Aktualności

[UEFA LIGA MISTRZÓW] Dużo ambicji, mało efektów. Legii zabrakło jednej bramki

Aktualności02.08.2017 
Pomimo mocnego początku spotkania legioniści długo nie potrafili przekuć swojej przewagi w posiadaniu piłki na sytuacje. W drugiej połowie drużyna Jacka Magiery miała jeden strzał celny – gola strzelił Jakub Czerwiński – lecz było to za mało, by myśleć o podobnych emocjach w UEFA Lidze Mistrzów, jak te, które spotkały mistrzów Polski w ubiegłym roku.

Miało być bojowo, z agresją i widoczną ambicją – i było – ale brakowało szybkości oraz jakości w grze w piłkę. Głównie dlatego podniosła, pełna wiary atmosfera sprzed meczu i z jego pierwszych minut stopniowo wyciszała się, gdy gospodarze bezskutecznie podawali w poprzek, czekając bardziej na błąd rywali, niż przebłysk umiejętności któregoś z legionistów. Momentów, gdy gospodarze podrywali z krzesełek było przed przerwą tylko kilka. W dziewiątej minucie Michał Kucharczyk przechwycił piłkę w środku pola i prostopadle podał do Armando Sadiku, lecz napastnik Legii zwolnił, uderzył zza pola karnego i to prosto w bramkarza Astany.

Po rywalach było widać opanowanie i niewzruszenie okolicznościami tego spotkania. Stanimir Stoiłow, szkoleniowiec Astany, tonował nastroje przed meczem, żartował i był całkiem pewny swojego zespołu, gdy pytano go o naturalną nawierzchnię czy ostatnie wyniki wyjazdowych starć w europejskich pucharach. I widać było, że Kazachowie nawet nie musieli szukać skomplikowanych rozwiązań: jak przed tygodniem wystarczały im prostopadłe podania na Juniora Kabanangę i Patricka Twumasiego, którzy sprawiali obrońcom Legii sporo problemów. Astana tak wywalczyła sobie kilka stałych fragmentów gry, po jednym Iwan Majewskij uderzył obok bramki (14. minuta), po drugim Twumasi strzelił w mur.

Najlepszą szansę Legia miała po kontrze w 25. minucie, gdy Adam Hlousek zdecydował się zaryzykować, zostawić niekrytego Twumasiego i samemu popędzić do ataku. Jego dośrodkowanie z głębi pola było świetne, wprost na głowę Sadiku, lecz napastnik znów trafił prosto w bramkarza. Tyle było efektów z gry gospodarzy w pierwszej połowie – zespołu zmotywowanego, lecz w ofensywie bezbarwnego, wypatrującego „złotego rozwiązania”, którego nie miał żaden z wybranych przez Jacka Magierę zawodników.

Dla Legii był to więc mecz pół-szans, okazji na okazję, niedokładnych i niepotrzebnych dośrodkowań. Z czasem też rozłożonych ramion, nieporozumień i wyczekiwania na „cud”. Bo im bardziej gospodarze chcieli, z tym większym spokojem goście ich starania wyciszali.

Pierwszym „cudem” miał być Kasper Hamalainen, który w 57. minucie zmienił Sadiku. Magiera zamieszał ustawieniem i na pozycję napastnika przeszedł Kucharczyk, a trójka ustawionych za nim piłkarzy częściej rotowała się pozycjami. Kreatywności w środku pola miał dodać wprowadzony po godzinie gry Krzysztof Mączyński – druga nadzieja na „cud”. Jednak zmieniło się niewiele. Legioniści starali się szybciej przenosić akcję z jednej strony na drugą, by rozrzucić szczelnie ustawioną defensywę rywali. Jednak przez dwadzieścia pięć minut drugiej połowy gospodarze byli bez choćby jednego strzału na bramkę – dopiero wtedy Thibault Moulin niecelnie uderzył z rzutu wolnego. Wprowadzony na ostatni kwadrans Sebastian Szymański – choć próbował dryblingów – też nie wydawał się tym, który mógłby uratować tak mało konkretnie grającą Legię.

I wtedy – niemal równo kwadrans przed końcem – zdarzyło się to, w co wielu kibiców już wątpiło. Szymański wywalczył rzut rożny i sam dośrodkował idealnie, wprost na głowę Czerwińskiego i Aleksandr Mokin był bez szans. Wtedy cichnąca publika znów ryknęła i awans stał się realny. Mógł tylko chwilowo, ponieważ po rzucie wolnym dla gości jeden z obrońców rywali miał doskonałą okazję, którą szczęśliwie dla Legii przestrzelił.

W tym krótkim, ostatnim okresie spotkania imponował zwłaszcza 18-letni Szymański – bezczelny w dryblingu, szukający sobie miejsca i chętny, by stworzyć coś z niczego. Z oblężenia wzięły się stałe fragmenty, dośrodkowania i nawet nieporozumienia w defensywie Astany. Wreszcie szansę miał także Pazdan, który półwolejem uderzał ze środka pola karnego, ale zdecydowanie przestrzelił. Z każdą upływającą sekundą czuło się, że Legia kumuluje siły i pomysły na jedną, ostatnią i decydującą okazję. Ona nie przyszła, choć sędzia Jakob Kehlet doliczył aż pięć minut. Legia tegorocznej Ligi Mistrzów jednak nie przegrała sobie drugim spotkaniem, ale tym pierwszym, dramatycznym meczem w Astanie i przede wszystkim trzecim golem rywali w 93. minucie. Europa takich błędów po prostu nie wybacza.

Legia Warszawa 1:0 (0:0) FC Astana

Bramka: Czerwiński 75’

Widzów: 24 937

Michał Zachodny

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności