Aktualności
Michał Pazdan: Nikt nie jest robotem
Nie było zwieszonej głowy, nie było wypowiadanych zdań, które łamały się pośrodku. Gdyby nie siniak pod prawym okiem Michała Pazdana, to po piątkowym meczu z Danią w Kopenhadze nie byłoby śladu. – Śmieję się, że tyle razy już byłem pod presją, w zasadzie zawsze pod nią jestem i już nic mnie nie zaskoczy. Po prostu muszę być sobą – mówi po zwycięstwie nad Kazachstanem środkowy obrońca reprezentacji Polski i Legii Warszawa.
Jednak pod szatniami w rozmowach z piłkarzami kontekstem dla poniedziałkowej wygranej była nadal porażka z piątku. – Tamtego meczu nie trzeba długo omawiać, bo każdy z nas widział, że nie byliśmy sobą. To nie była reprezentacja Polski z poprzednich spotkań. Trener powiedział: było, minęło. Zdarzyło się i zapominamy. Po odprawie porozmawialiśmy między sobą, wyjaśniliśmy sobie parę spraw. Nie może być tak, że na boisku nie jesteśmy drużyną. Bez organizacji, bez niczego – tłumaczy Pazdan.
I powtarzał, że spotkanie z Kazachstanem wypadło w idealnym momencie, jak na taką porażkę. – Zaledwie po trzech dniach, na własnym boisku. A w nas siedziała sportowa złość. Musieliśmy w trzy dni wrócić do tego, co gramy normalnie. Dlatego ważne było i zwycięstwo, i przypomnienie sobie tego, co było wcześniej. Oczywiście, że trzy punkty cieszą, że mogło być tych goli więcej, ale najbardziej liczy się powrót do normalności – zaznacza.
To, co zdarzyło się w Kopenhadze normalne nie było. – Nawet nie można powiedzieć, że trzech, czterech zawodników zawaliło, bo każdy po prostu zagrał słabo – dodaje Pazdan. Jemu z Danią nie wychodziło asekurowanie kolegów, wybijanie piłki w prostych sytuacjach, a nawet robienie wślizgów, czyli zagrań dla niego markowych. Na pytanie na ile poprawił swoją grę z Kazachstanem odpowiedział szczerze: „dużo, oj dużo”. – Przede wszystkim grałem normalnie, spokojnie. Byłem skupiony wyłącznie na meczu. Mega ważne jest czyste konto, o czym również rozmawialiśmy między spotkaniami w swoim gronie. W Kopenhadze byliśmy zawsze spóźnieni, daleko od siebie, jakbyśmy nie wiedzieli, jak grać. A przed Kazachstanem już na treningu było widać motywację, czuliśmy ją też na boisku i kontrolowaliśmy to spotkanie – mówi.
Zwłaszcza w jego interwencjach kibice znów widzieli połączenie prostych i skutecznych wyborów. Poczynając od wślizgu przy asekuracji Kamila Glika, przez udane przechwyty i wygrane pojedynki środkowy obrońca wracał na swój poziom. – Czasem człowiek po prostu za dużo myśli. A tu trzeba grać swoje, nie skupiać się na innych rzeczach. Za bardzo komplikując sobie sprawy traci się swój styl. Są osoby od strzelania, są – jak ja – od bronienia, myślenie też zostawiam innym – dodaje z uśmiechem.
Uśmiechem, który w ostatnich tygodniach zniknął kompletnie. Zwłaszcza przez niepowodzenia w klubie, dwie czerwone kartki w ostatnich spotkaniach przed zgrupowaniem, ale też przez kiepski występ w Kopenhadze. Pazdan sam mówi, że w tym momencie „włączyła mu się grzałka”. – Tak czasem jest, że człowiek chce zrobić więcej, naprawiać błędy innych. Być wszędzie i zrobić wszystko. Tym samym wróciłem do dawnej gry, młodzieżowej. A przecież nauczyłem się już lepiej ustawiać, czytać grę. Jednak każdemu zdarza się taki okres, bo nikt nie jest robotem – tłumaczy.
Chociaż unika powiedzenia tego wprost, to wiele z obecnych problemów najchętniej zrzuciłby na zmęczenie mentalne, niż fizyczne. – To taka sama sytuacja, jak przed rokiem. Wtedy też do klubu wróciłem po dziesięciu dniach przerwy po EURO, rozegrałem kilkanaście spotkań i na zgrupowanie przed Kazachstanem przyjechałem z urazem, który wykluczył mnie na pięć tygodni. Teraz też miałem dwa tygodnie wolnego, znów 14-16 meczów. Nie ma przypadku w tym, że zdarzył mi się dołek – mówi.
Czy miał obawy po trzech kiepskich meczach, że z Kazachstanem znów będzie słabo? – Nie można tego sobie wmawiać. Nie można martwić się o popełniony błąd, kolejną czerwoną kartkę, zawaloną bramkę. To najgorsze dla zawodnika. W takich chwilach nie chodzi o zmianę myślenia, ale pozostanie sobą. W moim wypadku: grę prostą, blisko przeciwnika. Jasne, że czerwone kartki siedziały mi w głowie, ale wreszcie byłem skupiony na meczu, nie na innych rzeczach. Już od meczu z Holandią przed EURO 2016 i negatywnych opinii odciąłem się od wszystkiego. Później też, nawet jeśli zmieniło się postrzeganie całkowicie. Skupiam się tylko na sobie, na tym co potrafię robić i jestem świadom, że nie ma ideałów. Każdy ma słabsze momenty – zaznacza.
Przeciwko Kazachstanowi rósł w oczach, ostatecznie wygrał 70% pojedynków, miał trzy przechwyty i podawał z niemal 90% dokładnością. A w drugiej połowie porwał się na ofensywną akcję, gdy sprintem popędził do kontry wraz z Kamilem Grosickim. – Już rozmawiałem o tym z „Grosikiem”. Chciałem, jak to się mówi, ściągnąć mu chłopa. Wiedziałem, że dla obrońcy, gdy ma przed sobą zawodnika z piłką, to najgorsze jest właśnie, gdy idzie kolejny zawodnik na obieg. Ale chciałem, by Kamilowi zrobiło się miejsce na strzał. A on mi podał, bo myślał, że to „Rybka”! Zagrał mi nie w tempo, a może ja się spóźniłem… Sam nie wiem, w końcu nie bywam w takich sytuacjach – znów uśmiecha się Pazdan.
Reprezentacja zwraca Legii innego piłkarza niż dostała, innego niż kibice widzieli w Kopenhadze. – Tamten mecz w nas siedział, nie tylko w kibicach i chcieliśmy go zamazać. Udało się wrócić do normalności, dlatego ja też wracam z uśmiechem. Zadowolony z tego, że kolejny raz pod presją dałem sobie radę. Nie narzucałem jej sobie, ale pokazałem odporność. Cieszę się też, że trener Nawałka zaufał mi pomimo gorszych występów. Gdy czuję jego wsparcie, to pewność siebie rośnie. Przecież nikt nie jest pewny gry w pierwszym składzie reprezentacji – mówi.
Jednak kolejne zgrupowanie – kluczowe w kontekście walki o awans na mistrzostwa świata – już za niecały miesiąc. Polaków czeka mecz z Armenią w Erwaniu i zakończenie eliminacji z Czarnogórą w Warszawie. – Dobrze, że ten pierwsze spotkanie gramy na wyjeździe, że są to dwa trudne wyzwania. Każdy będzie chciał pokazać to, co dzisiaj: że jeździmy na tyłkach i prezentujemy to, co wcześniej – kończy.
Michał Zachodny