Aktualności
Maciej Rybus, czyli z „Pekinu” na szczyty
Gdy jako dzieciak rozpoczynał treningi w Pelikanie Łowicz, zapewne nie spodziewał się, że będzie miał okazję kilkadziesiąt razy nakładać narodowy trykot, wystąpić w mistrzostwach Europy oraz i grać dla takich klubów jak Olympique Lyon czy Łokomotiw Moskwa. Niezależnie od sukcesów, obchodzący dziś 29. urodziny „Rybka” ciągle jest taki sam, jak wtedy, gdy wychowywał się na Korabce, łowickim osiedlu zwanym potocznie „Pekinem”.
Wielu na jego miejscu mogłoby zwariować, gdyby dostało za dwa gole premię w postaci Mercedesa czy bardzo wysoki kontrakt w Rosji. Rybus pozostał jednak wciąż chłopakiem z Łowicza, który podczas nadmorskich treningów wykazywał się poczuciem humoru. – Gdy byliśmy na obozie w Mielnie jako dzieciaki, trener Henryk Plichta często ordynował nam rozruch na plaży. Mieliśmy za zadanie przebiec dość spory dystans do latarni, dość powiedzieć, że nie było jej nawet widać na horyzoncie – wspomina kolega Rybusa z Łowicza, Krystian Cipiński. – Po pierwszej takiej dawce stwierdziliśmy, że takie rozruchy nie są dla nas. Gdy tylko trener tracił nas z oczu, wskakiwaliśmy za pierwszy lepszy parawan i tam czekaliśmy na wracających kolegów. Potem wystarczyło tylko się chwilę popluskać w morzu, by się „spocić” i wracaliśmy do trenera. Opanowaliśmy to potem niemal do perfekcji. Latarni nigdy nie zobaczyliśmy – dodaje z uśmiechem.
Nie oznacza to jednak, że Rybus ograniczał się wyłącznie do kombinowania, jak schować się przed trenerem i nie wykonywać jego poleceń. Zawsze wykazywał się dużym zaangażowaniem, gdy tylko treningi z plaży przenosiły się na normalne boisko. – Już wtedy widać było, jak wielkim talentem został obdarzony. Na każdych zajęciach dawał z siebie wszystko. Biegać nad morzem nie lubił, ale gdy tylko w pobliżu pojawiała się piłka, w jednej chwili zamieniał się w demona zaangażowania – mówi Cipiński. To pozwoliło Rybusowi na przenosiny z Łowicza do Młodzieżowej Szkoły Piłkarskiej w Szamotułach. Tam po raz pierwszy miał do czynienia między innymi z Andrzejem Dawidziukiem, z którym kilka lat później los zetknął go w… reprezentacji Polski. Z Szamotuł do kadry było jeszcze daleko, ale każdy kolejny trening przybliżał go do tego celu.
W 2007 roku „Rybka” postawił bardzo ważny krok ku realizacji marzeń. Przeprowadził się do Warszawy, by tam przywdziać barwy warszawskiej Legii. W listopadzie ówczesny trener „Wojskowych” Jan Urban w meczu Pucharu Ekstraklasy sięgnął po posiłki z drużyn młodzieżowych. W gronie zawodników, którzy dostali wtedy szansę występu, znalazł się także Rybus. W spotkaniu z Dyskobolią Grodzisk Wielkopolski zagrał bez kompleksów, czym zaskarbił sobie zaufanie szkoleniowca. Urban włączył wychowanka Pelikana do kadry pierwszego zespołu i coraz częściej zaczął na niego stawiać. Inwestycja szybko zaczęła się spłacać, bo już w grudniu Rybus pierwszy raz wpisał się na listę strzelców w ekstraklasie. Wraz z Arielem Borysiukiem i Kamilem Majkowskim zapowiadali się na tercet doskonały. Wkrótce ten ostatni nieco zniknął z radarów, ale przed Rybusem i Borysiukiem otwierały się coraz szersze perspektywy.
Już w pierwszym sezonie w barwach Legii Rybus mógł cieszyć się z Pucharu Polski. W kolejnych latach stał się podstawowym piłkarzem „Wojskowych”, odgrywając bardzo dużą rolę w poczynaniach zespołu. Błyskotliwy, drobny, ale bardzo szybki skrzydłowy siał duże zagrożenie w szeregach defensywnych rywali. Jego postępy dostrzegł w 2009 roku ówczesny selekcjoner reprezentacji Polski Franciszek Smuda, który dał mu szansę debiutu w kadrze w spotkaniu przeciwko Rumunii. „Rybka” nie zawiódł. Od tego czasu stał się etatowym reprezentantem kraju, na którego dobrą postawę zawsze można było liczyć. – Już gdy Maciek grał w kadrze młodzieżowej, byliśmy cholernie dumni. Co dopiero, gdy na stałe wskoczył do pierwszej reprezentacji. To niesamowite uczucie patrzeć, jak kolega z podwórka robi taką karierę – zaznacza Cipiński.
Piłkarskie CV Rybusa rosło w oczach. Ekstraklasa, reprezentacja Polski, europejskie puchary… Kto wie, może dzięki występom w tych ostatnich Rybus zapracował sobie na życiową szansę, czyli transfer do Rosji. W sezonie 2011/2012 Legia rywalizowała o awans do fazy grupowej Ligi Europy ze Spartakiem Moskwa. W stolicy Polski padł remis 2:2, a w rewanżu Legia szybko straciła dwie bramki i znalazła się w niesłychanie trudnej sytuacji. Sygnał do walki dał właśnie Rybus. Najpierw dograł z prawej strony do Ivicy Vrdoljaka, który nie trafił czysto w piłkę, ale ta dotarła do Michała Kucharczyka i zrobiło się 1:2. Trzy minuty przed przerwą bohaterem okazał się sam „Rybka”. Po rzucie wolnym i wybiciu futbolówki przed pole karne dopadł do niej i potężnym uderzeniem z dystansu w samo okienko bramki doprowadził do wyrównania. Co ciekawe, zrobił to prawą, słabszą nogą, chyba samemu nie wierząc w powodzenie takiego strzału. Trzecie trafienie dołożył Janusz Gol i to Legia awansowała do fazy grupowej.
Rybus świetnym występem w Moskwie zwrócił na siebie uwagę rosyjskich klubów i już niebawem podpisał kontrakt z Teriekiem Grozny. W Czeczenii z roku na rok grał coraz lepiej, zaskarbiając sobie sympatię i uznanie kibiców oraz klubowych decydentów. Za dwa gole strzelone w meczu z Dynamem Moskwa dostał luksusowego Mercedesa, a na koncie przybywało coraz więcej pieniędzy. „Ryba” rozwój finansowy idealnie połączył ze sportowym i po EURO 2016, choć w samym turnieju nie wystąpił z powodu kontuzji, przeniósł się do Olympique Lyon, gdzie miał okazję zagrać w Lidze Mistrzów. Już w roli lewego obrońcy, w której odnalazł go selekcjoner Adam Nawałka. Przygoda w Lyonie nie była długa – trwała ledwie sezon – i Rybus powrócił do Rosji. Od sezonu 2017/2018 przywdziewa koszulkę Łokomotiwu Moskwa. W minionych rozgrywkach dopisał do swojego dorobku tytuł mistrza Rosji, a także znalazł się w kadrze na mistrzostwa świata.
Mimo sukcesów i kariery piłkarskiej z prawdziwego zdarzenia, Rybus pozostał tym samym człowiekiem, jakim był w Łowiczu. – Jeśli chodzi o aspekty boiskowe, od początku było widać, że Maciek jest na innym poziomie. Dziś, mimo, że nasze drogi się nieco rozeszły, cały czas utrzymujemy kontakt. Współpracujemy przy organizacji turnieju charytatywnego „Gwiazdy na Gwiazdkę”, rozgrywanego w Łowiczu, często rozmawiamy. Maciek to ten sam łowicki chłopok, jakiego poznałem kilkanaście lat temu. Mam dla niego ogromny szacunek i życzę mu wszystkiego, co najlepsze – kończy były kolega z drużyny Pelikana.
Emil Kopański