Aktualności
[ANALIZA] Od Dortmundu do Genui: chwytać każdą chwilę
Była 68. minuta gry, gdy Polak wybiegł idealnie środkiem pola do centry z lewego skrzydła – jego pierwszy strzał bramkarz Hoffenheim obronił, ale już przy dobitce był bez szans. Tak Łukasz Piszczek wyrównał dla Borussii stan tego spotkania w ostatnim meczu, który wraz z Robertem Lewandowskim i Jakubem Błaszczykowskim zaczęli razem w podstawowym składzie. Od tamtego dnia do następnego starcia z trójką Polaków w składzie drużyny z jednej z pięciu czołowych lig minęło 1499 dni. W futbolu te niemal pięć lat to przepaść.
Wtedy reprezentacja Polski oparta o trójkę z Borussii Dortmund nie poradziła sobie ani na Euro 2012, ani w eliminacjach do mundialu w Brazylii. Kadrę ledwo co przejął Adam Nawałka i po dwóch pierwszych meczach (0:2 ze Słowacją, 0:0 z Irlandią) nadzieje kibiców nie podniosły się nawet o centymetr. Błaszczykowski, Lewandowski i Piszczek byli polskim fenomenem, enklawą na tle przeciętności wyrażanej brakiem występów w europejskich pucharach. Jedyny klub rywalizujący tamtej jesieni w rozgrywkach UEFA ugrał trzy punkty w sześciu meczach. Reprezentacja była w ósmej dziesiątce rankingu FIFA.
Obecnie polski rynek jest bardziej rozwinięty, zagraniczne kluby chętniej sięgają po młodych zawodników z Ekstraklasy lub nawet jeszcze juniorskich rozgrywek, widząc pierwsze efekty szkoleniowego boomu z pierwszej dekady XXI wieku. Robert Lewandowski bije kolejne rekordy, Łukasz Piszczek jest liderem Borussii, Jakub Błaszczykowski wciąż należy do kluczowych zawodników reprezentacji. Kadra jest losowana z pierwszego, a nie trzeciego koszyka i po dwunastu latach wraca na mundial. Co tydzień kibice mogą ekscytować się występami i bramkami innych reprezentantów, a coraz większą uwagę przyciąga młode trio z Sampdorii.
W grudniu 2013 roku Bartosz Bereszyński już grał w podstawowym składzie Legii, podobnie jak Karol Linetty w pierwszej jedenastce Lecha Poznań, ale 16-letni Dawid Kownacki wciąż czekał na debiut w Ekstraklasie – miał on nastąpić w kolejnym półroczu. Był to dla nich okres wybicia na krajowym rynku, gdy teraz nadchodzi moment mocnego wejścia do reprezentacji i na scenie europejskiej.
Te różnice należy przypominać, by docenić postęp ich, jak i reprezentacji. Dodatkowo, dla tercetu z Genui ten rok może być w kolejnym kroku w rozwoju najważniejszy. Tak jak dla Błaszczykowskiego, Lewandowskiego i Piszczka był ich pierwszy wspólny sezon w Dortmundzie (2010-11), który przywrócił Borussię na szczyt Bundesligi, a z nich uczynił markę na punkcie której rzesze kibiców oszalały i budowały nadzieję na lepsze lata reprezentacji.
W ich porównaniu jest więcej różnic, ale są istotne podobieństwa. Jednym z nich jest intensywność – pod tym względem heavy-metalowa Borussia Juergena Kloppa dawała przykład na jedną z dróg we współczesnym futbolu. Ale i Sampdoria idzie w tym kierunku. – To kluczowy aspekt w naszym koncepcie futbolu. Gdy go tracimy, stajemy się normalni – mówi Marco Giampaolo, szkoleniowiec drużyny z Genui.
<<<PRZECZYTAJ REPORTAŻ Z GENUI>>>
Wdrażani w tę ideę futbolu Polacy mają większe szanse na osiągnięcie wyższego poziomu. Zwłaszcza, że Bereszyński wpisuje się w trend nowoczesnego bocznego obrońcy, agresywność oraz dynamika w grze Linettego wyróżnia go w Serie A, a Kownackiego za „kompletność” i wszechstronność jego trener już kilka razy chwalił. Po wygranym spotkaniu z Fiorentiną (3:1) Giampaolo ocenił występ zespołu jako „rześki, pełen energii”. – Znów zobaczyłem swoją Sampdorię – dodał. A może pod pewnymi względami dopiero jej początek.
Dla Kownackiego ten mecz był debiutem w podstawowym składzie w Serie A, ale ze zmarnowaną doskonałą szansą i zmianą przed upływem godziny gry jako wyróżniającymi go aspektami. Jego rolą było głównie podziwianie, jak rywali rozbija Fabio Quagliarella, strzelec hat-tricka, ale też miał swój udział – z ofensywnych zawodników podawał najdokładniej (83% skuteczności zagrań), zaliczył najwięcej pojedynków w powietrzu. Była to raczej lekcja, jakie znaczenie ma i jaką różnicę robi każda zmarnowana szansa. Dotychczas Kownacki zasłynął z tego, że czego nie zrobił po otrzymaniu szansy, to zamieniał na gola lub przynajmniej zagrożenie dla przeciwnika. Dlatego Giampaolo mówił o 21-latku, że „ma ciąg na bramkę przeciwnika, jak niewielu innych piłkarzy”.
Zauważalną różnicą jest to, że boiskowa relacja trio z Dortmundu była namacalna niemal w każdej akcji ofensywnej ich drużyny, o tę w Sampdorii przez ustawienie zawodników jest znacznie trudniej. Z Friotentiną wymienili między sobą tylko sześć podań, czyli tyle, ile razy sam Piszczek zagrywał do Błaszczykowskiego na pożegnanie polskiej Borussii. Także przez to trudniej będzie im zaistnieć w świadomości kibiców – Linetty to w systemie 1-4-3-1-2 pół-lewy środowy pomocnik, Bereszyński gra na prawej obronie, Kownacki jest jednym z dwóch napastników.
Stąd o ile występy Kownackiego definiować będą gole, o tyle Linettego i Bereszyńskiego oceniać należy po postępie sezon do sezonu. Wejście tego pierwszego do Serie A było przyspieszoną i błyskawicznie przyswojoną lekcją wspomnianej intensywności. Egzamin zdał – był najczęściej odbierającym i jednym z najskuteczniejszym w tym elemencie piłkarzem ligi włoskiej. W tym sezonie ma ich mniej, głównie z racji obciążeń występem na Euro do lat 21 i kontuzji, która przyplątała się jesienią, jednak bez niego i Sampdoria cierpiała, zanotowała pięć meczów bez zwycięstwa. A po potrzebnej jemu i drużynie dwutygodniowej przerwie zimowej wyglądał zupełnie inaczej: z Fiorentiną i Romą (1:1) zanotował po trzy próby odbiorów. Ale w tym pierwszym spotkaniu dodał też cztery kluczowe podania, w każdym z nich miał po strzale, podawał z dokładnością ponad średnią z tego sezonu. To też znak rozwoju w kierunku ofensywnym – pomimo ledwie siedmiu występów w podstawowym składzie ma już trzy gole w tym sezonie, czyli tyle, ile w swoim najlepszym ligowym roku w Lechu Poznań.
Bereszyński jest jeszcze ciekawszym przypadkiem – zawodnika, który zwłaszcza latem musiał udowodnić swoją wartość i na nowo przebić się do szerokiego składu Sampdorii. Niewielu spodziewało się, że na półmetku sezonu znacząco (już niemal o pięć godzin gry) poprawi swój dorobek z pierwszego półrocza w Genui. Zawdzięcza to głównie swojej skuteczności w defensywie: będąc jednym z najczęściej odbierających piłkę zawodników należy też do tych, którzy najrzadziej pozwalają się minąć. Z Fiorentiną żaden z piłkarzy Sampdorii nie był równie skuteczny w pojedynkach, co on (73%), przeciwko Romie wyróżnił się w tym względzie na tle innych obrońców (58%). Ale równie imponuje to, jak potrafi łączyć to z ofensywą: tydzień temu jedynie Ramirez częściej podawał piłkę w tercję ataku (strefę pod bramką rywala), kilka dni później był pod tym względem najbardziej aktywny i to z bardziej uznanym rywalem.
To trio mniej spektakularne od tego dortmundzkiego, na wcześniejszym etapie gry w kadrze i w klubie, dodatkowo zmagające się z większą konkurencją w ligowej rywalizacji. W tym względzie ubiegłotygodniowy mecz z Fiorentiną należy rozpatrywać jako początek czegoś większego i ważniejszego. Aż szkoda przegapić ten moment, czy każdy z kolejnych występów w Sampdorii. Zwłaszcza, że nawet koniec tercetu z Borussii oznaczał dla nich początek czegoś lepszego i ważniejszego – choćby tylko w wymiarze gry w reprezentacji.
Michał Zachodny