Aktualności
Krok do sukcesu, czyli półfinały Roberta Lewandowskiego
2013 - Gdy zaczął się zachwyt
Wcześniej zwrócono na niego uwagę, bo w drugim pełnym sezonie Bundesligi poprawił swój dorobek strzelecki niemal trzykrotnie. Ale prawdziwy zachwyt przyszedł, gdy na Westfallen ośmieszył Real Madryt i stał się pierwszym piłkarzem, który zdobył cztery bramki w meczu półfinałowym Ligi Mistrzów. – Majstersztyk napastnika – zachwycało się w swojej relacji BBC. – Najlepsza noc jego kariery – donosiła Marca. – Robert Lewandowski wchodząc na boisko tego dnia już cieszył się reputacją świetnego napastnika, ale opuszczał je z przynajmniej cztery razy większą estymą – pisano w CNN.
Polak zagrał fantastycznie, ośmieszał momentami Pepe i… zachwycił Jose Mourinho, który tego dnia prowadził Real Madryt. W siódmej minucie wygrał szarpaninę z obrońcą i uprzedził go do dośrodkowanej piłki, pakując ją do siatki wślizgiem. Chociaż przed przerwą wyrównał Cristiano Ronaldo, to tuż po zmianie stron drugiego gola dla Borussii dołożył Lewandowski. Wykorzystał gapiostwo „Królewskich”, świetnie obrócił się z piłkę i lekko kopnął ją do bramki. Trzecie trafienie było najładniejsze: z odprowadzeniem futbolówki od przeciwnika i potężnym strzałem pod poprzeczkę. Czwarte to wykorzystany rzut karny, jeszcze bez dziś typowego dla Lewandowskiego zwolnienia.
Wtedy był to drugi sezon polskiego napastnika w Lidze Mistrzów i zakończony awansem pomimo porażki 0:2 na Santiago Bernabeu. Jednak w finale na drodze Borussii stanął Bayern, bardziej swoją liczbą indywidualności niż kolektywem rozstrzygając spotkanie na Wembley. Może też przekonał Lewandowskiego, by w przyszłości zdecydować się na przejście do Monachium…
2015 - Gdy uraz zmienił wszystko
Była to końcówka zaciętego spotkania półfinału Pucharu Niemiec z Borussią Dortmund, gdy Lewandowski – już wtedy grając w Bayernie – zderzył się z bramkarzem rywali, Michelem Langerakiem. Długo nie podnosił się z murawy i miał powód: w starciu uszkodził kość zatoki szczękowej oraz przegrodę nosową… a za kilka dni, już w specjalnej masce, wyszedł na półfinałowe spotkanie Ligi Mistrzów z Barceloną na Camp Nou.
Nie był to ani mecz Roberta, ani Bayernu Monachium. W pierwszym powrocie Pepa Guardioli na stadion byłej drużyny zaryzykował on swoją taktyką, mistrz Niemiec grał bardzo ofensywnie i wysokim pressingiem, ale odsłaniając się w obronie. To Barcelona dominowała, miała lepsze okazje i, gdy już goście opadali ze zmęczenia, wyprowadziła trzy ciosy, które zdawały się rozstrzygać o losach dwumeczu.
W rewanżu w Monachium Bayern strzelił pierwszy gola, lecz dwie szybkie odpowiedzi za sprawą Neymara zakończyły jakiekolwiek marzenia o odwróceniu niekorzystnego rezultatu. Na pocieszenie po przerwie piękną bramkę zdobył Lewandowski: po dryblingu tuż przed polem karnym i strzale nie do obrony. Jednak uczucie niedosytu pozostało, zwłaszcza, że Bayern wydawał się projektem znacznie bliżej ideału z myśli Guardioli, niż rok wcześniej, gdy jeszcze bez Lewandowskiego odpadł z Realem Madryt.
A Polakowi oczywiście maska w grze przeszkadzała: jeszcze w pierwszym spotkaniu miał szansę przy bezbramkowym wyniku, lecz nie trafił dobrze piłkę. Później – wyraźnie uważając w pojedynkach z obrońcami – często brakowało ułamka sekundy, właśnie przez nieco ograniczone pole widzenia. I to nie pierwszy raz, gdy dobrze zapowiadający się sezon w europejskich pucharach kończy się dla Roberta rozczarowaniem przez uraz.
2016 - Gdy została tylko złość
Złości nie brakowało na finiszu i nie pomagały pochwały ze strony rywali. – To był najmocniejszy przeciwnik z jakim kiedykolwiek mierzyłem się w Lidze Mistrzów – powiedział Diego Simeone, szkoleniowiec Atletico Madryt. Może to była kurtuazja zwycięzcy, trenera drużyny, która weszła do wielkiego finału z Realem?
Niekoniecznie. Bayern w drugim spotkaniu naprawdę imponował. Zanim Lewandowski trafił do siatki w 74. minucie rewanżu – na 2:1 w spotkaniu i 2:2 w dwumeczu, dając jeszcze monachijczykom szanse na decydującego gola – próbował już trzykrotnie, za każdym razem był blokowany w ostatniej chwili. Z defensorami Atletico zaliczył tego wieczora aż 43 pojedynki, miał też sześć prób dryblingów, dośrodkowania, odbiory… Tego wymagał od niego Guardiola, a ostatni mecz Hiszpana z Bayernem w Lidze Mistrzów pokazał też, że zostawia zespół z znacznie bardziej uniwersalnym i groźniejszym napastnikiem w składzie.
Reputacja jednak nie stanowiła dla Lewandowskiego żadnego pocieszenia. Zwłaszcza, że Bayern problemów narobił sobie w pierwszym spotkaniu w Madrycie, gdy najpierw dał się zaskoczyć pressingowi i intensywności Atletico, a następnie bił głową w defensywę gospodarzy. Polski napastnik wtedy cierpiał, miał tylko jedną okazję w całym spotkaniu.
– Trofea to tylko statystyki – starał się po przegranym dwumeczu przekonywać Guardiola. – Oczywiście, że chciałem wygrać Ligę Mistrzów. Oddałem kawał życia temu klubowi, zespół dał z siebie wszystko, jestem dumny z ich gry oraz mojego czasu tutaj – dodawał hiszpański szkoleniowiec.
Na kolejny półfinał Lewandowski musiał czekać dwa lata. Już pod wodzą Carla Ancelottiego nie mógł w ćwierćfinale zmierzyć się z Realem Madryt w Monachium, zagrał w rewanżu i nawet strzelił gola, ale Bayern – już bez Roberta na boisku – rozpadł się w dogrywce. Teraz stoi przed szansą na powtórzenie sukcesu sprzed pięciu lat i awansu do finału Ligi Mistrzów. Czy raczej: zrobienie kroku w stronę możliwego sukcesu, jakim byłoby wygranie tych najbardziej prestiżowych klubowych rozgrywek na świecie.
Michał Zachodny