Aktualności
[ANALIZA] Robert Lewandowski: przetrwać trudny moment i wygrać
Można się jednak zastanowić, czy uczucie radości było jedynym, które wówczas ogarnęło Lewandowskiego. Bo to przecież długo nie było jego spotkanie. Marsz Bayernu do finału przedstawiano na całym świecie także jako marsz napastnika po koronę króla strzelców i potwierdzenie, że nie ma lepszego napastnika od niego. Nie chodzi o to, że Polak był niewidoczny, po prostu nie strzelał ze swoich okazji, nawet tak prostych, jak to podanie Ivana Perisicia w pierwszej połowie. Na szczęście był Serge Gnabry i oszczędził zakłopotania.
To zdanie można powtórzyć w kontekście całego Bayernu. Bayernu, który był ogromnym faworytem półfinału z Lyonem, ale pierwszy kwadrans rozegrał tak, jakby chciał ułatwić zadanie rywalom. Piłka krążyła powoli, a defensywa była otwarta na kontry, jak samotny rajd Memphisa Depaya, jak szarża Karla Toko Ekambiego. Na posterunku był Manuel Neuer, a po drugiej stronie boiska właśnie Gnabry. To skrzydłowy przejął półfinał z powrotem dla Bayernu, pięknym zejściem z prawej strony i jeszcze ładniejszym strzałem. Dobicie niewykorzystanej szansy Lewandowskiego było dla skrzydłowego tylko formalnością.
Do momentu pierwszego gola nie było Lewandowskiemu łatwo. Zaliczył tylko pięć kontaktów z piłką, żadnego strzału i ledwie cztery podania. Ale trafienie pomogło jemu i Bayernowi: nie minął kolejny kwadrans i miał już trzy strzały, ponad trzy razy więcej razy futbolówkę przy nodze oraz dwanaście zagrań do kolegów. Do tego też uważny kibic mógł się przyzwyczaić: gdy napastnik ma dłuższy okres bez udziału w grze, to lubi cofnąć się, wesprzeć pomocników, wymienić pozycjami. Z wykańczającego odnaleźć się w roli podającego – jak przy zagraniu do Leona Goretzki w 11. minucie, którym stworzył koledze okazję.
Zresztą napastnicy mają przeciwko Lyonowi niewdzięczne zadanie. Rundę wcześniej cierpiał Gabriel Jesus, nawet Cristiano Ronaldo strzelał gole z rzutu karnego i ponad dwudziestu metrów od bramki. Co prawda piłkarze Olympique tylko dwukrotnie utrzymywali w tej edycji Ligi Mistrzów czyste konta, to przełamanie nieźle zorganizowanej piątki obrońców nie należy do najprzyjemniejszego wyzwania. Zwłaszcza, gdy jest się najbliżej tej fizycznej bramki z obrońcami rywala.
Lewandowski był przez całe spotkanie w centrum uwagi, także przez niewykorzystane sytuacje, ale w końcu przekuł wadę na swój atut. W 88 minucie przy rzucie wolnym z prawej strony i spod linii końcowej po prostu odprowadził, odseparował siebie i kryjącego go Marcelo. Tego, który walczył z nim kilkanaście lat temu w Ekstraklasie. Chociaż Polak jest tylko rok młodszy od Brazylijczyka, to w tej konkretnej sytuacji wyglądał jakby miał więcej lat przewagi. Szybkimi ruchami uciekł mu na odległość ramienia, w odpowiednim momencie wyskoczył wyżej i sięgnął piłki, by głową skierować ją do bramki.
W nie swój wieczór też zdołał pokazać klasę.
Zresztą były momenty, że i cały Bayern mógł się Lyonu obawiać. Sytuacje z samego początku są dobrym przykładem, zresztą Neuer jeszcze kilka razy musiał interweniować. Rzadko zdarzają się mecze faworyta z outsiderem, by przy gładkim 3:0 to bramkarz był bohaterem. Ale tak się czuło z przebiegu meczu, że większość inwencji monachijczycy wycisnęli z siebie tym cudownym meczem z Barceloną. Coś jeszcze w baku zostało, z Lyonem wciąż stworzyli wystarczająco okazji do okazałej wygranej, ale mogło się to ułożyć inaczej. Tym będzie żyła druga strona.
Ten mecz pokazał jednak, że Bayern, choć z problemami, dochodził do swojego sposobu na poradzenie sobie z groźbą błyskawicznych kontr. Takich, które może przeprowadzić PSG w finale. Chodzi o aktywność w defensywie i umiejętne blokowanie. Przy ponad 65-procentowym posiadaniu piłkarze Hansiego Flicka mieli prawie trzy razy więcej prób odbiorów (42 do 16) od rywali. Wkładali mnóstwo siły w blokowanie dośrodkowań i przerzutów (aż 13 razy), woleli się ścigać i interweniować, niż łapać rywali na spalone (zdarzyło im się to raz). Każdy z zawodników z pola z wyjściowej jedenastki miał przynajmniej jedną próbę odbioru, Lewandowski – aż trzy.
– Naszym wielkim atutem jest umiejętność nałożenia presji na przeciwnika. Mieliśmy szczęście w pierwszej fazie spotkania, wiedzieliśmy, że Lyon może nas skrzywdzić swoim sposobem atakowania. Widać było, jak trudno gra się nam przeciwko tak mocnej drużynie w bieganiu, z takim skupieniem na taktyce – przyznawał po spotkaniu Hansi Flick, szkoleniowiec Bayernu.
Dla Bayernu ten finisz sezonu w Lidze Mistrzów to za każdym razem inne wyzwania. Z Chelsea mogli przećwiczyć zwłaszcza przejście z obrony do ataku po przejęciu piłki na połowie rywala, korzystali też z wejść w drugie tempo. Barcelonę rozbili tym, że po prostu byli drużyną w przeciwieństwie do podupadających przeciwników, na dodatek pokazali parcie do przodu na kolejne bramki. Lyon musieli rozmontować cierpliwością i przetrwać pierwsze w tych tygodniach trudne chwile. Udało się, ale teraz Paryż – i nagroda, i przeszkoda, której pokonanie wymaga znów trochę innych umiejętności, planów, ale jeszcze więcej koncentracji. A przede wszystkim finał będzie dla tego Bayernu i dla Roberta Lewandowskiego punktem odniesienia do oceny sezonu.
Michał Zachodny