Aktualności

[ANALIZA] Od Dortmundu do Genui: chwytać każdą chwilę

Reprezentacja26.01.2018 
Tydzień temu po raz pierwszy Bartosz Bereszyński, Dawid Kownacki i Karol Linetty wyszli razem w podstawowym składzie Sampdorii Genua na mecz Serie A. To dobry moment by dostrzec ich rozwój oraz możliwości, które mają się przełożyć również na reprezentację Polski.

Była 68. minuta gry, gdy Polak wybiegł idealnie środkiem pola do centry z lewego skrzydła – jego pierwszy strzał bramkarz Hoffenheim obronił, ale już przy dobitce był bez szans. Tak Łukasz Piszczek wyrównał dla Borussii stan tego spotkania w ostatnim meczu, który wraz z Robertem Lewandowskim i Jakubem Błaszczykowskim zaczęli razem w podstawowym składzie. Od tamtego dnia do następnego starcia z trójką Polaków w składzie drużyny z jednej z pięciu czołowych lig minęło 1499 dni. W futbolu te niemal pięć lat to przepaść.

Wtedy reprezentacja Polski oparta o trójkę z Borussii Dortmund nie poradziła sobie ani na Euro 2012, ani w eliminacjach do mundialu w Brazylii. Kadrę ledwo co przejął Adam Nawałka i po dwóch pierwszych meczach (0:2 ze Słowacją, 0:0 z Irlandią) nadzieje kibiców nie podniosły się nawet o centymetr. Błaszczykowski, Lewandowski i Piszczek byli polskim fenomenem, enklawą na tle przeciętności wyrażanej brakiem występów w europejskich pucharach. Jedyny klub rywalizujący tamtej jesieni w rozgrywkach UEFA ugrał trzy punkty w sześciu meczach. Reprezentacja była w ósmej dziesiątce rankingu FIFA.

Obecnie polski rynek jest bardziej rozwinięty, zagraniczne kluby chętniej sięgają po młodych zawodników z Ekstraklasy lub nawet jeszcze juniorskich rozgrywek, widząc pierwsze efekty szkoleniowego boomu z pierwszej dekady XXI wieku. Robert Lewandowski bije kolejne rekordy, Łukasz Piszczek jest liderem Borussii, Jakub Błaszczykowski wciąż należy do kluczowych zawodników reprezentacji. Kadra jest losowana z pierwszego, a nie trzeciego koszyka i po dwunastu latach wraca na mundial. Co tydzień kibice mogą ekscytować się występami i bramkami innych reprezentantów, a coraz większą uwagę przyciąga młode trio z Sampdorii.

W grudniu 2013 roku Bartosz Bereszyński już grał w podstawowym składzie Legii, podobnie jak Karol Linetty w pierwszej jedenastce Lecha Poznań, ale 16-letni Dawid Kownacki wciąż czekał na debiut w Ekstraklasie – miał on nastąpić w kolejnym półroczu. Był to dla nich okres wybicia na krajowym rynku, gdy teraz nadchodzi moment mocnego wejścia do reprezentacji i na scenie europejskiej.

Te różnice należy przypominać, by docenić postęp ich, jak i reprezentacji. Dodatkowo, dla tercetu z Genui ten rok może być w kolejnym kroku w rozwoju najważniejszy. Tak jak dla Błaszczykowskiego, Lewandowskiego i Piszczka był ich pierwszy wspólny sezon w Dortmundzie (2010-11), który przywrócił Borussię na szczyt Bundesligi, a z nich uczynił markę na punkcie której rzesze kibiców oszalały i budowały nadzieję na lepsze lata reprezentacji.

W ich porównaniu jest więcej różnic, ale są istotne podobieństwa. Jednym z nich jest intensywność – pod tym względem heavy-metalowa Borussia Juergena Kloppa dawała przykład na jedną z dróg we współczesnym futbolu. Ale i Sampdoria idzie w tym kierunku. – To kluczowy aspekt w naszym koncepcie futbolu. Gdy go tracimy, stajemy się normalni – mówi Marco Giampaolo, szkoleniowiec drużyny z Genui.
<<<PRZECZYTAJ REPORTAŻ Z GENUI>>>

Wdrażani w tę ideę futbolu Polacy mają większe szanse na osiągnięcie wyższego poziomu. Zwłaszcza, że Bereszyński wpisuje się w trend nowoczesnego bocznego obrońcy, agresywność oraz dynamika w grze Linettego wyróżnia go w Serie A, a Kownackiego za „kompletność” i wszechstronność jego trener już kilka razy chwalił. Po wygranym spotkaniu z Fiorentiną (3:1) Giampaolo ocenił występ zespołu jako „rześki, pełen energii”. – Znów zobaczyłem swoją Sampdorię – dodał. A może pod pewnymi względami dopiero jej początek.

Dla Kownackiego ten mecz był debiutem w podstawowym składzie w Serie A, ale ze zmarnowaną doskonałą szansą i zmianą przed upływem godziny gry jako wyróżniającymi go aspektami. Jego rolą było głównie podziwianie, jak rywali rozbija Fabio Quagliarella, strzelec hat-tricka, ale też miał swój udział – z ofensywnych zawodników podawał najdokładniej (83% skuteczności zagrań), zaliczył najwięcej pojedynków w powietrzu. Była to raczej lekcja, jakie znaczenie ma i jaką różnicę robi każda zmarnowana szansa. Dotychczas Kownacki zasłynął z tego, że czego nie zrobił po otrzymaniu szansy, to zamieniał na gola lub przynajmniej zagrożenie dla przeciwnika. Dlatego Giampaolo mówił o 21-latku, że „ma ciąg na bramkę przeciwnika, jak niewielu innych piłkarzy”.

Zauważalną różnicą jest to, że boiskowa relacja trio z Dortmundu była namacalna niemal w każdej akcji ofensywnej ich drużyny, o tę w Sampdorii przez ustawienie zawodników jest znacznie trudniej. Z Friotentiną wymienili między sobą tylko sześć podań, czyli tyle, ile razy sam Piszczek zagrywał do Błaszczykowskiego na pożegnanie polskiej Borussii. Także przez to trudniej będzie im zaistnieć w świadomości kibiców – Linetty to w systemie 1-4-3-1-2 pół-lewy środowy pomocnik, Bereszyński gra na prawej obronie, Kownacki jest jednym z dwóch napastników.

Stąd o ile występy Kownackiego definiować będą gole, o tyle Linettego i Bereszyńskiego oceniać należy po postępie sezon do sezonu. Wejście tego pierwszego do Serie A było przyspieszoną i błyskawicznie przyswojoną lekcją wspomnianej intensywności. Egzamin zdał – był najczęściej odbierającym i jednym z najskuteczniejszym w tym elemencie piłkarzem ligi włoskiej. W tym sezonie ma ich mniej, głównie z racji obciążeń występem na Euro do lat 21 i kontuzji, która przyplątała się jesienią, jednak bez niego i Sampdoria cierpiała, zanotowała pięć meczów bez zwycięstwa. A po potrzebnej jemu i drużynie dwutygodniowej przerwie zimowej wyglądał zupełnie inaczej: z Fiorentiną i Romą (1:1) zanotował po trzy próby odbiorów. Ale w tym pierwszym spotkaniu dodał też cztery kluczowe podania, w każdym z nich miał po strzale, podawał z dokładnością ponad średnią z tego sezonu. To też znak rozwoju w kierunku ofensywnym – pomimo ledwie siedmiu występów w podstawowym składzie ma już trzy gole w tym sezonie, czyli tyle, ile w swoim najlepszym ligowym roku w Lechu Poznań.

Bereszyński jest jeszcze ciekawszym przypadkiem – zawodnika, który zwłaszcza latem musiał udowodnić swoją wartość i na nowo przebić się do szerokiego składu Sampdorii. Niewielu spodziewało się, że na półmetku sezonu znacząco (już niemal o pięć godzin gry) poprawi swój dorobek z pierwszego półrocza w Genui. Zawdzięcza to głównie swojej skuteczności w defensywie: będąc jednym z najczęściej odbierających piłkę zawodników należy też do tych, którzy najrzadziej pozwalają się minąć. Z Fiorentiną żaden z piłkarzy Sampdorii nie był równie skuteczny w pojedynkach, co on (73%), przeciwko Romie wyróżnił się w tym względzie na tle innych obrońców (58%). Ale równie imponuje to, jak potrafi łączyć to z ofensywą: tydzień temu jedynie Ramirez częściej podawał piłkę w tercję ataku (strefę pod bramką rywala), kilka dni później był pod tym względem najbardziej aktywny i to z bardziej uznanym rywalem.

To trio mniej spektakularne od tego dortmundzkiego, na wcześniejszym etapie gry w kadrze i w klubie, dodatkowo zmagające się z większą konkurencją w ligowej rywalizacji. W tym względzie ubiegłotygodniowy mecz z Fiorentiną należy rozpatrywać jako początek czegoś większego i ważniejszego. Aż szkoda przegapić ten moment, czy każdy z kolejnych występów w Sampdorii. Zwłaszcza, że nawet koniec tercetu z Borussii oznaczał dla nich początek czegoś lepszego i ważniejszego – choćby tylko w wymiarze gry w reprezentacji.

Michał Zachodny

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności