Aktualności
[UEFA LIGA EUROPY] Szalony mecz w Gdyni. Arka walcząca do końca!
Uderzanie ponad swój poziom ostatnio weszło Arce w krew. Po pokonaniu Lecha Poznań w finale Pucharu Polski, po zwycięstwie z Legią Warszawa o Superpuchar kolejnym krokiem i przeszkodą w teorii nie do pokonania było FC Midtjylland. Klub młody, powstały w wyniku fuzji w 1999 roku, ale z doświadczeniem na arenie europejskiej przewyższającym to piłkarzy Leszka Ojrzyńskiego. Dwa sezony temu Duńczycy dotarli do fazy pucharowej Ligi Europy, zresztą tam sięgają ambicje właścicieli.
- Jednak to piłka nożna, w niej piękne jest to, że nie zawsze wygrywa zdecydowany faworyt – mówi Ojrzyński od początku swojej kadencji, która zaczęła się w kwietniu i w niewiele ponad trzy miesiące przyniosła mu największe sukcesy w karierze szkoleniowej. Motto jego zespołu można sprowadzić do trzech słów – praca, ambicja, walka – a pot wylany na treningach i w meczach ma przełożyć się na wyniki zwłaszcza w takich momentach, jak starcie z Midtjylland.
Nie inaczej wyglądało pierwsze spotkanie w Gdyni. Goście, którzy w drodze do trzeciej rundy eliminacji Ligi Europy pokonali Derry City (10:2 w dwumeczu) i Ferencvaros (7:3), dominowali od pierwszej do ostatniej minuty. W początkowej fazie spotkania nie przekładało się to na szanse pod bramką Pavela Steinborsa i to nawet po stałych fragmentach gry, które – zróżnicowane, dopracowane w detalach i skuteczne – są największym atutem Duńczyków.
Na Arkę długo nic nie działało, ponieważ funkcjonował plan Ojrzyńskiego – wyrażony choćby przez ścisłe, indywidualne krycie wysokiego napastnika rywali, Paula Onuachu. A gospodarze – z szybkim i ruchliwym Patrykiem Kunem w ataku – sami szukali okazji w kontrach. I tak najpierw Kun niemal wyszedł sam na sam z bramkarzem Midtjylland, następnie z lewego skrzydła zbiegł Grzegorz Piesio, ale uderzył niecelnie. A najbliżej był Krzysztof Sobieraj, którego strzał głową wybił Jesper Hansen. Upływała trzydziesta minuta i nikt na wypełnionym stadionie nie miał wątpliwości, że nastawienie oraz przygotowanie zespołu Ojrzyńskiego jest właściwe.
I wtedy stało się. Przed polem karnym gości Kun z Da Silvą powalczyli o piłkę, ten drugi wygrał przebitkę, jeszcze zdołał nawinąć jednego z rywali i następnie uderzył idealnie podkręcając piłkę prosto w okienko bramki. Kilkanaście tysięcy ludzi wybuchło radością.
Ale ten sen Arki trwał krócej niż po zwycięskich finałach krajowych pucharów. W Europie nigdy nie można stracić czujności, nie można pozwolić, by nawet w tak doniosłym momencie krew uderzyła do głów. A właśnie na zdekoncentrowanych radością wyglądali piłkarze Arki, gdy środkiem przebił się Rilwan Hassan i po położeniu dwóch obrońców strzelił wyrównującego gola – niecałe 90 sekund po trafieniu Da Silvy. Kolejny cios nadszedł po kilku minutach – tym razem rzut rożny Midtjylland okazał się perfekcyjnie wykonany i Marc Dal Hende z trzech metrów pokonał Stejnborsa.
To postawiło Arkę do pionu. I to na tyle skutecznie, że tym razem Duńczycy nie mogli cieszyć się z prowadzenia dłużej niż kilkadziesiąt sekund. Długie podanie za linię obrony pokazało, że wystawienie Kuna w roli napastnika było trafione. Wygrał pojedynek biegowy ze stoperami, uprzedził wychodzącego bramkarza i głową zdołał trącić piłkę obok niego – nieskutecznie, bo w bramkę nie trafił, ale został powalony i sędzia wskazał na jedenastkę. Do rzutu karnego podszedł Da Silva i powtórzył swój pierwszy strzał, znów uderzając w okienko. – Szalony mecz – komentowali ze śmiechem i niedowierzaniem duńscy dziennikarze.
Ten trzeci, szalony kwadrans przesłonił spokój panujący przez pierwsze pół godziny. Ale po przerwie kalkulacji już nie było. Wręcz wydawało się, że przyjezdni są zaskoczeni coraz bardziej agresywnym pressingiem gospodarzy i ich atakami. Już po pięciu minutach drugiej połowy Arka mogła prowadzić, gdy w dogodnej sytuacji w polu karnym znalazł się Tadeusz Socha, ale jego strzał obronił Hansen.
Tempo nie spadło, po prostu akcja przeniosła się na drugą stronę boiska – tam po kolejnym sprytnie rozegranym stałym fragmencie swoją szansę miał Dal Hende, ale z linii piłkę wybijali obrońcy Arki. A dwie minuty później po długim podaniu w szesnastkę Onuachu niemal wyprzedził interweniującego Steinborsa. Napastnik Midtjylland wykorzystał swoją siłę również w 60. minucie, gdy zdołał odwrócić się z piłką i zagrać do niekrytego Kristensena – prawy obrońca długo zwlekał ze strzałem, ale jak już przymierzył to w poprzeczkę.
Chociaż Arka stwarzała swoje sytuacje – znów groźnie uderzał Socha – to coraz więcej miejsca na połowie gospodarzy zyskiwali piłkarze Midtjylland. Zmęczenie w swojej drużynie dostrzegał Ojrzyński, który wymienił Rafała Siemaszkę za Kuna i Lukę Zarandię za Da Silvę. Dwóch bohaterów finału Pucharu Polski miało dać szybkość w kontrach i na początku się udało – pierwszy był faulowany pod polem karnym, lecz z rzutu wolnego Marcin Warcholak uderzył prosto w bramkarza.
Końcowe minuty meczu to już wyłącznie stałe fragmenty i walka o nie – o faul, o aut, szansę na atak lub oddech dla obrony. I właśnie wtedy zdarzył się kolejny cud gdyński, bo po faulu z prawej strony w doliczonym czasie gry to gospodarze strzelili rozstrzygającego gola. Dośrodkowywał Michał Nalepa, a idealnie głową uderzył jeden z najniższych na boisku, Rafał Siemaszko. Arka po kilkudziesięciu latach, nieoczekiwanym powrocie do europejskich pucharów znów sprawiła niewyobrażalną niespodziankę. A może to czas, by się do nich przyzwyczaić? Tylko, jeśli nie będzie oznaczało to znużenia – choć z tą Arką Ojrzyńskiego to nie do wyobrażenia.
Arka Gdynia 3:2 (2:2) FC Midtjylland
Bramki: Marcus Da Silva 31, 39 (k), Rafał Siemaszko 90 - Rilwan Hassan 33, Marc Dal Hende 36
Arka: Šteinbors - Socha, Marcjanik, Sobieraj, Warcholak - Vinícius (70, Zarandia), Sołdecki, Kakoko (84, Nalepa), Marciniak, Piesio - Kun (57, Siemaszko)
Midtjylland: Hansen - Nissen, Hansen, Halsti, Dal Hende - Hassan, Sparv, Drachmann (72, Kroon), Poulsen, Wikheim (79, Borring) - Onuachu (90, Sørloth)
Widzów: 14 037
Michał Zachodny, Gdynia