-letniego. Przez wgląd na niego, wybrałem większą stabilizację. Wolałem grać w krajach europejskich, mając na uwadze choćby jego edukację. Teraz mam drugiego syna, w pierwszej kolejności muszę więc myśleć o dobru rodziny. Łukasz niedawno ożenił się, jest młodym ojcem. Wcześniej mógł wybierać egzotyczne kierunki, bo był kawalerem. Wybrał taką drogę, ja inną i ze swojej jestem bardzo zadowolony. Uważam, że przejście ze Śląska Wrocław do Eintrachtu Brunszwik było świetnym posunięciem. W przyszłym roku minie sześć lat jak gram w Niemczech, czuję wielką satysfakcję z tego powodu.

ŁG: Moja stabilizacja? Jest tam, gdzie aktualnie gram. Dla mnie stabilizacją nie jest siedzenie w jednym miejscu w Polsce. Moje dziecko, w przyszłości być może dzieci, będą jeździły z tatą i mamą, tak im zapewnimy stabilizację. Zawsze będą miały obok siebie rodziców. Żłobek w Arabii Saudyjskiej, Australii, czy Polsce niczym się nie różni, poza używanym językiem. Właśnie język – to ulica go uczy, nie polska szkoła. Miliony Polaków wyjechało za granicę, myśląc, że dobrze znają angielski. I co się okazało? Gramatyka kozak, tymczasem problem ze słownictwem. Ot choćby nie potrafią poprosić o głupie mleko w sklepie. Też się na tym złapałem. Wyjeżdżałem ze Śląska ze świadomością, iż angielski mam opanowany. Na pierwszej odprawie, kiedy trener tłumaczył swój plan zostałem brutalnie zweryfikowany – moja znajomość angielskiego zerowa! To, czego się nauczyłem poprzez grę w różnych zakątkach świata, jest moje. I dużo mi daje. Kazachstan, Cypr, Jordania, Arabia Saudyjska, Rumunia – dzięki takim podróżom mogłem poznać nowe kultury, języki. Grałem w krajach, miejscach, o których ludzie mogą tylko śnić lub co najwyżej jechać tam na wakacje. Podróże kształcą mnie, moją rodzinę. Tego nie da się przeliczyć na żadne pieniądze świata!



Żadne?

ŁG: Znajoma osoba powiedziała mi, że języki, które znam wzmacniają moją wartość jako człowieka. Znam polski, chorwacki, angielski. W Jordanii razem z żoną mieliśmy lekcje arabskiego, przez co rozumiemy ten język. Potrafię także rosyjski, ponieważ używaliśmy go w Tobole Konstanja ze względu na bliskość z Rosją. Mam coś, czego nikt mi nie zabierze. Wartości cenniejsze niż pieniądze. Ja takie rzeczy chłonę jak gąbka. Gdybym miał jeszcze raz wyjechać ze Śląska Wrocław i zwiedzać kolejno te same kluby, to zrobiłbym to jeszcze raz. Niech inni zarabiają miliony w ligach chorwackiej, brazylijskiej etc. Łukasz Gikiewicz chętnie znów powtórzyłby swoją drogę... piłkarską.

Jest coś, czego może ci zazdrościć Łukasz?
RG: Właśnie stabilizacji oraz pełnych stadionów. Gdziekolwiek nie gram, tam komplety widzów. Mecz z Fortuną oglądało 50 tysięcy kibiców. Na jakimkolwiek stadionie nie jestem, wychodzę na rozgrzewkę, a za plecami mam minimum cztery tysiące własnych fanów. Przyjemne uczucie, kiedy wykrzykują twoje nazwisko. Nie słyszysz odgłosu otwieranych puszek, czy łuskania słonecznika, a mocny doping. Otoczka meczów 2. Bundesligi to jedno wielkie święto. Ludzie przychodzą na stadion całymi rodzinami. Trenerów nie wymienia się co miesiąc, dwa. Przez sześć lat miałem trzech trenerów. Myślę, że takiej stabilizacji sportowej może mi pozazdrościć nie tylko Łukasz, co wielu piłkarzy polskich klubów.

Łukasz, wznosiłeś puchary w różnych krajach.
ŁG: Do dziś jak przyjeżdżam z żoną do Jordanii, gdziekolwiek nie pójdziemy, to nie musimy za nic płacić. Traktują mnie jak Allaha. W moich mediach społecznościowych królują niebieskie serduszka. Utrzymuję kontakt z tymi szaleńcami, bo tak ich trzeba nazwać. Oni niesamowicie żywiołowo reagują na trybunach. Jestem szczęśliwy, że zapisałem się w historii arabskiego futbolu, wygrywając tamtejszą Ligę Mistrzów, zdobywając mistrzostwo, puchar oraz superpuchar w barwach Al-Faisaly. Oprócz tego, zostałem królem strzelców.

Byłem jednym z najskuteczniejszych obcokrajowców w historii Al-Faisaly. W Śląsku mistrzostwo smakowało inaczej dlatego, że dużo mniej grałem. Ale tytuł to tytuł. Fajnie potem móc na starość wertować kartki w albumie i odnajdywać swoją fotografię, wznoszącego puchar. Jednak nie żyję przeszłością, tylko teraźniejszością. Szukam nowego klubu. Po rozwiązaniu umowy z FCSB Bukareszt [następca znanej Steauy] jestem wolnym zawodnikiem. Steaua to w ogóle jeden z większych klubów, w jakich byłem. To coś na miarę Legii Warszawa, czy Dinama Zagrzeb. Byłem tam trzecim Polakiem – po Łukaszu Szukale i Pawle Golańskim. Dla niektórych jestem Gikiewicz-podróżnik, tymczasem występowałem w Omonii, Steaule, Arabii, Jordanii. Al-Falsaly z 34. mistrzostwami jest w czołowej dziesiątce świata pod względem trofeów.



Przerwa świąteczno-noworoczna to okres spokoju i odreagowania od codzienności.


RG:
To dla mnie czas, kiedy w końcu mogę się porządnie wyspać. Cały rok mam podporządkowany pod treningi i wstawanie o określonej godzinie – najpierw trzeba zawieźć dzieci do szkoły i przedszkola – więc można na święta wyłączyć budzik. Szkoda, że przerwa będzie tak krótka. U mnie trwa ona od 23 do 2 stycznia. Święta spędzę w rodzinnym gronie. Porozmawiamy, powspominamy miniony rok. Musimy naładować akumulatory, tym bardziej, że runda rewanżowa dla beniaminków jest ciężka, a punktów do utrzymania jeszcze nam trochę brakuje. W nowym roku trzeba będzie zakasać rękawy. 2 stycznia lecę z Unionem do Hiszpanii. Mamy mocny start w nowej rundzie: najpierw jedziemy do Lipska. Prezenty? Dla mnie, powtórzę się: zdrowie. Staram się zaspokajać wszystkie zachcianki bliskich. Cieszę się, że mogę to robić. Sprawienie im radości jest dla mnie najważniejsze.

Masz jakiś stały, świąteczny rytuał?
RG: Co rok jest tak samo: żona wcześniej wyjeżdża, przygotowuje święta, ubiera choinkę z synami. Ja przyjeżdżam 23 po południu, prześpię się i już jest wigilia. Wigilię staramy się spędzać w jak największym gronie. Siedzimy przy stole do późna. W każde święta przyjeżdżamy do Polski. Nawet jak urlop jest krótki, to nie ma opcji, żeby w tym momencie roku być za granicą. Synów trzeba nauczyć tradycji. Musisz przekazywać innym pokoleniom to, co najlepsze w święta. Powinni poznać smaki kuchni mojej mamy, ich babci. Ja na tych smakach się wychowałem. Co roku ktoś inny przebiera się za Mikołaja. Wspólnie śpiewamy kolędy. Dzieci muszą zarecytować wierszyk, bo inaczej nie dostaną małego podarunku od Mikołaja.

Święta spędzamy u rodziny żony w Białymstoku. Z jej strony jest starsza babcia, chcemy z nią być. W pierwszy, drugi dzień świąt wybieramy się do mojej rodziny w Olsztynie. A właśnie! Zapomniałbym... Żona staje na głowie, co przyszykować, bo przeszedłem na dietę wegańską. Zero mięsa, ryb, produktów mięsnych. Przez kilka ostatnich dni siedziała i szukała przepisów. Nie chcę, żebym w święta umarł z głodu (śmiech).

ŁG: Nie jem dużo, nie piję alkoholu, biegam w święta i w Sylwestra. To moje rytuały. Skończyło się obżarstwo, kontroluję wagę. Nie mam parcia, że coś muszę zjeść – pierogi, karpia, bo umrę. Te święta będą inne ze względu na naszego małego szkraba. W nowym roku czekają nas jego urodziny. Już cieszymy się na tę nową sytuację. Będzie rodzinnie, ciepło, pójdziemy do kościoła. Moja żona jest Chorwatką, w święta będziemy w Splicie. Mamy tam mieszkanie. W Splicie żyję już 10 lat. Bardzo dobrze poznałem tamtejszą kulturę. Po Olsztynie to mój drugi dom. Tak jak moje życie jest kolorowe i zwariowane, tak wyglądają też moje święta.

Co kraj, to obyczaj Świąt Bożego Narodzenia. Najdziwniejsze tradycje, z jakimi się spotkałeś?
ŁG: Święta Bożego Narodzenia w Arabii spędziłem w hotelu i na boisku. 24 grudnia graliśmy bowiem mecz. Rodzina była w Chorwacji, ja siedziałem odcięty od świata, czekając na spotkanie. To były jedne z najdziwniejszych świąt w moim życiu. W Tajlandii też nie ma świąt w naszej wersji, w Dubaju za to jest milion choinek, pełno świecidełek na ulicach. Do nich na święta i Nowy Rok zjeżdża się cały świat, więc dbają o odpowiednią atmosferę. Ostatnie trzy lata wyglądały tak: jedne święta w Polsce, kolejne w hotelu w Arabii, te w Splicie. Dlatego nie miałbym problemu, gdybym 24 musiał grać mecz zamiast świętować z bliskimi. To nasza praca. Poza tym jak skończę z piłką zostanie mi – jak zdrowie pozowli – kilkadziesiąt lat, kiedy będę mógł sobie poświętować.

Union swoim kibicom sprawił przedwczesny prezent, pokonując w derbach Berlina Herthę.
RG: No i śpiewają teraz: „Stadt maister”, czyli mistrzowie miasta. Będą tym żyli do rewanżu, który wypadałoby nie przegrać, a najlepiej to wygrać. To były pierwsze derby pomiędzy Unionem i Herthą na poziomie Bundesligi. Trzeba zatem podtrzymać dobrze rozpoczętą serię! W mieście czuć napęcie na linii Union – Hertha: przepychanki słowne w gazetach, między kibicami. To pozytywne, bo derby mają swoją specyfikę. Stadion Herthy jest większy, więc siłą rzeczy będzie więcej kibiców ich oraz naszych. Już myślimy o rewanżu, czeka nas wspaniałe przeżycie!

A propos waszego Olsztyna – nowym prezesem Stomilu został Wojciech Kowalewski.
RG: Spotkaliśmy się Wojtkiem kilka dni przed ogłoszeniem jego nominacji na prezesa. Mam z nim kontakt, znamy się z czasów wspólnej gry w Wigrach Suwałki. Uważam, że osoby, które zjadły zęby na piłce, mają na jej temat coś do powiedzenia, mają doświadczenie, powinni trafiać do takich klubów jak Stomil. Cieszę się, że Stomil stanął na nogi i są ludzie, którzy chcą pomóc klubowi. Takie osoby jak Kowalewski to same plusy dla Stomilu. Zapewne wprowadzi nowe, lepsze stadardy. Może doprowadzi to Stomil do ekstraklasy? Czy tu wrócę? Nie mam pojęcia. Ale kiedy patrzę na Artura Boruca, lat 39, grającego na poziomie Premier League myślę sobie: skoro mam 32 lata to przede mną dobrych parę lat jako piłkarz!

ŁG: Olsztyn to moje miasto, choć w Stomilu nigdy nie grałem. Było mi nie po drodze z ludźmi, którzy na siłę szukali kwadratowych jaj. Chcieli zawodników z zewnątrz zamiast swoich. Sami swoi daliby drużynie więcej niż armia zaciężna. Nie zmienia to jednak faktu, że Stomilowi życzę dobrze. Wierzę, że będzie nowy stadion w Olsztynie. Bez tego nie ma co myśleć o ekstraklasie. Przecież obiecny obiekt to antykwariat, teatr średniowiecza. Michał Brański stara się budować klub nie na wariackich papierach. Wojtek Kowalewski ma za zadanie spokojnie to wszystko poukładać. Kończąc naszą rozmowę, wierzę, że w ciągu dwóch lat zrobią ekstraklasę, bo ci kibice i klub na to zasługują.

Rozmawiał Piotr Wiśniewski

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności