Aktualności

[WYWIAD] Radosław Majewski: Im szybciej zaakceptujesz swoje położenie, tym lepiej dla ciebie

Aktualności24.04.2020 
Radosław Majewski opuszczał PKO Ekstraklasę jako jej czołowy pomocnik. W rozgrywkach 2018/2019 w barwach Pogoni Szczecin zdobył osiem bramek, zaliczył dziewięć asyst. Przed nowym sezonem zdecydował się na grę w Western Sydney Wanderers. Wystąpił jednak tylko w trzech spotkaniach pucharowych i doznał groźnego urazu. Od kilku miesięcy przechodzi rehabilitację kontuzjowanego kolana.

Z twoich ambitnych planów podboju Australii wyszły nici?
Ogólnie to w życiu nigdy nic nie planuję. Wiele lat uciekałem od ciężkich kontuzji i w końcu mnie ktoś dorwał. Najgorsze, że stało się to na końcu świata, a nie gdzieś w miarę blisko domu. Nie mam jednak z powodu tego, co się stało, rozkmin. Trzeba to przeboleć. Jestem teraz w Polsce, w Warszawie jeżdżę na rehabilitację kontuzjowanej nogi. Czy mocno mi doskwiera? Nie! Dobrze czuję się w obecności swoich rehabilitantów, mam z nimi dobre treningi. Co chwilę coś zmieniamy – a to stosujemy trening manualny, a to motoryczny. Na pewno pierwsze dwa, trzy miesiące się dłużą, ale z czasem da się z tym żyć. Im szybciej zaakceptujesz swoje położenie, tym lepiej dla ciebie, organizmu i jakości treningu.

Jak wyglądały twoje pierwsze tygodnie po kontuzji?
Kontuzji doznałem 21 września. Na początku października wróciłem do Polski. Wtedy jeszcze myślałem, że może obejdzie się bez operacji. Niestety, stało się inaczej. U nas w kraju rehabilitowałem się przez siedem tygodni. Treningi z piłką były wykluczone. Na operację wróciłem do Australii. Przeszedłem ją 2 grudnia. Musiałem chodzić o kulach, więc dwa tygodnie spędziłem tam. Potem podjęliśmy z klubem decyzję, że mogę przechodzić cały proces rehabilitacji w Polsce. Jakby nie patrzeć, dla Western Sydney stałem się kulą u nogi, a mimo to poszli mi na rękę. Stwierdzili, że wezmą moją opiekę na siebie, ja mam ciężko pracować. 24 grudnia wylądowałem w kraju i zasiadłem prosto do stołu wigilijnego.



Pandemia koronawirusa dopadła też Australijczyków, którzy ligę zawiesili jednak dużo później niż Europejczycy.
Zrobili to dwa tygodnie później niż Polska. Tego nikt się nie spodziewał, no może najstarsi Chińczycy, bo oni jako pierwsi zachorowali na COVID-19. Siedzę od grudnia w Polsce, więc izolację przechodzę tutaj. Co by się nie wydarzyło i tak byłem wyłączony z gry. W Australii, jeśli jakiś zawodnik jest kontuzjowany, to klub może wykorzystać przysługujące mu prawo „injury replacement”, czyli zastępstwo za tego kontuzjowanego piłkarza. Wzięli kogoś w moje miejsce. Kontrakt kończy się pod koniec maja. Jestem w zawieszeniu. W sensie zostałem zwolniony z obowiązków piłkarza. Takie jest tam prawo w przypadku zaistnienia skrajnych sytuacji. Taki ktoś nie pobiera pensji, choć z technicznego punktu widzenia jesteś ich zawodnikiem. Rehabilitacja, pandemia, nie wiem, co będzie dalej. Wszystko zależy od klubu. W środę mieliśmy wideokonferencję z dyrektorem sportowym. Ciężko cokolwiek mu powiedzieć, snuć jakiekolwiek przypuszczenia. Nikt nie wie, na czym stoimy. Jak tak rozmawiam z kolegami z drużyny i obserwuję, co się tam dzieje, to przede wszystkim: u nich nie ma takich restrykcji jak u nas. W Polsce dopiero od tego tygodnia można chodzić do lasu, w Australii od samego początku społeczeństwo miało nieco „luźniej”. Im co prawda też zamknęli restauracje, ale wychodzą z domu na normalnych zasadach. Chociaż dla nich rzeczywistość też mocno się zmieniła. Wielu Australijczyków nawet w tej sytuacji szuka pozytywów, działa, funkcjonuje na swój sposób.

Jacy są Australijczycy? Sam kraj zapewne piękny?
Nie chciałbym generalizować, bo ludzie ze świata futbolu są dla siebie inni. Zdążyłem jednak poznać Australijczyków jako bardzo pomocnych ludzi. Szkoda, że dłużej nie mogłem być z rodziną, koniec końców nawet w najpiękniejszych kraju czujesz, że gra, treningi bez bliskich, to nie jest to samo. Nie wiem, czy zostałbym w Australii na dłużej. Chciałem po prostu zobaczyć Australię. Przekonać się, ile jest prawdy w tym, co o niej mówią. Podoba mi się ich pogoda, nastawienie. Oni zawsze mają czas. Nigdzie się nie śpieszą, aczkolwiek w obrębie miasta są wielkie zatory i muszą swoje odstać w korku. Nie podobały mi się z kolei duże odległości. Gdziekolwiek bym nie jechał, potrzebowałem minimum pół godziny. Na mecz do Perth lecieliśmy pięć godzin. Myślę, że na dłuższą metę da się przyzwyczaić. Sporym problemem były różnice czasowe między Polską, a Australią. Ciężko było trafić w dogodną porę, aby skomunikować się z żoną, córką. Reasumując, Australię będę wspominał jako ciekawą przygodę. Krótką, bo w wyniku kontuzji za wiele nie pograłem.



Co możesz powiedzieć o Sydney?
Trochę z chłopakami pojeździliśmy po mieście. Swój urok ma jazda nocą wodną taksówką. Korzystałem z tej formy transportu nieraz. Robi fajne wrażenie. Mieszkałem na 23. piętrze. Warunki mieszkaniowe bardzo fajne – miałem swój osobisty basen. Czułem się jak w Chinach, tam są miliony Chińczyków! Z czasem okazało się, że nie jestem jedynym rodzynkiem z Europy w swoim rewirze. W mieście nie ma podziału na dzielnice. Kiedy żona i córka były u mnie, to objeździliśmy wszystkie możliwe zoo w okolicy. Żona nie mogła się nachwalić tamtejszej flory i fauny. Ja na takie rzeczy nie zwracam uwagi. Nie pojechałem do Australii badać trawę, czy przyglądać się ptakom jak ornitolog. Przy rodzinie jednak zamieniłem się w turystę – kamera w ręku, plecak na plecy, opaska i idziemy w teren.

Tamtejsza liga jest dobrze opakowana?
Nie chcę się wypowiadać o poziomie, bo byłoby to nie fair. Przecież praktycznie nie poznałem tej ligi. Co warte podkreślenia, na meczu z... Leeds United na trybunach pojawiło się 25 tysięcy ludzi. Świetna otoczka samego meczu. Doping, telewizja, wywiady. Jedne wielkie show. Trochę mi się przypomniała Anglia tym bardziej, kiedy rywalem było Leeds. Zagrałem w trzech meczach pucharowych i dwunastu sparingach. Zdążyłem też zdobyć debiutancką bramkę w oficjalnym spotkaniem. Potrzebowałem tego gola, to był dla mnie mecz zapoznawczy, który miał mi pomóc rozwinąć skrzydła. Zaliczając pierwsze trafienie, rośnie pewność siebie, jeszcze bardziej czujesz się częścią drużyny. Ten pojedynek wygraliśmy 7:1, następnie ulegliśmy Melbourne 0:3, w efekcie czego odpadliśmy z pucharu. Potem, tuż przed ligą, doznałem kontuzji.



W jakich okolicznościach?
Tę sytuację będę pamiętał do końca życia! Tak mi się mój „kolega” z zespołu wpieprzył w nogę, że nie miałem szans, żeby uciec. Zawsze uciekałem przed takimi wejściami, cofałem się, tutaj... no skąd mogłem się spodziewać, że to będzie atak z premedytacją? Czegoś takiego w swojej karierze nie widziałem. Gram wiele lat, poznałem 440 różnych charakterów, nikt tak się nigdy nie zachował jak Dylan McGowan. Wiedziałem, że ma średni charakter, chociaż jego jako pierwszego poznałem, spotkaliśmy się na lotnisku. Od razu jednak mi się nie spodobał. Wziąłem go na dystans. Wiem, że przyjaciółmi nie zostaniemy.

Western Sydney Wanderers dobrze stoi pod względem organizacji i poziomu sportowego?
Skoro znów jesteśmy przy lidze australijskiej, to warto podkreślić, że oni grają systemem jak w USA: runda zasadnicza, play-offy. A warunki do treningu w Western są na naprawdę wysokim poziomie. Profesjonalizm zawodników, baza w stylu angielskim. Do tego skład oparty na zawodnikach, którzy występowali w azjatyckiej Lidze Mistrzów, zatem umiejętności drużyny nieprzypadkowe. No i w składach drużyn musi być określona liczba rodzimych piłkarzy. To też ważne.

Rozmawiał Piotr Wiśniewski

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności