Aktualności
[WYWIAD] Arkadiusz Malarz: Gdy wychodzę na boisko, nic do mnie nie dociera
„Wszyscy grają cały sezon, a na końcu i tak wygrywa Legia”. Minione, bardzo trudne dla was rozgrywki mimo wielu problemów i tak zakończyły się podwójną koroną.
Ogromnie się z tego cieszymy. Ostatni rok był dla nas bardzo ciężki, a nasza gra nie wyglądała tak, jak byśmy tego chcieli. Przeżyliśmy sporo niekoniecznie fajnych momentów. Bardzo szybko pożegnaliśmy się z marzeniami o upragnionym awansie do Ligi Mistrzów, chwilę później zebraliśmy łomot w Lidze Europy. Nie tak to miało wyglądać, plany zupełnie nam się posypały. Trudno było też w lidze, ale w końcowym fragmencie sezonu pokazaliśmy charakter. Udowodniliśmy, że nasze głowy są odporne nawet w najtrudniejszych sytuacjach. Dlatego jesteśmy ogromnie ukontentowani, że wyszliśmy z kryzysu obronną ręką i pokazaliśmy klasę, sięgając po dublet.
Miał pan w swojej karierze trudniejszy sezon?
Chyba nie. Porażka w europejskich pucharach, zmiany trenerów, do tego doszły moje prywatne kłopoty i trudne chwile. Wszystko się skumulowało, więc było naprawdę bardzo trudno. Na szczęście, tak jak wspomniałem wcześniej, pokazaliśmy, że jesteśmy drużyną z charakterem.
Z tego ostatniego jest pan szczególnie znany. Czuł pan, że jest jednym z liderów, który w pewnym momencie musi nieco wstrząsnąć szatnią?
Dużo ze sobą dyskutowaliśmy. Wiadomo jednak, że czasami rozmowa to jedno, a postawa na boisku to zupełnie coś innego. Kilkukrotnie siadaliśmy wspólnie w szatni i staraliśmy się znaleźć odpowiedź na pytanie, co się z nami dzieje, co jest nie tak. To na pewno dużo nam dało. Czas pokazał, że nasze rozmowy przyniosły pożądane efekty. Przez cały sezon, mimo problemów, byliśmy prawdziwą drużyną, trzymaliśmy się blisko. To zaprocentowało. Gdybyśmy byli rozdarci, obrażeni na siebie, z pewnością nie osiągnęlibyśmy swojego celu.
Pan oczywiście jest bardzo ważną częścią drużyny, ale z racji pozycji uprawia niejako sport indywidualny. Jak radzi sobie pan z presją i koncentracją, będąc poniekąd w zespole samotny?
To bardzo indywidualna sprawa. Ja na murawie cały czas podążam wzrokiem za piłką. Inna sprawa, że po zejściu z rozgrzewki, gdy już w tunelu czekam na wyjście na boisko, nic do mnie nie dociera. Jestem w zupełnie swoim świecie. Zdarzyło się, że na mecz z Lechią Gdańsk wyprowadzali mnie moi dwaj synowie. Mówili coś do mnie, ale nawet im nie odpowiadałem, byłem wyłączony. Tak już mam, że odcinam się od otoczenia, to pomaga mi w zachowaniu pełnej koncentracji.
W kadrze Legii znajduje się obecnie pięciu bramkarzy. Można powiedzieć, że pan i Radosław Cierzniak jesteście z innego pokolenia, niż młodziutcy Vladislavs Kurdjavcevs, Radosław Majecki i Cezary Miszta. Czuje się pan dla tych chłopaków swego rodzaju bramkarskim mentorem?
Czuję się po prostu jednym z zawodników, a w jaki sposób oni mnie postrzegają, nie wiem. Oczywiście, zawsze służę im pomocą, radą, jeżeli jej potrzebują. Czasami o coś pytają, wtedy podpowiadam, na przykład w kwestiach dotyczących ustawienia. Słuchają uważnie i bardzo mnie to cieszy, bo to jest ważne. Gdy byłem w podobnym do nich wieku, starałem się jak najwięcej nauczyć się od starszych kolegów. Dopóki jednak zdrowie im pozwoli, będę chciał bronić, nie oddam łatwo miejsca między słupkami.
Teraz do zespołu Legii dołączył Carlitos, król strzelców minionego sezonu LOTTO Ekstraklasy. Jak został przyjęty w drużynie?
To z pewnością bardzo dobry zawodnik. Co ciekawe, przyjaźnimy się już od pewnego czasu. Poznaliśmy się na boisku, a potem utrzymywaliśmy kontakt w czasie, gdy grał w Wiśle Kraków. Złapaliśmy wspólny kontakt, często ze sobą rozmawialiśmy. Cieszę się, że teraz trafił do nas. Wierzę, że pomoże nam w osiąganiu dobrych rezultatów. Wie, że w Legii jest spora presja i oczekiwania, a od napastników wymaga się zdobywania bramek. Liczę, że Carlos będzie dla nas sporym wzmocnieniem.
W meczu z Cork City nie mógł jeszcze pomóc drużynie, która mimo korzystnego rezultatu, nie zachwyciła kibiców stylem gry.
Wygraliśmy, koncentrujemy się na kolejnym spotkaniu. Michał Kucharczyk zdobył bardzo ładną bramkę, śmiejemy się w szatni, że pewnie jak zwykle piłka mu zeszła z nogi. A tak poważnie, osiągnęliśmy swój cel, to już przeszłość. Teraz trzeba skupiać się na najbliższej przyszłości.
To początek kolejnej, żmudnej drogi do Ligi Mistrzów. Pan zna już jej smak, da się te rozgrywki porównać z jakimikolwiek inną rywalizacją klubową?
Absolutnie nie, nawet nie ma to najmniejszego sensu. Liga Mistrzów jest czymś magicznym. Gdy stojąc na murawie usłyszy się hymn rozgrywek, ciarki przechodzą po całym ciele. W Lidze Mistrzów rywalizuje się z najlepszymi zawodnikami na świecie, nie da się dobrze opisać tego uczucia. Człowiek czuje się jak prawdziwy Pan Piłkarz. Chcemy do tego wrócić, choć wiemy, że nie będzie to łatwe. Z drugiej strony… kurczę, kto powiedział, że nie możemy powtórzyć swojego osiągnięcia? Wszystko w naszych nogach.
Rozmawiał Emil Kopański