Aktualności
[WYWIAD] Adrian Mierzejewski: Gdybym mógł cofnąć czas, nie zmieniłbym niczego
Mierzejewski znów strzela, Mierzejewski piłkarzem meczu, Mierzejewski zawodnikiem miesiąca. Pamiętasz, kiedy ostatnio w Polsce było wokół ciebie tyle szumu?
Chyba wtedy, kiedy przechodziłem do Trabzonsporu (śmiech). Dlatego, że był to rekord transferowy w polskiej ekstraklasie.
Ten szum ci pomaga czy wręcz przeciwnie?
Jest miły. Cieszę się, że forma dopisuje i że ktoś o tym pisze i ktoś to czyta. Wszystko zaczęło się od felietonu Mateusza Borka, a tak się złożyło, że zaraz po nim strzeliłem pięć goli w pięciu kolejnych meczach. Zdążyłem przywyknąć do tego, że wokół mnie jest cisza, więc to miła odmiana, jak dzwoni do mnie babcia i mówi, że widziała w wieczornych wiadomościach moją bramkę. A to dość niespotykane, bo wielu Polaków gra za granicą, a nagle pokazują gole z ligi australijskiej, o której, wiadomo, jaka jest u nas opinia.
No właśnie – jaka i dlaczego taka, a nie inna?
Jestem za stary, żeby się przejmować opiniami. Ludzie w Polsce myślą, że większość lig jest słabych, a później przychodzą mecze w europejskich pucharach i przegrywamy z Litwinami czy Kazachami. Nagle okazuje się, że gdzieś indziej też umieją prosto kopnąć piłkę. „Rzeźnik” (Jakub Rzeźniczak – przyp. red.) poszedł do Azerbejdżanu i każdy łapał się za głowę, dokąd on odchodzi. Mówiło się, że na piłkarską emeryturę. Tymczasem grał w Lidze Mistrzów przeciwko Chelsea i Atletico Madryt. To samo z Jackiem Góralskim, który odszedł do Bułgarii. Pytano po co, przecież mógł walczyć o mistrzostwo z Jagiellonią Białystok. A on spakował walizki i zagrał w Lidze Europy, jeździ na zgrupowania reprezentacji Polski. Chyba nie narzeka. Tak samo jest w Australii. Jeszcze do niedawna grał tu Alessandro del Piero, Robbie Fowler czy Patrick Kluivert. Liga australijska jest pokazywana w różnych krajach, w tym w Anglii czy Hiszpanii. W Polsce nie, ale w dobie Internetu dla chcącego nic trudnego. Jak ktoś nie ogląda meczów, to najłatwiej powiedzieć, że liga australijska jest słaba i koniec. Ale nie przejmuję się tym i robię swoje. Może nie wypada o tym wspominać, ale w tej samej lidze jest także Marcin Budziński, dla którego początek tutaj nie należał do najłatwiejszych, a w Polsce prezentował się bardzo dobrze…
Macie kontakt?
Tak, rozmawiamy czasem na whatsappie. Jak graliśmy przeciwko sobie, to spotkaliśmy się wcześniej w hotelu. Nie wszedł najlepiej w sezon, ale mam nadzieję, że szybko udowodni swoją wartość. Czekam aż wystrzeli z formą, bo to bardzo dobry piłkarz (w niedzielę strzelił dwa gole w wygranym przez jego Melbourne City 5:0 meczu 17. kolejki australijskiej ekstraklasy z Adelaide United – przyp.red.). W każdym razie to pokazuje, że ta liga nie jest ligą spokojnej starości. Nie jest tak, że każdy, kto tu trafia, jest najlepszym piłkarzem.
To jak to jest z tą reprezentacją, o której tyle się ostatnio mówi w twoim kontekście – myślisz jeszcze o niej na poważnie czy zachowujesz dystans?
Podchodzę do tego z bardzo dużym dystansem. Wiem, gdzie jestem. Poza tym nie wszystko zależy ode mnie. Decyzja należy do trenera Adama Nawałki. W kadrze nie było mnie cztery lata. Ale mam na koncie ponad 40 występów w reprezentacji, więc to też nie jest tak, że musiałbym się uczyć wszystkiego od nowa. Wiem, z czym się to je. Oczywiście chciałbym dostać szansę pokazania się i udowodnienia, że jeszcze żyję, ale zdaję sobie sprawę z tego, że może nie być żadnego sygnału. Zawodników jest bardzo wiele i każdy marzy o tym, żeby załapać się na mistrzostwa świata. Pojdzie dwudziestu trzech. Myślę, że jest piętnastu pewniaków, a o reszcie może decydować dyspozycja dnia, dobry występ w marcowym meczu towarzyskim.
Dlaczego od 2013 roku nie ma cię w reprezentacji?
Zaliczyłem jedną wpadkę, ale ją wyjaśniłem. Później trener Nawałka powoływał innych. Pojawiły się sukcesy, ta drużyna wygrała z Niemcami, zakwalifikowała się na EURO 2016, tam osiągnęła super wynik. Teraz zagra na mistrzostwach świata. Sam tak do tego pochodzę, że jak coś idzie, to nie ma sensu tego zmieniać. Sam zrobiłbym tak samo.
W klubie dopytują, dlaczego nie grasz w kadrze?
Dopytują. Nawet w telewizji co tydzień jest ten temat omawiany. Tłumaczę jednak, że nasza kadra jest teraz w bardzo dobrym momencie. Wygraliśmy grupę eliminacyjną. Poza tym na mojej pozycji jest Piotrek Zieliński, Arek Milik. Pierwsza jedenastka to już duże nazwiska w Europie, o czym świadczą kluby, w których występują na co dzień. Już na EURO 2016 wyjściowy skład mieliśmy bardzo mocny, ale wydaje mi się, że były rezerwy, jeśli chodzi o ławkę. W tym mogę upatrywać swojej szansy, bo wiem, że o występy w podstawowej jedenastce jest bardzo ciężko. Mam 31 lat i nie jestem na to nagrzany. Nie budzę się codziennie z pytaniem, czy zostanę powołany do reprezentacji? Nie wychodzę na boisko z myślą, że muszę strzelić gola, żeby ktoś o tym napisał w Polsce. Czekam na sygnał, jestem gotowy. Ale nawet nie mogę powiedzieć, że w ogóle wrócił temat mojego powrotu do reprezentacji. Ktoś tam w mediach coś napisał i samo się nakręciło. Ktoś powie, że dużo jest tego ostatnio, ale sam nie piszę tych artykułów. Jak zdobywam bramki, to te informacje się pojawiają, co mnie bardzo cieszy. Jak wygrywaliśmy, a nie strzelałem, to nikt nic nie pisał. Przecież nie będę dzwonił po dziennikarzach i mówił, żeby nie pisali. Nie przestanę też strzelać, żeby nie pisali.
Słyszałam, że w Sydney masz zagorzałego kibica, który chce ci nawet zrobić kampanię, żebyś wrócił do reprezentacji.
Niech robi (śmiech). To Henryk Mojsa. Grał w Zawiszy Bydgoszcz, był trenerem zespołu Młodej Ekstraklasy Jagiellonii Białystok, współpracował z Michałem Probierzem. Zna się na piłce. Od wielu lat mieszka zaś w Australii. Cieszy się z tego, że jakiś Polak trafił do ligi australijskiej i do Sydney. Z kolei ja się cieszę, że przyciągam na stadion polskich kibiców tu mieszkających, którzy nie wstydzą się przyznawać, skąd są. Często widzę na meczach polskie flagi czy szaliki. Naszych rodaków jest tu spora kolonia. Na moich spotkaniach był też trener Mirosław Jabłoński, ostatnio tenisista Łukasz Kubot.
Australia to dla ciebie „strzał w dziesiątkę”?
Na ten moment, po pół roku, jestem bardzo zadowolony.
Spodziewałeś się takiego wejścia smoka?
Oczywiście, że się spodziewałem (śmiech). A tak serio – staram się korzystać i kontynuować swoją passę. Rodzina jest szczęśliwa. Jestem pozytywnie zaskoczony tym, co zastałem w klubie. Profesjonalne podejście do meczu, analizy, odnowa, fizjoterapeuci. Wszystko stoi na bardzo wysokim poziomie.
W poprzednich klubach tego nie było?
Było, ale tu wygląda to zdecydowanie najlepiej. Sam się tego nie spodziewałem. Poza tym byłem zaskoczony także tym, jak liga jest opakowana. Byłaś na meczu i sama widziałaś. Mamy duży stadion, telebimy, spotkania pokazywane są w telewizji, jest dużo programów poświęconych rozgrywkom. Tworzy się jedenastki kolejki, przyznaje się nagrody piłkarzom meczu, kolejki, miesiąca.
Trochę ich ostatnio sam dostajesz.
No tak (śmiech). Fajnie, że jestem doceniany. Cieszę się, że trafiłem do tak dobrego zespołu, najlepszego w Australii. W zeszłym sezonie Sydney FC zdobyło mistrzostwo, ale ciężej niż je wygrać, jest je powtórzyć. Mamy więc o co walczyć. Dobrze wkomponowałem się do zespołu, mimo trudnego początku. W drugiej kolejce złapałem kontuzję i wypadłem z gry na miesiąc.
Zaraz zaczynacie azjatycką Ligę Mistrzów, co oznacza dziesięciogodzinne podróże do Chin i Japonii. To będzie jazda.
Będziemy pewnie wylatywać dwa albo trzy dni wcześniej. Mecze w środku tygodnia, a w weekendy normalnie liga. Dlatego teraz w lidze jest „sprężarka”, żeby wypracować sobie przewagę punktową na wypadek późniejszych potknięć. Jesteśmy w stanie to pogodzić. Inne ekipy sobie radzą. Miałem już przyjemność występować w azjatyckiej Lidze Mistrzów, kiedy grałem w Arabii Saudyjskiej. Poziom jest wysoki. Zagramy z drużyną z Szanghaju, którą jeszcze jesienią reprezentował Carlos Tevez.
Istnieje ryzyko, że tym razem nie zagrasz w tych rozgrywkach? Ponoć zgłoszonych może zostać tylko trzech obcokrajowców, a was jest więcej.
Jest ryzyko, bo jest nas czterech. To znaczy w azjatyckiej Lidze Mistrzów może grać czterech obcokrajowców, ale jeden musi mieć azjatycki paszport. U nas jest Brazylijczyk, Serb, Holender i ja. Ktoś nie zostanie zgłoszony. Liczę się, z tym że mogę być to ja. Pozostali wygrali w poprzednim sezonie ligę, to oni wywalczyli grę w Champions League, więc im się należy. Media rozpisują się o tym, że trener ma bardzo dużą zagwostkę. Nawet sam się wypowiedział, że to najtrudniejsza decyzja w jego trenerskiej karierze. Byłbym niezadowolony, gdyby padło na mnie, ale podchodzę do tego spokojnie. Przed podpisaniem kontraktu byłem zachęcany właśnie możliwością gry w Lidze Mistrzów. Gwarancji gry nikt mi nie da. Na razie jestem w takiej dyspozycji, że chyba mogę być spokojny.
Jak to jest z piłką w Australii? Ktoś się tym interesuje?
Pierwsze miejsca zajmują AFL (australijska odmiana futbolu amerykańskiego) i rugby. Piłka nożna jest na trzecim-czwartym miejscu. Walczy z krykietem, ale ludzie chodzą na mecze. Na stadionach bywa nawet po 18 tysięcy kibiców, więc nie jest źle. Australia zagra w Rosji na mistrzostwach świata, to też na pewno pomoże.
Na mieście cię rozpoznają?
Gdzieś ktoś kiedyś tak, ale nie można tego porównać do tego, co było w Turcji czy Arabii Saudyjskiej. Tu jest jednak inna kultura, większy spokój, każdy bardziej skupia się na sobie. Nawet jak ktoś rozpoznaje, to nie chce przeszkadzać. Nie ma bumu na piłkarzy. W Turcji ciężko było mi zrobić zakupy. Jak zapomniałem czapeczki czy okularów, to ciężko było wyjść niezauważonym. Ale po kilku latach takiego życia i ciągłej obserwacji, przyda mi się trochę odpoczynku od tego.
Coś cię tutaj szczególnie zaskoczyło? O ile w ogóle w twoim przypadku można mówić, że jeszcze coś może zdziwić.
Zaskoczyła mnie pogoda. Jest bardzo zmienna. Myślałem, że jest zdecydowanie cieplej i że jak się zacznie lato, to będzie codziennie po 30 stopni. A tu na siedem dni w tygodniu przez dwa pada, a trzy wieje. Ale podoba mi się podeście ludzi do życia. Nikt się nie denerwuje, nie spieszy, wszyscy są chętni do pomocy. Trochę taki amerykański styl. Na minus są z kolei pająki.
Zdarzyła wam się jakaś niebezpieczna sytuacja?
Na szczęście nie, ale ciągle jesteśmy na czujce, dzieciaki też wysłuchały kazań. Widzieliśmy kilka tych najbardziej jadowitych pająków. Trzeba bardzo uważać, bo redback może siedzieć pod doniczką czy ławką. Jest to niebezpieczne, bo w razie ugryzienia, trzeba jechać do szpitala. A co dopiero, jakby ugryzł dziecko... Ale takie huntsmany nie robią już na nas wrażenia. Wyglądają mało przyjemnie, ale nie zagrażają życiu. Na początku moja żona bardzo się ich bała, ale teraz, jak sobie taki biegnie, to jest ok. Rozmawialiśmy jednak z takimi Australijczykami, którzy żyją tu od trzydziestu lat i nigdy redbacka nie spotkali, a ja jestem kilka miesięcy i widziałem z osiem.
Jak w ogóle trafiłeś do Australii?
Zaczęło się od trenera Mirosława Jabłońskiego. Jestem z nim stale w kontakcie. Rozmawialiśmy, że kończy mi się kontrakt w Emiratach. On zadzwonił do trenera Albina Mikulskiego, który tu mieszka od dłuższego czasu. Trener Mikulski z kolei ma tu znajomego o szerokich kontaktach i w taki sposób moje CV rozeszło się po świecie. Sztab Sydney FC oglądał moje mecze nawet jeszcze z Turcji czy reprezentacji. Z tego, co słyszałem, mają tu ponad setkę kandydatów do gry co roku. Spodobałem im się, po czym dostałem telefon od trenera Grahama Arnolda.
Wzięli cię na podstawie filmiku z Youtube'a?
Najpierw było CV i krótki filmik z bramkami, a później dokładne analizy całych spotkań. Wiem, że trener obejrzał ich naprawdę dużo. Wypominał mi nawet jakieś bramki sprzed kilku lat. Musieli więc mnie obserwować dużo wcześniej. Na pewno nie zdecydowali się po jednym filmiku. Poza tym ze względu na ten cały system Salary Cap i limit obcokrajowców transfery muszą być niezwykle przemyślane i trafione. Do ligi może być zgłoszonych pięciu obcokrajowców, do Ligi Mistrzów tylko trzech. Dodatkowo zgodnie z tym systemem istnieje limit płacowy. Każdy klub ma do dyspozycji bodajże 2,9 miliona dolarów i w tym muszą zmieścić się wszyscy zawodnicy poza dwoma, którzy są poza limitem. Wiadomo, że żeby zachęcić kogoś zza granicy, oferta musi być nieco wyższa od standardów australijskich. Władze nie mogą sobie więc pozwolić na błędy transferowe. Padło na mnie. Trener zadzwonił i pytał, czy chciałbym tu przyjść, czy mówię po angielsku, czy jestem sam, czy z rodziną...
Jakie to ma znaczenie?
Nie wiem czemu, ale to było dla nich ważne. Wszyscy obcokrajowcy, których ściągają, mają żony i dzieci. To bardzo rodzinny klub. Często mamy spotkania całymi rodzinami. Byliśmy np. cała drużyną w lunaparku. Nie chcą, żeby zawodnik, przyjeżdżając na koniec świata, siedział sam w domu. Wiadomo, że jak ktoś jest szczęśliwy w domu, to i lepiej sobie radzi na boisku.
Kiedy po raz pierwszy usłyszałeś „Australia”, to...?
Od razu wykonałem kilka telefonów, żeby zrobić rekonesans. Na dziesięć zapytań otrzymałem dziesięć pozytywnych opinii. Między innymi takich, że większość Polaków, która tu przyjeżdża, zostaje na zawsze. Sprawdziłem, jak wygląda liga, obejrzałem kilka meczów. Rozmawiałem też z Markiem Janko, z którym grałem w Turcji. On w Australii był przez rok. Też powiedział mi same dobre rzeczy, że liga jest mocna i że nie jest łatwo. On grając w Sydney jeździł na zgrupowania reprezentacji Austrii. Podkreślał, że liga ma o wiele lepszą opinię w Europie niż rozgrywki z krajów Bliskiego Wschodu. Z tych ofert, które miałem, ta wydała mi się najlepsza.
Dużo tych ofert było?
Była Turcja, Arabia, Izrael, nawet Polska. Do życia najlepsza wydała mi się Australia. Był to też strzał pod dzieci. Wiadomo – język angielski. Chciałem wysłać córkę do szkoły. Mały ma trzy lata, więc to idealny wiek, żeby rozpocząć przedszkole. Przy podejmowaniu tej decyzji rodzina miała największe znaczenie. Poza tym nie ma tu żadnych zagrożeń typu ataki terrorystyczne.
Turcja, Arabia Saudyjska, Emiraty Arabskie, Australia – z tego zestawu faktycznie najlepiej żyje się na Antypodach?
Zawsze będę powtarzał, że jestem absolutnie zachwycony Emiratami i Dubajem. Dubaj stawiam na pierwszym miejscu. Mam zresztą taki plan, może bardziej marzenie, że po zakończeniu kariery przeprowadzę się tam i kilka lat pożyję.
Co byś tam robił?
Mam kilka kontaktów, tak jak Piotrek Świerczewski (śmiech). Sprecyzowanego planu jeszcze nie mam, ale wydaje mi się, że jakąś fuchę bym złapał. Może w trenerce? Chciałbym zrobić te wszystkie szkoły. A może menedżerka? Może skaut w jakimś klubie?
W skauta to chyba się już trochę bawisz. Ponoć koledzy po fachu z Polski dzwonią i pytają o egzotyczne kierunki.
Jestem w kontakcie z chłopakami zarówno z reprezentacji, jak i z ekstraklasy. Mam nadzieję, że będę miał przyjemność pomóc komuś w znalezieniu lepszego klubu. Jestem osobą kontaktową, nie palę za sobą mostów. Z żadnego klubu nigdy mnie nie wygonili. Jestem w dobrych relacjach z właścicielami, menedżerami, trenerami. Często jestem pytany o zdanie na temat różnych zawodników.
Dużo dostajesz takich telefonów z prośbą o rekomendację polskiego piłkarza?
Zdarzają się i to dosyć często. Jeśli wiem, że któryś z moich byłych klubów szuka zawodnika na daną pozycję, to polecam kogoś z polskiej ligi. To samo z trenerami. Jakiś czas temu mocno napierałem na to, żeby mój zespół z Arabii zatrudnił polskiego szkoleniowca i niewiele brakowało, aby tak się stało. Nie zdradzę nazwiska, ale niestety ten trener ostatecznie odmówił ze względu na problemy rodzinne. A wystarczyło, żeby powiedział tak.
To ciekawe, że z jednej strony ludzie w Polsce wyśmiewają się z krajów, w jakich grasz, a z drugiej polscy zawodnicy i trenerzy chcą tam trafić.
Każdy może wyrazić swoje zdanie bez oglądania ligi. Kiedyś podałem dalej na Twitterze listę zawodników, którzy nie poradzili sobie w lidze arabskiej. To naprawdę byli panowie piłkarze. Tacy jak Grek Jorgos Samaras. Z kolei Dani Quintana, znany z występów w Jagiellonii, który w Polsce był w top 3, jeśli chodzi o technikę, po czterech miesiącach w Arabii i jednym strzelonym golu został odesłany do domu. Był też Bruno Cesar, obecnie Sporting Lizbona. Grał w Lidze Mistrzów przeciwko Legii. Po trzech latach w lidze arabskiej przeszedł do Brazylii, a potem do Portugalii. To natomiast pokazuje, że z takiej Arabii też można wrócić jeszcze do Europy i grać na wysokim poziomie. Nie umiera się tam piłkarsko.
Co odpowiedziałbyś na komentarze w stylu „gdyby był naprawdę dobry, to poszedłby do Anglii czy Niemiec, a nie jakiś Arabii i Australii”?
Mogę się jedynie zgodzić. Gdybym był najlepszy, to grałbym w Barcelonie. Ale nie gram, co znaczy, że nie jestem wystarczająco dobry. Na świecie jest milion lig, tysiące zawodników. Każdy znajdzie swoje miejsce. Wolę grać w drużynie, która walczy o mistrzostwo, niż być popychadłem i zawodnikiem numer 74 w jakimś zespole.
Czy jest na świecie jakieś miejsce, do którego nie poszedłbyś grać, mimo oferty nie do odrzucenia?
Dobre pytanie. Ciężko powiedzieć. Pół roku temu odrzuciłem lepsze finansowo oferty, a zdecydowałem się na Australię. Ale nawet najlepsi wyjeżdżają do Chin. Wszystko zależy chyba od oferty.
Tak szczerze – czy gdybyś mógł cofnąć czas, zmieniłbyś coś w swoim życiu? Poprowadziłbyś swoją piłkarską przygodę inaczej?
Czuję, że jestem spełniony. Może jeszcze nie w stu procentach, ale niczego nie żałuję. Żadnej swojej decyzji. Nie chciałbym się zastanawiać, co by było gdyby. Tak rozmyślają osoby, którym nie wyszło. Ja jestem naprawdę zadowolony. Cieszę się z tego, co mam, co zobaczyłem i co wygrałem. I marzę o tym, żeby trwało to jak najdłużej.
Rozmawiała Paula Duda
Fot. Paula Duda, Łukasz Grochala, archiwum prywatne Adriana Mierzejewskiego