Aktualności
Klątwa Smolarków, koszulka Skrzypka i korner Deyny, czyli mecze z Portugalią i Włochami w Chorzowie mają swoją historię
Z pewnością najmocniej w pamięci kibicom zapadło starcie z Portugalią sprzed dwunastu lat. I to nie tylko z racji tego, że mecz w ramach eliminacji mistrzostw Europy jest najświeższym omawianym przykładem i jednym z ostatnich spotkań na Stadionie Śląskim o punkty, ale przede wszystkim dlatego, że biało-czerwoni spisali się fantastycznie! Ograli wówczas wicemistrza Europy i czwartą drużynę mistrzostw świata w Niemczech, a bohaterem spotkania był autor dwóch trafień – Euzebiusz Smolarek. „To jakaś klątwa. Panowie, panowie, czy Ebi ma syna? Powiedzcie! Bo może następnym razem nie mamy już tu po co przyjeżdżać” – niżej podpisanego pytali po tym meczu zainteresowani, ale i zasmuceni portugalscy dziennikarze. Nawiązywali w ten sposób do ostatniej potyczki z Polską. Na mistrzostwach świata w Meksyku 20 lat wcześniej jedyną bramkę strzelił im tata Ebiego, Włodzimierz.
Kilka dni przed meczem z Portugalią w 2006 roku biało-czerwoni wygrali starcie z Kazachstanem. Do Chorzowa przylecieli prosto ze zgrupowania w Niemczech. Najmłodszym zawodnikiem na Stadionie Śląskim był wtedy… Jakub Błaszczykowki, który miał 20 lat. Wygrana w jednym z pierwszych meczów w ramach eliminacji mistrzostw Europy 2008 zapoczątkowała naszą drogę na turniej w Austrii i Szwajcarii. Było to zarazem pierwsze domowe zwycięstwo z Portugalią i pięćdziesiąty oficjalny mecz na Śląskim.
Portugalia ma zresztą „szczęście” do jubileuszy na tym stadionie. 25. mecz na chorzowskim obiekcie był zarazem pierwszą wizytą reprezentacji Portugalii w naszym kraju. Chociaż biało-czerwoni w eliminacjach mistrzostw świata 1978 spisywali się bardzo dobrze, to przed ostatnim starciem nie mieli wcale komfortowej sytuacji. Po pięciu wygranych spotkaniach dalej drżeli o awans. Porażka w meczu z silną Portugalią mogła oznaczać pożegnanie się z marzeniami o wyjeździe do Argentyny. Udało się jednak zremisować i Polacy po raz trzeci zakwalifikowali się na mistrzostwa świata. Z tego jesiennego wieczoru w 1977 roku kibice pamiętają przede wszystkim dwa wydarzenia. Fantastyczny gol Kazimierza Deyny bezpośrednio z rzutu rożnego (wcześniej podobnym golem w reprezentacji popisał się tylko Kazimierz Kmiecik) oraz „powitanie” piłkarza Legii w Chorzowie. Od początku spotkania był on niemiłosiernie wygwizdywany, co nie powinno mieć miejsca. W końcu reprezentował swój kraj. Koledzy i trenerzy po meczu wyrażali solidarność z samym Deyną, nie poprawiło to jednak nastroju u kapitana naszej reprezentacji. – Przykro mi, że publiczność potraktowała mnie tak nieprzychylnie. Walka przeciwko jedenastce rywali i części widzów była wyjątkowo ciężką próbą. Szczerze mówiąc po kwadransie straciłem zupełnie ochotę do batalii przeciw wszystkim. Już chyba nigdy nie wystąpię na Stadionie Śląskim – mówił po spotkaniu na łamach katowickiej prasy Deyna. Faktycznie, był to jego ostatni mecz w Chorzowie, z kadrą pożegnał się po mistrzostwach świata w Argentynie.
Co ciekawe, z ekipą rywali przyleciał do Polski selekcjoner… Brazylii, Claudio Coutinho. „Canarinhos” już wcześniej wywalczyli awans na mundial, więc trener wykorzystywał czas i obserwował potencjalnych rywali, z którymi mógł zmierzyć się na mundialu. Wizyta w Polsce okazała się pożyteczna. Kilka miesięcy później biało-czerwoni przegrali z Brazylią 1:3.
Wyjątkowy wymiar miała także potyczka z Włochami. Jesienią 1985 roku rywali najbardziej zaskoczyła… aura. Przed meczem murawa była biała, a służby porządkowe, wespół z wojskiem miały ręce pełne roboty. Atak zimy sprawił, że ekipa Italii zamiast w Balicach, wylądowała na Okęciu. Najlepiej w takich warunkach odnalazł się najmłodszy w naszej reprezentacji Dariusz Dziekanowski, który już na początku meczu fantastycznym uderzeniem zdobył jedyną bramkę tego wieczoru. – Gdy schodziliśmy do szatni na przerwę, za rękę złapał mnie Zbyszek Boniek, który od paru lat grał już w lidze włoskiej i mówi: Cabrini kazał ci przekazać, że jak w drugiej połowie znowu będziesz nim tak kręcił, to w końcu ci przywali. Gdyby nie to, że byliśmy w tunelu, z dumy uniósłbym się w powietrze. Rzadko można usłyszeć taki komplement od piłkarza z przeciwnej drużyny – wspominał po latach na łamach „Przeglądu Sportowego” Dziekanowski. Chwalony był także Józef Młynarczyk, którego komplementował słynny Dino Zoff.
Mimo że spotkanie to było towarzyskie, miało jednak ogromny prestiż. Grał bowiem mistrz świata z trzecią drużyną mundialu z 1982 roku. A rywale mieli wtedy swój złoty okres. Italia jako mistrz świata przygotowywała się do obrony tytułu, Juventus sięgał po europejskie puchary. Serie A była najmocniejszą ligą na kontynencie. Triumfował także Antoni Piechniczek. Stał się pierwszym selekcjonerem, który z biało-czerwonymi po raz drugi pokonał panujących czempionów globu (wcześniej, w 1981 roku, zwyciężył z Argentyną). I to na dodatek w jubileuszowym, swoim 50. meczu z kadrą.
Wielki ciężar gatunkowy miał mecz ze „Squadra Azzurra” u schyłku XX wieku, rywalizowaliśmy bowiem o punkty w eliminacjach francuskiego mundialu. Wiele zmieniło się od poprzedniej potyczki z Italią, nie tylko na Śląskim, ale i w Polsce, ale na ławce trenerskiej biało-czerwonych zasiadał ponownie Antoni Piechniczek. Polacy znów także zasłużyli na pochwały rywali po zakończonym bezbramkowym remisem meczu. Gianfranco Zola, gwiazda reprezentacji Włoch i londyńskiej Chelsea, po spotkaniu podszedł do Pawła Skrzypka, pogratulował mu występu i poprosił o koszulkę. – Miałem za zadanie utrudniać życie Zoli. Trener uznał, że lepiej sprawdzę się w tej roli niż wysoki Marek Jóźwiak. Przed meczem był lekki stres. Nie odpuszczałem Włocha na krok. Bramki nie zdobył, więc chyba wywiązałem się z zadania – mówił po latach nasz defensor, dla którego był to siódmy występ w biało-czerwonym trykocie.
Tadeusz Danisz
Fot: East News, 400mm.pl