Aktualności
[LIGA MISTRZÓW] Drugi finał i 68 goli. Jak Lewandowski nadrabia czas
Można powiedzieć, że Robert Lewandowski nadrabia stracony czas. W Lidze Mistrzów zadebiutował mając już skończone 23 lata, gdy inni najlepsi strzelcy w historii tych rozgrywek pokazywali się na europejskiej scenie jako nastolatkowie. Niedzielne starcie z Paris Saint-Germain jest też dopiero jego drugą finałową szansą na trofeum, znów aspekt odróżniający go od czołówki. Na Łączy Nas Piłka przypominamy losy napastnika Bayernu Monachium i reprezentacji Polski w najbardziej prestiżowych rozgrywkach.
Cristiano Ronaldo był już 18-latkiem, podobnie jak Raul Gonzalez, a Lionel Messi nawet wybiegł na boisko będąc o rok młodszy, również Karim Benzema poznał smak rywalizacji w Lidze Mistrzów przed osiągnięciem pełnoletności. A Lewandowski miał już dobrze ponad sto spotkań na poziomie seniorskim, za sobą dwa transfery i kilkanaście występów w reprezentacji Polski. Gdy dołączył do Borussii Dortmund przez pierwszy sezon traktowano go jak ciało obce dostosowujące się do nowego środowiska, ale on już wtedy walczył, by nadrobić stracony czas.
A przecież debiut czwartego najlepszego strzelca w historii rozgrywek – do trzeciego Raula traci tylko hattricka, więc podium jest niemal pewne do końca tego roku – przypadł ledwie dziewięć lat temu. Borussia walczyła wówczas u siebie z Arsenalem, a Lewandowski z Laurentem Koscielnym i Perem Mertesackerem o to, by pokonać… Wojciecha Szczęsnego. Co ciekawe, jedynego gola w tamtym meczu dla zespołu z Dortmundu strzelił Ivan Perisić, obecnie również klubowy kolega polskiego napastnika.
Ówczesna Borussia dopiero Europy się uczyła po mistrzostwie kraju w sezonie 2010/11, zresztą okres debiutu Lewandowskiego przypadł na pierwsze mecze w fazie grupowej klubu po dziewięciu latach. Podobnie było z Juergenem Kloppem, dziś jeszcze dumnym trenerem ostatnich zdobywców Ligi Mistrzów, wówczas wciąż niedoświadczonym w Europie szkoleniowcem. Rok wcześniej Borussia zakończyła fazę grupową Ligi Europy na trzecim miejscu za PSG i Sevillą, pokonując jedynie Karpaty Lwów. Pośród elity wcale nie poszło im lepiej, cztery punkty zawdzięczali remisowi z Arsenalem i jednej wygranej z Olympiakosem. To jednak wówczas swój dorobek zaczął kompletować Lewandowski: z prawej strony dośrodkował Mario Goetze, a Polak przyjął piłkę na linii pola karnego i precyzyjnie uderzył ją tuż obok słupka. Okazał się to jednak być tylko gol pocieszenia.
Tamta drużyna rosła jednak z tygodnia na tydzień. Po obronie mistrzostwa zapragnęła zaszaleć w Europie i zwłaszcza ostatnie fazy Ligi Mistrzów były nasączone dramaturgią oraz ich popisami. Wygrana z Malagą w niesamowitych okolicznościach pozwoliła na kolejne starcie Lewandowskiego z Realem. Z zespołem z Madrytu Borussia mierzyła się w niezwykle trudnej grupie, ostatecznie kompletując czternaście punktów z Królewskimi, Ajaksem Amsterdam i Manchesterem City. Jednak nawet to nie stawiało ich w roli faworytów przed półfinałem.
W pierwszym spotkaniu z Realem doszło do pierwszego wielkiego wieczoru Lewandowskiego na europejskiej scenie. Do prawdziwego przywitania się i wejścia do świadomości tłumów: Madrytowi strzelił cztery gole, co jeden to piękniejszy. Sprawiał cały wieczór problemy obrońcom. Przy pierwszym trafieniu wyprzedził Pepe, przy drugim świetnie ustawił się na linii z ostatnim obrońcą i sprytnie wykończył atak, trzecie to majstersztyk napastnika, z odprowadzeniem piłki od rywala, by uderzyć pod poprzeczkę. Całość zwieńczył pewnie wykonanym rzutem karnym i tak stał się legendą.
Finał tamtego sezonu Ligi Mistrzów jednak nie należał do Lewandowskiego. Na Wembley po prostu Bayern był lepszy, a gdy Lewandowski zdołał przebić się przez obronę rywali, to przegrał swój pojedynek z Manuelem Neuerem. Polak trafił do siatki po uderzeniu z dystansu, lecz przed strzałem w opanowaniu piłki pomagał sobie ręką, co nie umknęło sędziemu. O zwycięstwu monachijczyków zadecydował Arjen Robben, a z tamtego składu monachijczyków w niedzielę przeciwko PSG teoretycznie mogłoby zagrać aż pięciu piłkarzy…
To był ostatni do dziś finał Lewandowskiego. Później nastąpiły jeszcze trzy niepowodzenia w półfinałach, choć Polak strzelał coraz więcej goli. Jednak na drodze do tytułu zawsze Bayernowi – po transferze w 2014 roku – stawały hiszpańskie ekipy. Nawet w ostatnim sezonie w Dortmundzie było podobnie, rewanż za wcześniejszą klęskę wziął Real Madryt. W Monachium nieszczęścia zdarzały się zespołowi prowadzonemu przez Pepa Guardiolę w wyjazdowych meczach ostatniej z ich udziałem fazy pucharowej. Najpierw klęska na Camp Nou (0:3), następnie trzy kolejne wpadki w Madrycie (0:1 z Atletico, dwukrotnie 1:2 z Realem).
Bayern z Lewandowskim w ataku stać było oczywiście na popisy. Polak strzelał dwa gole FC Porto w wygranej 6:1 w ćwierćfinale (2014/15), rundę wcześniej przyszło zwycięstwo z Szachtarem (7:0) z jednym trafieniem i dwoma asystami Polaka. W kolejnym roku zdobył pięć bramek w dwumeczu z Dinamo Zagrzeb, do dorobku dołożył jeszcze po jednej m.in. z Arsenalem i Juventusem, również w półfinałowym rewanżu z Atletico. Nawiasem mówiąc, w tym ostatnim, rozstrzygającym o odpadnięciu spotkaniu rzut karny zmarnował kolega Roberta, Thomas Mueller. Lewandowski nie był jeszcze wtedy pierwszym wykonawcą jedenastek…
W kwietniu 2017 roku Lewandowski leczył kontuzjowany bark i wydawało się, że przez to Bayern straci świetną szansę na wygraną w Lidze Mistrzów. Z jego udziałem jeszcze w fazie grupowej wysoko pokonywali PSV i Rostow, piękny rzut wolny napastnika dał 1:0 z Atletico, całkowicie zdominowali Arsenal w dwumeczu 1/8 finału (10:1, dwa trafienia Polaka)… Ale w ćwierćfinale znów trafił się Real. W Madrycie bez Lewandowskiego monachijczycy ulegli 1:2, z nim w składzie w rewanżu doprowadzili do dogrywki, choć nadal odczuwający uraz napastnik musiał zejść w 88 minucie. W dodatkowych trzydziestu minutach to goście strzelili trzy gole i Bayern spotkało kolejne rozczarowanie. Także Królewscy okazali się nie do przejścia rok później, choć w rewanżu na Santiago Bernabeu goście mieli prawie pół godziny na strzelenie decydującego o odwróceniu losów rywalizacji gola. W tamtym sezonie Lewandowski nie był jednak tak skuteczny, w jedenastu meczach zdobył pięć bramek, ostatnich pięć spotkań nie przyniosło ani jednego trafienia.
Sezon po mundialu liczbowo był lepszy – osiem trafień, w tym trzykrotnie podwójnie, czyli w meczach z Ajaksem, Benfiką i AEK-iem Atenty – jednak przyniósł drugie najszybsze pożegnanie z Ligą Mistrzów, gdy w 1/8 finału los skojarzył Bayern z Liverpoolem. To też było jakieś przekleństwo, ponieważ trzeci sezon z rzędu monachijczycy odpadali z przyszłym triumfatorem rozgrywek. Jednak to, co nie udało się przez tyle lat od czterech goli z Realem i awansu do finału na Wembley, udało się w lizbońskim turnieju.
To zresztą jest wybitny sezon Lewandowskiego w Europie. Przed finałem ma piętnaście goli w dziewięciu spotkaniach, jeśli by trafił z PSG trzykrotnie, to pobiłby najlepszy „roczny” wynik ustanowiony przez Cristiano Ronaldo. Co więcej, Lewandowski trafiał w każdym meczu rozgrywek, w tym cztery gole strzelając Crvenej zvezdzie w Belgradzie (wygrana 6:0), dokładając dwa w Londynie z Tottenhamem (7:2) i jednego z Chelsea (3:0). Trafiał też w Pireusie (dwie bramki przesądziły o wygranej 3:2), po pandemicznej przerwie w rewanżu 1/8 finału do dwóch goli dołożył dwie asysty z Chelsea, był jednym z sześciu strzelców z Barceloną (8:2), wreszcie dwie minuty przed końcem półfinału głową skierował piłkę do siatki Lyonu (3:0). Ale to już najnowsza historia, którą doskonale znamy. Najskuteczniejszy strzelec i najlepszy asystent (sześć ostatnich podań) rozgrywek pokazuje, że nadrabianie czasu wychodzi mu wybitnie, że z każdą kolejną uciekającą szansą tylko dokładał determinacji, by przyszła następna.
Tej klasy nie da wyrazić się w golach, choć przed Lewandowskim jeszcze ostatni, najtrudniejszy krok. W czołówce dziesięciu najlepszych strzelców w historii Ligi Mistrzów jeszcze tylko znajdujący się za nim Ruud van Niestelrooy oraz Zlatan Ibrahimović nie wygrali tych rozgrywek. By w tej elicie, wśród legend odnaleźć się w pełni brakuje już tylko trofeum.
Michał Zachodny