Aktualności
Najmłodszy w reprezentacji Polski! „Kacper Kozłowski? To piłkarz w wersji podwórkowej”
W zaległym meczu 5. kolejki PKO Ekstraklasy z Lechem Poznań (4:0) Kozłowski błysnął akcją w stylu najlepszych piłkarzy. Młody pomocnik odzyskał piłkę pod własną bramką, nie dał się zatrzymać i cały czas będąc w pełnym biegu, podał w tempo do Sebastiana Kowalczyka, który wykorzystał sytuację sam na sam. – To jego firmowe zagranie. Wizytówka z czasów szkolnych – mówi Łukasz Korszański, były wychowawca i trener Kozłowskiego, który jest jedną z nowych twarzy na liście tych, których powołał selekcjoner Paulo Sousa.
Król strzelców
Korszański opiekował się Kacper Kozłowskim w Koszalinie. Ten został jego uczeniem w 4. klasie szkoły podstawowej. – Z naszej placówki wyszło już dziesięciu piłkarzy, którzy zaistnieli w ekstraklasie. Kacper był jednak najlepszym z tej grupy. Od razu mógł na spokojnie rywalizować z szóstoklasistami. Wykazywał się dużą ambicją, chciał być wszędzie, pierwszy w ataku, jak – w obronie. Ogromny ciąg do piłki – opisuje Korszański.
Kacper przerastał rówieśników umiejętnościami. Jego wychowawczy i trenerzy musieli więc znaleźć sposób na to, by gierki (rywalizacja sześciu na sześciu), w których bierze udział Kozłowski były wyrównane i w jakiś sposób rozwijały młodego człowieka. Dlatego często był w jednym zespole z innym utalentowanym chłopakiem Adrianem Bukowskim. Dostawali jeszcze kogoś do bramki i grali przeciwko sześciu przeciwnikom. – Wszechstronnie rozwinięty piłkarsko, dobra gra jeden na jeden, dobra siła podania, dobre uderzenie, plus niesamowita waleczność. Na orliku pokazywał pełnię swoich umiejętności. Strzelał gole, rozgrywał. Na mistrzostwach Polski szkół podstawowych został królem strzelców. A te rywalizacje z Bukowskim musiały tak wyglądać, inaczej robiliby demolkę z drużyną przeciwną. Między nimi trwała wielka rywalizacja, niejednokrotnie kończyło się to płaczem, nawet na chwilę nie można było ich zostawiać. Taką mieli w sobie pasję i zapał, gdy grali przeciwko sobie – dodaje Korszański.
Talent, o którym głośno
To właśnie na jednym z meczów Bałtyku Koszalin Kozłowski wpadł w oko przedstawicielom Pogoni. Konkretnie obecnemu prezesowi akademii „Portowców” i szefowi pionu sportowego klubu Dariuszowi Adamczukowi. – Strzeliłem dwa gole, miałem asystę, dyrektor Adamczyk powiedział, że musi mieć mnie u siebie – tłumaczy Łączy Nas Piłka młody zawodnik, któremu ludzie wokół cały czas powtarzali, jaki to ma wielki talent.
– Wystarczyło, że poszedłem jeden raz pograć z kolegami na boisko, które sami sobie stworzyliśmy, i poczułem, że muszę zapisać się na trening do klubu. Od małego rywalizowałem z kolegami o kilka, a nawet kilkanaście lat starszymi, co później zaprocentował – opowiadał Kozłowski.
Europejskie kluby dawno wzięły 17-latka na radar. Interesował się nim Manchester United. – Łączy w sobie coś z podwórkowego gracza z bardzo dojrzałym piłkarzem. Młody, ale bez kompleksów. Wie, co zrobić z piłką. Fizycznie potrafi powalczyć z trzydziestokilkulatkiem, zastawić się, niejednokrotnie odbijali się od niego potężni mężczyźni. To talent na skalę Europy, jest w trójce najlepszych piłkarzy młodego pokolenia w Polsce – twierdzi były trener juniorskich drużyn Pogoni Paweł Cretti. Kozłowskiego trenował w rezerwach.
– To typ zawodnika jak za dawnych czasów prezes Zbigniew Boniek, czy Włodzimierz Lubański: szkoleni na podwórku, bezczelni, z dużą pewnością siebie. Takich chłopaków jest coraz mniej. Dziś tym wszystkim wychowankom akademii brakuje fantazji podwórkowej, a przecież na tym polega piłka. Dla takich piłkarzy jak Kacper przychodzi się na mecze. Świetnie się kogoś takiego ogląda, od razu rzuca się w oczy. Nawet jak ktoś się nie zna na piłce i spojrzy na grę Kacpra, stwierdzi: „O, piłkarz”. Nie jest szkolnym omnibusem, natomiast na boisku podejmuje takie decyzje, jakby był nie wiadomo jak doświadczony. Ma to we krwi. Co prawda czasami potrafił wielu zdenerwować, bo w trakcie meczu zakładał trzy kanały zawodnikom trzydziestoparoletnim. Nie zyskiwał tym sympatii, zwłaszcza przeciwników, którzy mocniej na niego polowali. Ale on nic sobie z tego nie robił. W ekstraklasie gra bardziej odpowiedzialnie, jest kozaczkiem. Nie dość, że potrafi uderzyć z dystansu, zrobić coś prostego, to szuka przy tym zabawy. Tylko go nie zepsuć, to daleko zajdzie – kontynuuje Cretti.
Radość w czystej postaci
Korszański: – Kiedyś na Uniwersytecie Berlińskim badano skrzypków. Okazało się, że ci, którzy grają najwięcej, to potem dają najlepsze koncerty w filharmoniach, operach. Tak samo było z Kacprem. Gdy przejeżdżałeś przez jego osiedle, widziałeś jak biega za piłką. Cały czas. Rywalizując z o wiele starszymi, podnosił swoje umiejętności. Podwórkowe wychowanie otworzyło mu drzwi później do ekstraklasy.
Piotr Łęczyński, u którego Kozłowski grał w zespole Centralnej Ligi Juniorów, przyznaje, że mocno w oczy rzucała się pewność siebie – w pozytywnym tego słowa znaczeniu – Kacpra. – Miał coś, co trudno wytrenować. Podobała mi się ta jego podwórkowa radość z piłki. Szybko pokonywał kolejne szczeble w akademii Pogoni. Wydawało się, że przejście z U-15 do U-18 było w tamtym czasie zbyt pochopną decyzją, tymczasem wyżej poradził sobie. Później tak trafił do rezerw. Zostawiliśmy mu jednak furtkę otwartą na wypadek powrotu do U-18. Z czasem sami zamknęliśmy te drzwi, ponieważ zdaliśmy sobie sprawę, że szybko do nas nie wróci, skoro stał się ważnym piłkarzem rezerw – wyjaśnia Łęczyński. I dopowiada : – Obojętnie w jakiej jest szatni, obojętnie do jakiego meczu się przygotowuje, każdy jest dla Kacpra tak samo ważny. Wiedzieliśmy, że nie będzie kręcił nosem, kiedy trafi do drużyny niżej w hierarchii klubowej. Spotykamy się z migracjami zawodników, tyle że nie zawsze potrafią zrozumieć, że w danej sytuacji gra w młodszym roczniku nie musi być wcale zesłaniem. Różnie reagują na grę niżej, skoro są wyżej. Kacper pewność siebie odwzajemniał pełnym zaangażowaniem w każde kategorii. Jego podejście nigdy się nie zmieniło, mobilizacja również.
Dał dużo kadrze
Pierwsze kroki w PKO Ekstraklasie Kozłowski postawił w sezonie 2019/20. W styczniu tego roku, samochód, w którym jechał trzema kolegami na trening, zderzył się z innym autem. Kozłowski siedzący obok kierowcy, ucierpiał najmocniej. Doznał złamania trzech kręgów lędźwiowych kręgosłupa. Po wyjściu ze szpitala, przez kilka tygodni nosił specjalny gorset. Przechodził rehabilitację, w czerwcu lekarze wyrazili zgody na powrót do treningów. Pierwsze miesiące tego sezonu młody pomocnik spędził w Pogoni II. W 8. kolejce ekstraklasy pojawił się na boisku jako zmiennik. Z tygodnia na tydzień minut dostawał coraz więcej, wychodził także w podstawowym składzie. I z Lechem młodzieżowy reprezentant Polski popisał się świetną akcją.
Przygodę z biało-czerwona koszulką rozpoczął w kadrze U-14. – Wygraliśmy z Litwą 12:0. Od tego momentu jeździłem na wszystkie reprezentacje. Pracowałem w klubie, pokazywałem, że warto na mnie stawiać i przychodziły kolejne powołania – podkreśla. Najwięcej spotkań rozegrał w reprezentacji U-17. Z bardzo dobrej strony pokazał się w Pucharze Syrenki w 2019 roku (gole, dwie asysty ze Szwajcarią; bramka w finale z Anglią). Ponadto brał udział w eliminacjach EURO U-17. W październikowej sesji eliminacyjnej zdobył trzy bramki, zaliczył trzy skuteczne ostatnie podania. Aktualnie na jego skuteczne zagrania liczą koledzy w Pogoni, w której dopisuje kolejne występy na poziomie ekstraklasy.
Postawa Kozłowskiego nie uszła uwadze nowemu selekcjonerowi pierwszej reprezentacji. Paulo Sousa postanowił, że powoła pomocnika szczecińskiej drużyny do szerokiej kadry na mecze eliminacji mistrzostw świata. – Mama zabrała mnie na pierwszy trening Bałtyku, a ja tak się tego bałem, że ze stresu rozbolał mnie brzuch. Teraz patrzę na sprawę inaczej, chciałbym rywalizować z najlepszymi piłkarzami w Europie, na świecie. Odkąd pamiętam, słyszałem o swoim talencie, więc nie robi to na mnie już żadnego wrażenia. Staram się robić swoje, myślę, że wkrótce jakiś europejski klub to doceni – mówił nam najmłodszy zawodnik w kadrze Sousy. Póki co, został doceniony przez nowego selekcjonera, co z pewnością będzie imulsem dla Kozłowskiego do... jeszcze intensywniejszej pracy.
Piotr Wiśniewski