Aktualności

[WYWIAD] Kazimierz Moskal: Lech chce grać w piłkę i dobrze mu to wychodzi

Aktualności03.11.2020 

Jako piłkarz Lecha Poznań mierzył się m. in. z Olympique Marsylia, Panathinaikosem Ateny czy Spartkiem Moskwa. Jako trener Wisły grał w Lidze Europy ze Standardem Liege. Kazimierz Moskal opowiedział o łzach i transferze za 1,9 mld zł do Lecha, zatruciu w Marsylii, czerwonych kartkach ze Standardem Liegi i szans lechitów na wyjście z grupy. – Z Wisłą też przegraliśmy dwa pierwsze mecze, ale potem awansowaliśmy do 1/16 finałów Ligi Europy. Lecha też na t ostać – uważa Moskal.

W 1990 roku przeszedł pan z Wisły do Lecha Poznań za 1,9 mld złotych. Ta kwota robi wrażenie.

Ha, ha. Rzeczywiście robi, ale to było jakieś 200 tys. dolarów. To była kwota jeszcze przed denominacją.

Z relacji prasowych wynika, że kibice Wisły protestowali pod klubem, a pan miał płakać, bo nie chciał odchodzić.

Starałem się odciąć od tej wrzawy. Na szczęście wtedy nie było takiego dostępu do mediów, jak jest teraz. Słyszałem, że w Krakowie dużo działo się, jeśli chodzi o kibiców. Jest też dużo prawdy w tym, że pojawiły się łzy. Szybko przyzwyczajam się do ważnych dla mnie miejsc, a w Wiśle chciałem grać od małego chłopca. To był dla mnie trudny moment. Z jednej strony serce mówiło: „Zostań w tym klubie”, z drugiej byłem rok po ślubie i właśnie urodziło mi się dziecko. Wisła miała kłopoty finansowe i nie była w stanie spełnić zapisów w kontrakcie.

Przypomina mi to sytuację z Tomaszem Łapińskim, który nie chciał odejść z Widzewa do Legii, ale dzięki transferowi klub mógł przetrwać. Tak samo było z Wisłą?

Byłem bardzo związany ze środowiskiem „Białej gwiazdy”. Świetnie się tu zawsze czułem. Klub musiał mnie jednak sprzedać, by się utrzymać na powierzchni. Gdyby nie doszło do tego transferu, Wisła pewnie by przetrwała, tylko nie wiadomo, w której lidze. Z drugiej strony ja też marzyłem, by sprawdzić się w europejskiej piłce. Oczywiście wolałbym to zrobić z Wisłą, ale wtedy nie było takich szans. Takie możliwości miałem za to w Lechu. To jednak była bardzo trudna decyzja. Zresztą te 30 lat temu piłkarze tak łatwo nie zmieniali barw, jak teraz. Byli dużo bardziej przywiązani do klubów.



Sportowo nie mógł pan narzekać, bo trafił do zespołu mistrza Polski.

To prawda. Choć na początku też w Lechu było dużo zamieszania. Po zdobyciu mistrzostwa doszło do nieporozumień między zawodnikami i działaczami chyba w kwestii premii za tytuł. Mój pierwszy trening z Lechem odbyłem z drugim zespołem. Piłkarsko to był jednak krok do przodu. W ciągu czterech sezonów zdobyłem dwa tytuły mistrza Polski i rozegrałem kilka niezapomnianych meczów w europejskich pucharach. Na przykład z Panathinaikosem Ateny czy Olympique Marsylia. W końcu w Lechu zaczęło się dziać gorzej. Wszyscy liczyli, że awansujemy do fazy grupowej Ligi Mistrzów, ale już po meczu u siebie ze Spartakiem Moskwa i porażce 1:5 było wiadomo, że nie ma na to szans. Wtedy wszystko zaczęło się sypać. Akurat kończył mi się kontrakt, choć to wcale nie znaczyło, że będę wolnym zawodnikiem. Wtedy jeszcze nie działało prawo Bosmana. Nie dogadałem się z Lechem, postawiłem sprawę na ostrzu noża i wyjechałem do Izraela. Odejście było wymuszone, ale jakoś udało się wszystko szczęśliwie zakończyć.

Najlepiej w europejskich pucharach spisaliście się w pierwszym pańskim sezonie w Lechu. Najpierw wyeliminowaliście Panathinaikos, a potem były mecze z Olympique. W Poznaniu wygraliście 3:2, w rewanżu było 1:6, ale padły podejrzenia, że ktoś chciał was czymś struć.

Niedawno wpadła mi w rękę kaseta wideo z meczem w Poznaniu. Jak zobaczyłem nazwiska rywali, to byłem zdziwiony, że tak dobrze z nimi zagraliśmy. Olmeta, Papin, Tigana, Waddle, Boli to byli reprezentanci. Oczywiście my też mieliśmy mocny skład. Kaziu Sidorczuk, Mirek Trzeciak, Damian Łukasik, Andrzej Juskowiak, Marek Rzepka czy Czesław Jakołcewicz też występowali w kadrze narodowej. Wygraliśmy u siebie i jechaliśmy tam z dużymi nadziejami. Przed meczem w szatni widziałem jednak bladych zawodników, trzęsących się z zimna, siedzących w rogu w kurtkach. Niektórzy nie mogli wyjść i nawet usiąść na ławce rezerwowych. Spali. Coś musiało się wydarzyć, ale nie chciałbym nikogo podejrzewać o takie rzeczy, że ktoś nas specjalnie podtruł. To byłoby niesłychane. Część zespołu zupełnie zaniemogła .Trzeciak, Juskowiak, Skrzypczak, właściwie każdy miał wtedy dolegliwości. Liczyłem, że może ktoś zrobi nam badania, pobierze krew, by dowiedzieć skąd się to wzięło. Chciałbym poznać prawdę, ale to raczej niemożliwe. Byłem przygnębiony wynikiem, wręcz załamany, bo wierzyłem, że stać nas na awans. Nie mogliśmy przecież w ciągu dwóch tygodni stracić formy.

W czwartek Lech gra ze Standardem Liege. W 2012 jako trener Wisły grał pan z tym klubem w 1/16 finału Ligi Europy. Niewiele zabrakło, byście awansowali.

Na pewno Standard był w naszym zasięgu. W sumie w dwumeczu przez 90 minut graliśmy w dziesiątkę i to miało duży wpływ. W Krakowie zremisowaliśmy 1:1. Wyrównaliśmy w osłabieniu. W Liege musieliśmy strzelić gola, a ta bramka zdobyta w dziesiątkę dawała nadzieje, że to całkiem możliwe. Tyle że w rewanżu Gervasio Nunez dostał czerwoną kartkę za dwie żółte. A już miałem przygotowaną zmianę, rezerwowy stał przy linii bocznej. Zabrakło sekund. Być może w pełnym składzie byśmy zagrozili Standardowi, a tak właściwie oddaliśmy jeden groźny strzał.



Lech świetnie spisał się w eliminacjach Ligi Europy, ale w grupie przegrał dwa pierwsze spotkania.

Nie ma się co jeszcze załamywać. Najważniejsze jest to, że Lech chce grać w piłkę i dobrze mu to wychodzi. Wtedy z Wisłą w grupie też przegraliśmy dwa pierwsze spotkania, ale awansowaliśmy. Oczywiście było w tym trochę szczęścia. W ostatniej kolejce zrobiliśmy swoje i wygraliśmy z Twente Enschede, ale musieliśmy liczyć, że Odense zremisuje z Fulham. A po pierwszej połowie przegrywało 0:2. Pamiętam, że skończył się nasz mecz, a w Londynie wciąż trwał. I w 90. minucie Duńczycy wyrównali. To był trochę cud. Emocje w naszym spotkaniu to było nic w porównaniu do napięcia na trybunach. Lech trochę mi przypomina ŁKS na początku poprzedniego sezonu ekstraklasy. Nas wtedy też chwalili za grę, ale nie zdobywaliśmy punktów. Te porażki mocno nas dotknęły wtedy.

Trener Dariusz Żuraw dość śmiało wprowadza młodych zawodników. W efekcie Jakub Kamiński, mimo zaledwie 18 lat, dostał już powołanie do reprezentacji seniorów.  

Lech ma najlepszych w Polsce młodych zawodników. Bardzo przyjemnie się ich ogląda. Kamiński robi na mnie duże wrażenie, Jakub Moder to już piłkarz nie z tej ligi. A jeszcze są Tymoteusz Puchacz czy Filip Marchwiński. Widać, że świetnie się rozwijają. Tylko, żeby te porażki nie miały wpływu na ich psychikę. Młodzieńcza fantazja pcha ich do przodu, ale każda kolejna przegrana może zostawiać ślad.



Lech musi jednak zacząć wygrywać, by mieć nadzieje na wyjście z grupy.

Do tej pory Benfica miała więcej jakości i to było decydujące. Glasgow Rangers zupełnie mnie nie zachwycił. To jest drużyna w zasięgu Lecha, dlatego szkoda tej porażki na wyjeździe. Podobnie Standard. Między tymi trzema drużynami rozstrzygnie się, kto obok Benfiki awansuje do fazy pucharowej Ligi Europy. Lech ma na to spore szanse.

Rozmawiał Andrzej Klemba

Fot. Cyfrasport

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności