Aktualności
Z piłkarskiego dresu w dyrektorski garnitur, czyli jak byli piłkarze radzą sobie w nowym życiu
Kamil Kosowski w marcu 2015 roku został dyrektorem sportowym ówczesnego beniaminka I ligi, Rozwoju Katowice. Od razu dał się poznać jako barwna postać. Wprowadził nowatorski pomysł pozyskiwania piłkarzy do klubu ze Zgody 28. Ogłoszenia umieszczał na Twitterze. – Piłkarze z mojego rocznika i pokolenia pokazują, że jest życie po życiu. Część z moich kolegów z boiska albo działa w biznesie, albo kręci się w klubie piłkarskim, albo pełni jakąś funkcję przy reprezentacji. Jeżeli ktoś ma trochę oleju w głowie, to robota zawsze się znajdzie – mówił nam 52-krotny reprezentant Polski.
Wymiana garderoby
Szlaki byłym kolegom z branży przetarł tak naprawdę Tomasz Iwan, który od 31 października 2013 pełni ważną funkcję w reprezentacji Polski. Jest jej dyrektorem. To kolejny ekskadrowicz, który nie miał problemu z przejściem na drugą stronę barykady. – To dla mnie wyzwanie, ale uważam, że poradzę sobie jako dyrektor ds. organizacyjnych. Przecież jako były piłkarz doskonale znam oczekiwania zawodników – powiedział Iwan. I rzeczywiście, znajomość szatni pomogła mu w zbudowaniu zaufania wśród kadrowiczów. Na szacunek u nich zapracował ciężką pracą.
Równolatek Kosowskiego, Marcin Baszczyński też poszedł tą drogą. Nawet się nie zastanawiał, gdy przedstawiciele Bruk-Betu Termaliki Nieciecza zaproponowali mu pracę w swoim klubie. – Panie Marcinie, będzie pan u nas menedżerem ds. sportu i PR – usłyszał. – Pół żartem, pół serio mówiąc, dress code obowiązujący w tej pracy nigdy mi nie przeszkadzał. Zawsze lubiłem elegancko się ubierać – mówi nam Baszczyński.
– Nowa rola nie jest wcale łatwa. Zamienia się pracę fizyczną w umysłową. Można powiedzieć, że teraz preferuję tryb siedzący. Jest dużo pracy biurkowej, co wiąże się ze ślęczeniem przed komputerem i prowadzeniem korespondencji mejlowej. Wspominając czasy piłkarskie, przyznam, że zmęczenie fizyczne jest o wiele przyjemniejsze od zmęczenia psychicznego – dodaje menedżer ds. sportu i PR w Bruk-Becie.
Odpowiedzialność za klub
W klubowe struktury wsiąkł też Michał Żewłakow. Stał się częścią Legii Warszawa, w której słowo presja odmieniane jest przez wszystkie przypadki. Członek, a jednocześnie lider Klubu Wybitnego Reprezentanta (102 mecze z orzełkiem na piersi), jako dyrektor sportowy stołecznej drużyny codziennie zmaga się z wieloma problemami. Musi być czujny niemal przez 24 godziny na dobę, tak samo jak inny z eksreprezentantów Polski – Adam Matysek.
Uczestnik mistrzostw świata w Korei i Japonii przez dziewięć lat był trenerem bramkarzy w 1. FC Nurnberg. Od niedawna pełni funkcję dyrektora sportowego w Śląsku Wrocław. – Zrzucenie dresu piłkarskiego na rzecz dyrektorskiego garnituru to duży przeskok. Dopiero teraz człowiek uświadamia sobie, ile nowych umiejętności musi zdobyć. Obszar obowiązków dyrektora zaczyna się od spraw bieżących z życia klubu, rozmów, spotkań, kończy na obserwacjach i papierkowej robocie. Akurat w tym ostatnim zakresie dzielimy się obowiązkami – uśmiecha się Matysek.
Arkadiusz Aleksander, który oficjalnie jest doradcą prezydenta Nowego Sącza ds. sportu, a jednocześnie pełnomocnikiem ds. sportu w Sandecji (nieoficjalnie jest w tym klubie dyrektorem sportowym) uważa, że bycie byłym piłkarzem pomaga w pełnieniu nowych obowiązków. On sam karierę zakończył siedem miesięcy temu. – Powiem szczerze, że garnitur wkłada się dużo ciężej niż strój sportowy – żartuje. – Dziś mam do czynienia z chłopakami, którzy niedawno ze mną grali. Może dzięki temu łatwiej jest mi wytłumaczyć im pewne sprawy? Nadajemy na tych samych falach – podkreśla.
Głowa na karku
Ważna funkcja w klubie ma swoje plusy i minusy, choć tych pierwszych jest więcej. – Przyznam, że to trudna działka. Bardzo ciężkie są rozmowy z menedżerami. Nie spodziewałem się, że każdy z agentów posiada w swojej stajni pięciu Messich i dziesięciu Ronaldo. Jestem zaskoczony oczekiwaniami finansowymi menedżerów. Niektórzy żądają wielkich sum – wyznaje Aleksander.
Matysek: – Będąc piłkarzem praktycznie nie ma się żadnych obowiązków, a tutaj ich zakres jest spory. Koordynuję pracę trenerów, dopinam transfery. Z boku może się wydawać, że jest lekko, łatwo i przyjemnie. A jednak ma się wpływ na wiele rzeczy. To duża odpowiedzialność, ale kręci mnie to! W tej pracy chciałbym wykorzystać jak najwięcej swojego doświadczenia piłkarskiego.
FOT: East News.
Idzie nowe
Iwan, Żewłakow, Kosowski, Baszczyński, Matysek i Aleksander są nową falą w polskim futbolu. – Dziś w większości klubów zatrudniany jest dyrektor sportowy. A na takim stanowisku najlepiej sprawdzają się byli piłkarze, w dodatku w miarę inteligentni – tłumaczy ten ostatni, pełnomocnik ds. sportu w Sandecji.
– W polskich klubach idzie normalność. Na Zachodzie takie praktyki trwają od wielu, wielu lat. Piłkarze, którzy mieli dużo do powiedzenia na boisku, są potrzebni w klubach jako doradcy. Praktyczne doświadczenie z boiska przydaje się w tej pracy – dodaje pracownik Bruk-Betu.
Matysek nadmienia: – Dyrektor to bardzo potrzebna funkcja w klubie zwłaszcza, że jest wielu piłkarzy wykazujących smykałkę do innych zajęć. Do tej pory kluby nie miały tak rozbudowanych pionów sportowych. Mam wrażenie, że rola dyrektora nie jest jeszcze do końca doceniana. Potrzeba na to czasu.
Znajoma twarz...
W przypadku byłych piłkarzy, którzy dziś sprawują inne funkcje, ważnym czynnikiem jest ich rozpoznawalność. Nic tak nie przyciąga jak znajoma twarz. – Taka też miała być moja rola w klubie. Wstępny okres aklimatyzacji już minął. Czuję się odpowiedzialny za to, co robię i chcę wykonywać swoje obowiązki jak najlepiej – mówi Baszczyński.
– Fakt, jestem osobą znaną w środowisku. Czy to pomoże? Na pewno dzięki temu ludzie pozytywniej mnie odbierają. Najważniejsze są jednak fachowość i rzetelność. Ale przed mną nowy etap i na swoje nazwisko muszę od nowa pracować – zastrzega dyrektor sportowy Śląska, Adam Matysek.
Piotr Wiśniewski