Aktualności
Życiowa misja Cetnarskiego. „Czuć, że cały czas się spełniam"
Jonatan Straus, twój były już kolega ze Stomilu Olsztyn, z którym grałeś też w Sandecji Nowy Sącz, sugeruje, że nadawałbyś się do programu „MasterChef”. Gotowanie do twoja pasja?
Jak doskonale zdajemy sobie z tego sprawę, posiłki są niezbędne w codziennym funkcjonowania człowieka, więc dobrze jest wiedzieć, co jemy i z czego są zrobione posiłki. Od nastoletnich lat uczyłem się sam gotować, tego wymagała sytuacja, w której się znalazłem. Nudziły mnie posiłki szkolne, bo raczej jadłospis się nie zmieniał i nijak to smakowało. Zacząłem od gotowania w bursie szkolnej zwykłych potraw. Jak już czasy się zmieniły i mogłem zadzwonić do mamy z telefonu komórkowego, to pytałem o kolejny przepis i próbowałem to przyrządzić. Pasja została i ewoluowała. Jonatan po prostu trafił na starszego kolegę, który zaprosił go zwyczajnie na obiad. Uważam, że wsparcie i rozmowa starszego zawodnika zawsze w „szatni” wyjdzie tylko na plus.
Zdarzyło ci się kiedyś przygotować danie dla więcej niż 10-15 osób? Wiążesz z gotowaniem swoją przyszłość?
Mam wielką rodzinę, więc święta bardzo często są przygotowywane przeze mnie i brata, mama trzyma nad tym kontrolę. Wielu znajomych, których spotkałem na swojej drodze, nie wyobraża sobie, że nie będę miał restauracji. Jednak chciałbym wykorzystać te pasje i umiejętności w inny sposób. Moim marzeniem jest, żeby ludzie na całym świecie mogli jeść posiłki codziennie i nie umierali z powodu głodu w XXI wieku. Wiele w moim myśleniu o etycznym jedzeniu dała mi lektura książki „Głód” Martina Caparrosa, nawet Teatr Stary w Krakowie zrobił na jej podstawie świetny spektakl. To absurdalne, że dopiero w dobie kryzysu spowodowanego koronawirusem, WHO przestrzega przed globalnym głodem, skoro co pięć sekund ktoś na świecie umiera z powodu braku dostępu do pożywienia lub chorób spowodowanych głodem.
Pytam o przyszłość, bo nie wiem, jakie masz plany związane z twoją karierą piłkarską. Łotwa to chwilowy przystanek?
Moje plany się nie zmieniają. Chcę grać w zdrowiu w piłkę do momentu, gdy będzie nadal sprawiała mi przyjemność. Jeśli obudzę się któregoś dnia i będę czuł, że nie dam rady, to odpuszczę. Każdy rozdział pod tytułem „piłka nożna” pozostawiam otwarty, a to czy rozegram 300 czy 500 meczów, zależy od zdrowia, podejścia i szczęścia. Od dwóch miesięcy pracuję w FK Tukums 2000 z trenerem Zubem. Znamy się jeszcze z czasów, gdy zaczynałem grę w ekstraklasie w Bełchatowie. Z treningu na trening czuję się coraz lepiej, piłka sprawia mi radość, a to najważniejsze. Czy to będzie na Łotwie, w Krakowie, czy na końcu świata nie ma znaczenia, tutaj też ludzie uśmiechają się jak strzelasz gola.
Jak w takim razie było ze Stomilem Olsztyn? Planowałeś tutaj być przez kilka miesięcy, byle tylko wrócić do rytmu meczowego? Wcześniej w Górniku Łęczna także za wiele nie pograłeś.
Do Górnika trafiłem w ostatniej chwili. Zimą przebywałem na obozie z mistrzem Litwy. Większa część mojego kontraktu była już w zasadzie dograna. Graliśmy sparing z Lewskim Sofia, asystowałem przy bramce na 1:0. Problem w tym, że przez dziesięć dni zgrupowania trenera widziałem na dwóch treningach, ponieważ miał anginę. Zaliczyłem jeszcze 45-minutowy epizod w sparingu z Cukaricki na polu ryżowym, a nie boisku. Myślę, że w tym wszystkim największym problemem był brak menedżera, który nie siedział w lobby hotelowym i nie mówił cały czas trenerowi, że jestem najlepszy (śmiech). Kiedy wróciłem do treningów po letniej przerwie, w Górniku rozmawiałem z trenerem Kamilem Kieresiem o pozostaniu. Zakomunikowałem mu, że jeśli ktoś z wyższej ligi zaproponuje mi kontrakt, to chciałbym odejść, w innym wypadku zostanę i walczymy razem o awans do pierwszej ligi. Wtedy dostałem telefon od dyrektora Stomilu. Rozpocząłem treningi z nową drużyną, porozmawiałem z trenerem no i na tym się skończyło.
Można odnieść wrażenie, że przechodzisz gorszy okres w karierze. W Sandecji częściej byłeś rezerwowym niż piłkarzem podstawowego składu. Założenia były inne?
Trafiłem do Sandecji na zasadzie wypożyczenia. Trener Radosław Mroczkowski był zdeterminowany, dlatego bardzo szybko się dogadałem. Nie czekałem na inne propozycje, chciałem jak najszybciej rozpocząć treningi z Sandecją. W pierwszych kolejkach grałem na pozycji numer sześć w drużynie, która raczej się broniła niż grała dobry, ofensywny futbol. Skończyło się na tym, że po Sandecji została mi najpiękniejsza bramka w mojej przygodzie z futbolem, w meczu z Piastem Gliwice.
Czułeś się już zmęczony Cracovią, że odszedłeś po sezonie 2016/2017?
Obowiązywał mnie jeszcze roczny kontrakt z „Pasami”, postanowiłem wrócić i krok po kroku walczyć o to, aby dostać się do kadry meczowej na przyszły sezon. Przed końcem sierpnia, żeby nie zamykać sobie sobie drogi do innych klubów, rozwiązałem umowę za porozumieniem stron. Z perspektywy czasu sądzę, że mogłem szybciej zdecydować się na przejście do któregoś z klubów z pierwszej ligi, jednak głowa podpowiadała: „Cetnar, sezon temu byłeś najlepszym polskim pomocnikiem, który strzelił 13 goli i miał 12 asyst”. Sądziłem, że zaraz ktoś się odezwie. No i minęło pół roku. Jestem przykładem, który pokazuje, jaki futbol jest dynamiczny i bezwzględny. Cieszę się na możliwość pracy z trenerami, którzy „wyciągają z szafy” zawodników z umiejętnościami i im ufają, a oni później odpłacają im się za to dwukrotnie.
W Cracovii przeżyłeś to, co najlepsze w karierze, jeśli chodzi o indywidualne statystyki. Taki sezon (13 goli, 12 asyst) nieczęsto się zdarza. Ma to związek z problemami zdrowotnymi, które przeszedłeś przed tamtym sezonem?
Nasz umysł tak już jest skonstruowany, że w obliczu choroby, nieszczęścia, śmierci kogoś bliskiego zaczyna doceniać małe rzeczy. Niewątpliwie te problemy rzutowały potem na moją grę. Ale większy wpływ miał trener Jacek Zieliński, który wiedział na co mnie stać i zwyczajnie mi zaufał. Kilka dni przed przyjściem trenera Zielińskiego grałem w IV lidze małopolskiej, a dwa tygodnie później strzeliłem dwa gole na Górniku Łęczna w ekstraklasie. Wychodzi więc na to, że nauczyłem się grać o cztery klasy wyżej przez dwa tygodnie? Możesz mieć niesamowite umiejętności, ale jeśli nie będziesz miał wsparcia od strony trenera, to możesz sobie trenować... Wiele razy poruszamy temat mentalu, to jest niesamowicie ważne. Spotkałem wielu panów piłkarzy na treningu, lecz nikt o nich już niestety nie pamięta.
Przygodę z ekstraklasą rozpocząłeś w barwach GKS-u Bełchatów. Następnie był Śląsk, dopiero później Cracovia.
Bełchatów w tamtym czasie okazał się idealnym miejscem do stawiania pierwszych kroków: świetna drużyna świeżo po wicemistrzostwie. W szatni Pietrasiak, Garguła, Stolarczyk, Nowak, Dziedzic. Tutaj zadebiutowałem w ekstraklasie, zdobyłem w niej pierwszą bramkę, dostałem powołanie do reprezentacji Polski. Następstwem tego był debiut z Serbią, zainteresowanie klubów zagranicznych. Niestety dla mnie, klub nie wyraził zgody na mój transfer do Barnsley. Mark Robins, były piłkarz Manchesteru United przyleciał do Polski, żeby się ze mną zobaczyć i porozmawiać. Wiesz, co to znaczyło dla 21-latka z GKS-u Bełchatów w tamtych czasach?
Mogę się tylko domyślać.
W następnym sparingu zerwałem więzadła w kostce i czar prysł. Sezon później trafiłem do Śląska Wrocław, prowadzonego przez Pana Trenera Oresta Lenczyka. Zdobyliśmy mistrzostwo Polski. Od razu przychodzi taka refleksja, jak ważnymi postaciami w zespole są zawodnicy numer 20,21,22 z kadry w sytuacji, kiedy gra się na kilku frontach. Rotacja w Śląsku była potężna. Trener Lenczyk zaskakiwał decyzjami, a później robiliśmy sobie zdjęcia z pucharami. Ale to czas w Cracovii uważam za najbardziej spełniony piłkarsko. Mogłem poczuć się jako bardzo ważne ogniwo drużyny. Piłkarz, który wiedział, że będzie grał w kolejnym meczu, bo przecież jak może być inaczej, skoro miał udział przy co drugiej bramce „Pasów”?!
W której szatni panował najlepszy klimat?
W każdym z tych klubów panowała niesamowita atmosfera, choć oczywiście ze względu na osobowości miała inny wymiar. Szatnia GKS była moją pierwszą seniorską szatnią, więc uczyła mnie podstaw funkcjonowania na tym poziomie, pokory, szacunku do starszych piłkarzy. W Śląsku wchodziłem do szatni jako piłkarz po debiucie w seniorskiej kadrze, dlatego też było zdecydowanie łatwiej. Pomimo mojego młodego wieku doświadczeni zawodnicy liczyli się z moim zdaniem, ale to mogłem wypracować tylko na boisku. W Cracovii to ja byłem tym starszym, który wprowadzał młodych i z nimi rozmawiał.
Uważasz się za piłkarza i człowieka szczęśliwego oraz spełnionego?
Stwierdzając, że jestem spełnionym człowiekiem, oznaczałoby to, że przestaję funkcjonować. Chciałbym przez całe życie czuć, że się spełniam w różnych dziedzinach, które mnie pasjonują. Uważam, że w piłce mam jeszcze wiele do zrobienia. A szczęście w swoim życiu widzę każdego dnia, to zależy jak na to popatrzysz. Jedni są szczęśliwi, bo sobie coś kupią, a ja czuję szczęście jak chodzę zdrowy po Bieszczadach.
Rozmawiał Piotr Wiśniewski