Aktualności
Jakub Rzeźniczak, czyli druga randka z… Ligą Mistrzów
„Ale się Rzeźnik stoczył... żeby do Azerbejdżanu iść? Porażka”. „Masakra. Uważam, że Kuba zrobił bardzo źle idąc do tej drużyny i w ogóle do tego kraju. Będzie stamtąd wracał szybciej niż mu się wydaje”. „Teraz pytanie, czy Rzeźnik sobie poradzi w Azerbejdżanie, wcale to nie jest takie pewne” – to tylko nieliczne z komentarzy, które pojawiały się pod informacją o zmianie klubu przez Rzeźniczaka. Znacznie mniej było tych zauważających, że Karabach Agdam to nie klub anonimowy, położony gdzieś na peryferiach futbolu, gdzie wyjeżdża się tylko po to, by odcinać kupony.
W Legii Warszawa w wieku niespełna 31 lat osiągnął w Legii właściwie wszystko, co mógł. Pięć tytułów mistrza Polski, sześć krajowych pucharów, jeden Superpuchar, awans do Ligi Mistrzów, niemal 400 rozegranych spotkań… Rzeźniczak stał się najbardziej utytułowanym zawodnikiem w całej historii klubu. I choć w ostatnich latach gry przydarzały mu się błędy i stał się częstym obiektem drwin, pozostał sobą i robił to, co do niego należało. Bez wymówek, usprawiedliwień, mydlenia oczu. W lipcu nadszedł jednak czas, by zmienić otoczenie. Rzeźniczak przyjął wspomnianą już ofertę Karabachu i wyjechał do Azerbejdżanu.
Gdy wyjeżdżał, polało się wiele łez. Nie było mu z pewnością łatwo opuszczać miejsce, gdzie spędził praktycznie całą swoją profesjonalną karierę. W Legii znał każdy kąt, przeżył piękne, ale też i bardzo trudne chwile. Z jednej strony osiągnął to, o czym od lat marzył – zagrał z „Wojskowymi” w fazie grupowej Ligi Mistrzów, dopisał też do swojego konta mnóstwo wspomnianych już osiągnięć. Z drugiej dobrze pamiętał konflikt na linii klub-kibice, sam zresztą wdał się w pamiętną utarczkę z jednym z fanów. Zdarzały mu się błędy, ale zawsze dawał z siebie wszystko, czego trudno było nie docenić.
Rzeźniczak wyjechał praktycznie w nieznane. Nie miał nawet za bardzo z kim porozmawiać o tym, jak wygląda życie w Azerbejdżanie. Podjął jednak wyzwanie, ruszając do walki o drugi z rzędu awans do Ligi Mistrzów. Wskoczył szybko do składu drużyny prowadzonej przez Gurbana Gurbanowa i przebrnął z nią przez kolejne fazy kwalifikacyjne. Najpierw Karabach rozbił gruzińską FC Samtredię. W następnej rundzie los skojarzył Azerów z mołdawskim Sheriffem Tyraspol. Znów okazali się lepsi, awans zapewniając sobie zwycięstwem na wyjeździe, a Sheriff wyeliminował później w Lidze Europy Legię. W decydującej fazie Karabach mierzył się z FC Kopenhaga i trudno powiedzieć, że był faworytem. Mimo to sprostał zadaniu. Na własnym terenie wygrał 1:0, a w rewanżu uległ co prawda 1:2, ale to właśnie ekipa Rzeźniczaka mogła cieszyć się z awansu do fazy grupowej Ligi Mistrzów.
Sam polski piłkarz miał w tym spory udział. Wystąpił we wszystkich spotkaniach rund kwalifikacyjnych, we trzech w pełnym wymiarze czasowym. W fazie grupowej najbardziej elitarnych rozgrywek klubowych w Europie los nie był zbyt łaskawy dla Karabachu. Chelsea FC, Atletico Madryt i AS Roma to zestaw, przy którym azerski klub skazywano na pożarcie. Pierwszy mecz potwierdził tę opinię. W Londynie Karabach zebrał mocną lekcję futbolu, ulegając Chelsea aż 0:6. Z każdym kolejnym meczem było już jednak lepiej. Bez żadnej presji, na piłkarskiej „fantazji” Karabach osiągał coraz lepsze wyniki. W drugim spotkaniu nieznacznie uległ Romie 1:2, by potem – z Rzeźniczakiem w składzie – dwukrotnie zremisować z faworyzowanym Atletico. I choć szanse na awans do dalszej fazy rozgrywek są już tylko teoretyczne, były piłkarz Legii nie ma się czego wstydzić. Dziś może jedynie uśmiechnąć się do wszystkich, którzy wróżyli mu totalną klęskę w Azerbejdżanie. Uśmiechnąć z pozycji zawodnika drugi raz z rzędu grającego w fazie grupowej Ligi Mistrzów.
Emil Kopański