Aktualności
Misja Wembley: zastąpić Lewandowskiego zespołem, nie jednostką
We wtorek w Londynie mówił o tym najpierw Paulo Sousa, a godzinę później… Gareth Southgate. Kontuzjowanego w meczu z Andorą Roberta Lewandowskiego nie da się zastąpić jeden do jednego ani w klubie, ani w reprezentacji. Kluczem do dobrego wyniku na Wembley będzie zrobienie tego jako zespół.
Nie jest tak, że biało-czerwonych czeka coś nowego. Jesień 2020 roku zaczęli od meczów z Holandią i Bośnią i Hercegowiną w których Robert Lewandowski nie uczestniczył, przygotowując się jeszcze po późno zakończonym poprzednim sezonie. W październiku nie wystąpił przeciwko Finlandii, w listopadzie – z Ukrainą.
Jak jednak zauważył selekcjoner Anglików, w planie Polaków od tego czasu sporo się zmieniło. Southgate zastanawiał się dzień przed trzecim meczem eliminacji MŚ, czy pod wodzą Sousy również i w tym spotkaniu zdecydują się podchodzić do jego zespołu wysokim pressingiem. Portugalczyk był bardziej tajemniczy, ale z jego przekazu można wyczytać, że mentalność biało-czerwonych wcale nie ulegnie radykalnej zmianie. Mówił o organizacji, bliskości siebie w pressingu wysokim, średnim i niskim, zabieraniu przestrzeni, które – nieobstawione – mogą dać Anglikom sytuacje.
Southgate również podkreślił, że brak Lewandowskiego to szansa dla innych. Wymieniał Arkadiusza Milika, Krzysztofa Piątka i Piotra Zielińskiego, pewnie trafiając z sensem swojego przekazu. Najlepszego piłkarza na świecie nie uda się Polakom zastąpić popisem wyłącznie jednej indywidualności – ten ciężar muszą wziąć na siebie wszyscy.
Podłączenie do gry
Spójrzmy więc na poprzednie spotkania z jesieni, które – choć w innym systemie i pod wodzą Jerzego Brzęczka – to mogą pokazać, gdzie biało-czerwoni powinni szukać rozwinięcia swojej gry. W tych dwóch najistotniejszych starciach w Lidze Narodów z września pomysły były różne. Jednak to, jak wyglądał mecz w Amsterdamie powinien być dla Polaków ostrzeżeniem: Anglicy również zwykle dominują w posiadaniu piłki, starają się ruchem za linię obrony i podaniami z bocznych sektorów zaskoczyć nisko ustawioną defensywę.
Z Holandią Polacy byli aż nazbyt reaktywni. W całym spotkaniu udało im się oddać tylko dwa strzały, a średnia pozycja Krzysztofa Piątka była bliższa środka pola, niż Mateusza Klicha, który miał napastnika tylko wspierać. W trakcie godziny gry podstawowa „dziewiątka” zaliczyła więcej pojedynków niż podań, co wskazuje na pierwszy problem: nie udawało się go – poza ładną akcją zakończoną jedynym celnym strzałem Polaków – włączyć do ataków. Zwłaszcza, że większość kontaktów z piłką zaliczył on w obrębie środka boiska.
Problem polegał na tym, że napastnik miał zbyt daleko od bramki, często grał tyłem do niej, więcej musiał pracować w defensywie, niż miał szansy na błyśnięcie w ataku. A Polacy z Holandią do strefy ataku docierali tylko z co czwartą akcją, co dziesiątą kończąc w polu karnym przeciwnika. Pod pressingiem gospodarzy potrafili utrzymać piłkę średnio przez 13 sekund, zbyt mało, by liczyć na to, że uda im się zbudować więcej wartościowych ataków.
To będzie więc test, czy w porównaniu do meczu z Holandią samym nastawieniem i wnioskami bardziej z meczu z Węgrami uda się Sousie przekonać jego drużynę do odważniejszej, bardziej płynnej gry, Tym bardziej, że wcale nie musi być tak, że w ataku będzie wyłącznie Piątek. Po wejściu w Budapeszcie pokazał, że potrafi wspomóc rozegranie, a do tego odnaleźć się w polu karnym. Tego też dotyczyły uwagi Sousy do Arkadiusza Milika po wygranej z Andorą. Ta boiskowa relacja zależy od obydwu stron: napastników podchodzących do gry, ale i zawodników pozostałych formacji, którzy szukają ich podaniami i potem wspierają w atakach.
Odpowiedzialność pozostałych
Andorze Lewandowski strzelił dwa gole, ale… to nie on miał najwięcej prób. Najbardziej rozczarowany tego dnia z boiska schodził Krzysztof Piątek, który miał aż siedem uderzeń, w tym jeden po którym piłkę z linii wybijali rywale i… w następstwie doszło do feralnej kontuzji kapitana reprezentacji. O ile jednak ta dwójka napastników spełniła zapowiedzi selekcjonera i korzysta (bramkowo) z bardziej ofensywnego usposobienia, o tyle Arkadiusz Milik jeszcze czeka na swoją doskonałą szansę. W meczach z Andorą i Węgrami suma jakości jego szans wyniosła tylko 0,35 xG (gola oczekiwanego).
Za to trzy strzały z Andorą zaliczył również Grzegorz Krychowiak, dwie próby miał nawet wprowadzony później Karol Świderski, biało-czerwoni aż ośmiokrotnie do sytuacji bramkowych dochodzili po stałych fragmentach. Piotr Zieliński w Budapeszcie też oddał dwa strzały, do tego dwukrotnie został złapany na pozycji spalonej. Jego udział w ofensywie też może być jeszcze większy, podobnie jak Kamila Jóźwiaka, który dorzucił asystę w każdym z dwóch ostatnich spotkań.
Sygnałem dla zespołu, że nie ma jednego punktu odniesienia może być wystawienie dwóch napastników. Tak było z Ukrainą, czyli w kolejnym meczu, który jesienią ominął Lewandowskiego, a w którym Polacy… głównie się bronili. Byli w dość mocnych tarapatach, rywale nie wykorzystali rzutu karnego, ale po bardzo złej decyzji bramkarza o wyjściu z pola karnego to Piątek wyprowadził Polskę na prowadzenie. W drugiej połowie o zwycięstwie 2:0 zadecydował Jakub Moder – po stałym fragmencie gry. Zresztą z Bośnią i Hercegowiną też bohaterowie byli nieoczywiści: Kamil Glik po rzucie rożnym i Kamil Grosicki po dośrodkowaniu Macieja Rybusa.
Dotychczas w tej przerwie na kadrę sporo mówiło się o uniwersalności, tej rozumianej jako wymienność pozycji, ról na boisku i też ustawienia w poszczególnych fazach gry. Teraz można dodać kolejny aspekt, czyli różnorodność zagrożenia, które… musi się rozłożyć na całym zespole. Musi, ale pod jednym warunkiem – że Polacy będą też atakowali. Z Holandią oddali tylko dwa strzały, z Włochami na wyjeździe (i z Lewandowskim w składzie) również. Skala wyzwania w porównaniu do startu eliminacji pójdzie w środę znacznie w górę, a sprawdzian nie będzie wyłącznie dotyczył tego, jak Polakom uda się zastąpić Lewandowskiego, ale czy będą chcieli sprawdzić, jak na ich ataki przygotowani są Anglicy. To wraz z intencją musi przyjść rozwiązanie, bo bez niej napastnicy będą na Wembley tylko pierwszymi obrońcami.
Michał Zachodny