Aktualności
Nasi strzelają w Europie. Gole „made by Polska”
Formy Roberta Lewandowskiego można być pewnym. O jego klasie świadczą w głównej mierze liczby: zdobył w tym sezonie już 22 bramki, licząc wszystkie rozgrywki. Lewandowski w europejskim futbolu znaczy bardzo dużo, a w ostatnim czasie pozytywny odbiór polskich snajperów jeszcze się zwiększył za sprawą Arkadiusza Milika, który odzyskał skuteczność, no i przede wszystkim Krzysztofa Piątka – lidera klasyfikacji strzelców Serie A. Królem polowania w eliminacjach młodzieżowych mistrzostw Europy został Dawid Kownacki (10 bramek), tyle że gracz Sampdorii Genui w swoim klubie ma problemy z regularną grą. W Danii strzela Kamil Wilczek, w Chorwacji Łukasz Zwoliński, może tylko martwić fakt, że w LOTTO Ekstraklasie pod względem goli Polaków jest bardzo ubogo. Niemniej od jakiegoś czasu panuje korzystna tendencja dotycząca snajperów znad Wisły występujących w Europie. Ich znakiem rozpoznawczym stały się gole, czego najlepszym przykładem są kadrowicze Jerzego Brzęczka w osobach Lewandowskiego, Milika oraz Piątka.
Znak czasu?
Polscy muszkieterowie zaliczyli w tym sezonie łącznie 49 trafień. Najwięcej rzecz jasna przypadło w udziale „Lewego”. Do jego goli wszyscy zdążyli się przyzwyczaić, bo stanowi gwarancję określonego poziomu, natomiast w przypadku byłego piłkarza Górnika Zabrze i „Piony” takiej gwarancji nikt nie miał. Piątek wyjeżdżał w nieznane, z kolei Milik po kontuzji nie mógł ustabilizować formy. Wtem, jak na zawołanie, wszyscy trzej zaczęli strzelać w jednym momencie. Efekt? Są najlepszymi strzelcami swoich drużyn, a przecież mówimy o czołowych ligach w Europie.
– Myślę, że w tej konkretnej sytuacji, z którą mamy do czynienia, za wcześnie jest mówić o polskiej szkole napastników. Szkoła to bowiem za duże słowo. Wystarczy spojrzeć na to, co dzieje się w ekstraklasie. W dziesiątce czołowych strzelców ligi jest tylko jeden Polak, w dodatku 36-letni Marcin Robak. Ale fakty są takie, że Lewandowski, Piątek, Milik i Kownacki robią świetną reklamę napastnikom z Polski. Mamy fajną generację napastników, co nie znaczy, że doczekaliśmy się w tym względzie polskiej szkoły. To może nawet nie zjawisko, a po prostu dobry czas naszych snajperów. Na innych pozycjach takim potencjałem nie dysponujemy – mówi były piłkarz reprezentacji Polski, członek sztabu Jerzego Brzęczka, Radosław Gilewicz.
Michał Globisz, wieloletni trener młodzieży, odnoszący sukcesy w piłce młodzieżowej, aktualnie zatrudniony w Arce Gdynia jako doradca zarządu ds. sportowych, też jest podobnego zdania na temat kwestii nazewnictwa zjawiska związanego z golami Polaków w Europie. – Czy to stała tendencja? Możliwe, że jak w matematyce sinusoida raz idzie w górę, jak teraz w przypadku polskich napastników, a innym razem opada w dół, tak w sporcie: jest fala zwycięstw, potem porażek. I my mówimy o pierwszej zmiennej dotyczącej wzrostu. Na boisku jest tyle elementów przypadkowości, że trudno wyrokować ile obecny stan rzeczy potrwa – przekonuje Globisz.
Stempel jakości
Idąc jednak dalej: nie trudno nie zgodzić się z tym, że bramki, ile by ich nie było, zdobywane częściej lub rzadziej, wystawiają dobre świadectwo polskim atakującym. Na razie największy interes mają z tego sami strzelcy, jak i kluby. Idealnie gdyby korzyści czerpała też z tego drużyna narodowa, a na to potrzeba wysokiej dyspozycji wszystkich graczy przedniej formacji, utrzymywanej przez długie miesiące. – Mało kiedy mieliśmy tyle klasycznych dziewiątek, bo zarówno Robert, Krzysiek, jak i Krzysztof mogą grać na środku ataku. Jest więc z czego wybierać. Z punktu widzenia selekcjonera – pozytywna sprawa. Tyle, że wiąże się to z pewnym ograniczeniem, na boisku w meczu reprezentacji, co wynika z taktyki, nie może jednocześnie przebywać kilku snajperów. Najlepiej żeby wszyscy grali... Skoro napastnik strzela gole to trzeba wykorzystać jego możliwości. Mamy jeszcze trochę czasu do początku eliminacji, obserwujemy, trzymamy kciuki za ich formę – podkreśla Gilewicz.
Interes kadry, dzięki skuteczności piłkarzy przedniej formacji, o ile nadal będą tak bramkostrzelni, może zostać zaspokojony najwcześniej w marcu. Do tego czasu Lewandowski, Milik i Piątek mogą wszystkie siły rzucić na to, aby utrzymać tendencję zwyżkową. – Co byśmy nie mówili, i tak najważniejsze w tym wszystko jest to, że polscy napastnicy nie są dodatkiem, a stanowią o sile swojego klubu. Mają inną charakterystykę, grają w klubach o różnych ambicjach i aspiracjach. A łączy ich jedno: każdy z nich strzela gole, czyli robią coś, co dla zawodnika na ich pozycji jest bardzo ważne – dodaje członek sztabu reprezentacji.
Dobry, bo znad Wisły?
Opisywana sytuacja z jednej strony wzmacnia status tych konkretnych zawodników, z drugiej buduje innych napastników, którzy takich sukcesów nie odnoszą, a chcieliby. Jednocześnie idzie to w parze z panującym w Europie przekonaniem, że atakujący z Polski jest w stanie trafiać do siatki, że Lewandowski nie jest wybrykiem natury. – Ci piłkarze, o których rozmawiamy, to wyjątkowe talenty. Mieli szczęście trafić do klubów, w których się rozwijają. Mają wokół siebie świetnych zawodników, przez co są w stanie potwierdzić wysoką klasę. Najważniejsze, że potrafią wywiązywać się ze swoim zadań tak jak należy – podkreśla Globisz.
Klasa to zdaniem Andrzeja Juskowiaka, srebrnego medalisty z Igrzysk Olimpijskich w 1992 roku, strzelca 13 goli w kadrze, wspólny mianownik w przypadku Lewandowskiego, Piątka i Milika. –Uwzględniając wszystkie czynniki, zwróćmy uwagę, co oni sobą prezentują. Grają w Bundeslidze, Serie A. We Włoszech napastnicy mają utrudnione zadanie, bo tam obrońcy mocno trzymają się ram taktycznych. Jak już masz sytuację, to nie ma czasu na myślenie i w krótkiej chwili trzeba wybrać odpowiedni wariant. Poza tym musisz pracować dla swojej drużyny na całym boisku. Absolutnie nie twierdzę, że w Bundeslidze łatwiej o gole. Teoretycznie jednak w Serie A skala trudności jest większa – uważa nasz rozmówca.
– Forma Roberta, Arka i Krzysztofa na pewno jest bardzo ciekawym zjawiskiem z tego względu, że strzelają w jednym czasie. Budowanie formy to jest długi proces, nie da się pstryknąć palcem i nagle ktoś zacznie strzelać, tym większe słowa uznania dla naszych snajperów, że wiedzą jak i kiedy znaleźć się w polu karnym tak, żeby wykorzystać pracę kolegów – kontynuuje były reprezentant kraju.
Co przypadek, to inny
Juskowiak, podobnie jak Gilewicz, nawiązuje do świetnej reklamy, jaką robią napastnicy znad Wisły grający w Bayernie, Napoli, a także Genoi. – Wymowne jest to, że w tych diametralnie różnych zespołach są najskuteczniejsi. Dla Bayernu zdobycie mistrzostwa jest tak naprawdę drogą do półfinału Ligi Mistrzów. Genoa ma inne cele w głowie, Napoli chętnie by walczyło o tytuł, ale jest Juventus – zaznacza „Jusko”.
W tym miejscu dochodzimy do innej kwestii dotyczącej trio atakujących – czynnika rywalizacji, który sprawia, że cały czas muszą być w gazie. Owa rywalizacja ma jednak różne oblicza. – Lewandowski nie ma takiej konkurencji jak Arek, czy Krzysztof. On przede wszystkim musi wymagać od siebie, w ten sposób napędza się do kolejnych goli. Jemu zmiennik nie jest potrzebny i radzi sobie w takiej sytuacji. W Borussii Dortmund też długo nie miał godnego konkurenta. W Serie A rywalizacja jest ogromna. Cały czas trzeba tam walczyć o swoje. Jeśli Milik i Piątek zachowają regularność, to będą... regularnie pojawiać się na boisku – stwierdza Juskowiak.
A regularna gra to gwarant bramek, wracamy zatem do punktu wyjścia. Wysoka dyspozycja naszych napastników sprawia, że w Europie mamy do czynienia ze zjawiskiem goli „made by Polska”.
Piotr Wiśniewski