Aktualności
[LIGA EUROPY] Legia urosła, ale z Rangersami tylko na remis
917 – tyle dni, a w zasadzie ponad dwa i pół roku w Warszawie czekano na tak wielki mecz. Wielki, bo z wielkim rywalem. W lutym 2017 roku przyjechał Ajax Amsterdam i skończyło się bezbramkowym remisem, ale stawka była inna. Wtedy – 1/8 finału Ligi Europy. W czwartek była to „zaledwie” faza grupowa tych rozgrywek, która w międzyczasie stopniowo oddalała się od polskich drużyn. Jak bardzo, to mieli zweryfikować piłkarze prowadzeni przez Stevena Gerrarda.
Wielkość było widać po zainteresowaniu, któremu nie mogły się równać wcześniejsze mecze eliminacji europejskich pucharów, a także ubiegłoroczne jak i wcześniejsze próby dostania się tam, gdzie UEFA znacznie wzmacnia budżety uczestniczących klubów. Dla Legii prestiż był i jest ważny, ale w ogólnym rozrachunku nie aż tak, jak uzyskane za awans miliony euro.
Początek meczu był chaotyczny, żadna ze stron nie była w stanie opanować lub nawet przejąć inicjatywy na dłużej niż kilkadziesiąt sekund. Ale to nie znaczy, że nie było interesująco: już po ośmiu minutach głową obok bramki uderzył Ojo, a w przeciwnej bramce pierwszą interwencją musiał popisać się McGregor, gdy strzałem zagroził mu Luquinhas.
W pierwszej połowie było również widać, że Legia odrobiła lekcje z tego, jak grają Rangersi: grając w liniami obrony i pomocy blisko siebie nie dopuszczali do prostopadłych podań, zmuszając gości do dłuższego rozegrania przez skrzydła. Problemy gospodarzy zaczynały się jednak po odzyskaniu posiadania. Liczebna przewaga w środku pola dawała przewagę przyjezdnym, a indywidualne zrywy legionistów nie zdawały się na zbyt wiele.
Okresy dominacji w posiadaniu piłki Rangersów stawały się coraz dłuższe, lecz dzięki skutecznej defensywie Legii nawet przyspieszenia czy wejścia w pole karne gospodarzy nie przynosiły klarownych sytuacji. To McGregor miał więcej pracy od Majeckiego, gdy po pół godzinie gry musiał bronić mocny strzał Cafu. Im dłużej trwało ta pierwsza połowa tym bardziej objawiała się niemoc w kreatywności jednych i drugich.
Po przerwie kibice gospodarzy wreszcie mogli zobaczyć częściej swój zespół w ofensywie, a efektem przyspieszenia gry były pół-szanse i niecelne strzały Gvilii oraz Lewczuka. Można było jednak odnieść wrażenie, że to nie tylko chęć Legii, lecz również plan Rangersów, by zyskać więcej przestrzeni w kontrach. Tak, jak miało to miejsce po godzinie gry, gdy wreszcie prostopadłe podanie trafiło do Morelosa, ale w sytuacji sam na sam świetnie obronił Majecki. To był pierwszy celny strzał gości w meczu.
Mecz nie stał się lepszy, ale zdecydowanie ciekawszy. Kulenović nie pomógł swoim ocenom, gdy w polu karnym nie zareagował w porę po indywidualnej akcji Luquinhosa. Poprawił je, gdy w tym duecie z wykańczającego wszedł w rolę podającego, ale Brazylijczyk również strzelał niecelnie. W najlepszej sytuacji znalazł się z kolei Vesović, który po podaniu Stolarskiego sprawdził McGregora, lecz bez efektu bramkowego.
Gospodarze dominowali, stopniowo coraz bardziej wciskając gości w ich pole karne. Jednak ostatnim akcentem na finiszu z tej przewagi była zablokowane przez obrońcę uderzenie głową Lewczuka. Rangersi z czasem wyglądali jak zespół, który do Warszawy przyjechał przede wszystkim po to, by nie stracić gola. Legia nie była daleka od tego planu, wiedząc, jak bardzo kosztowny w systemie pucharowym jest każda bramka gości na jej terenie. Natomiast to, co powinno imponować w drużynie Aleksandara Vukovicia jest jej organizacja i skuteczność w defensywie. To już siódmy mecz na zero z tyłu w tegorocznych eliminacjach Ligi Europy. Ósmy na Ibrox Park w Glasgow da Legii przynajmniej dogrywkę.
Legia Warszawa 0:0 Rangers FC
Składy:
Legia Warszawa: Majecki; Stolarski, Lewczuk, Jędrzejczyk, Rocha; Cafu (70. Antolić), Martins; Vesović (83. Nagy), Gvilia, Luquinhas; Kulenović
Rangers FC: McGregor; Tavernier, Goldson, Katić, Flanagan; Jack, Davis, Aribo, Arfield (87. Kamara), Ojo; Morelos (87. Defoe)