Aktualności
Trener gotuje, piłkarze odpoczywają. Historia pierwszego zgrupowania reprezentacji
Nie w kilkugwiazdkowym hotelu, lecz śpiąc na materacach w sportowej hali. Nie jedząc posiłki przygotowywane przez wprawionych kucharzy, lecz te, które przygotował im trener. Dziś kibice żyliby zgrupowaniem reprezentacji Polski przed meczami z Finlandią i Ukrainą. Ich przełożenie to może dobra okazja, by przypomnieć, co działo się na pierwszym obozie kadry w 1934 roku.
Tamten okres nie był udanym w historii reprezentacji Polski. Poprzednich dziewięć z dziesięciu meczów kadra przegrała, w czterech ostatnich tracąc w sumie 17 bramek. Na dodatek ze względu na odmowę wydania paszportów kadra nie mogła wyjechać do Pragi na rozegranie rewanżu w ramach eliminacji mistrzostw świata w 1934 roku. Coś trzeba było zrobić.
Porażka 2:5 z Niemcami w Warszawie jednak w czymś Polskiemu Związkowi Piłki Nożnej pomogła: zyski z biletów były tak duże, że wreszcie można było zaplanować projekty szkoleniowe o które m.in. kapitan związkowy Józef Kałuża ciągle się dopytywał. Większe zmiany nadeszły w końcówce tego roku, lecz jeszcze przed jednoczesnym dwumeczem z Łotwą w Rydze i Rumunią we Lwowie udało się zorganizować pierwsze w historii zgrupowanie reprezentacji. Pierwsze i też jedyne, gdy posiłki piłkarzom musiał przygotowywać ich trener.
Oczywiście zgrupowania w światowym futbolu nie były nowością, ale w Polsce - owszem. W dniach od dziewiątego do dwunastego października ponad 30 piłkarzy spotkało się w Warszawie, gdzie trenowali pod kierownictwem Kałuży oraz nadzorem pułkownika Karola Rudolfa, wiceprezesa PZPN. Dlaczego w Warszawie? Zapewne przeważył fakt, że Rudolf był również działaczem Legii, której obiekty, stadion oraz hotel, posłużyły reprezentantom Polski za miejsce pobytu. Wśród innych propozycji był również Lwów oraz Kraków.
Wśród powołanych byli m.in. Henryk Martyna z Legii, Michał Matyas z Pogoni Lwów, bracia Kotlarczykowie z Wisły Kraków, jak również piłkarze Polonii, ŁKS-u, Cracovii, Warty, Warszawianki, Naprzodu i Podgórza. – Przy dzisiejszych warunkach, kiedy trzeba się częściowo oprzeć na opinii „mężów zaufania", mówiących o formie gracza kategoriami: „może tak, może nie", dobrze jest mieć sposobność do równoczesnej obserwacji kandydatów – argumentował Kałuża w „Przeglądzie Sportowym”. Problemem były jednak urlopy piłkarzy, którzy przecież byli amatorami. PZPN starał się interweniować i wspierać zawodników, choć ostatecznie nie wszyscy mogli się zjawić. A gdy już dojechali to czekała na nich niemiła niespodzianka.
Część piłkarzy, co jest normą również współcześnie, dotarła na zgrupowanie w poniedziałkowe popołudnie. Stawili się w hotelu na stadionie Wojska Polskiego, by dowiedzieć się, że… rezerwacje na ich pokoje są dopiero od wtorku. Z czego wynikało nieporozumienie? Możliwe, że z informacji prasowych, które na ten dzień ogłaszało początek obozu. Sam Kałuża dojechał z Krakowa we wtorek. A co z tymi, którym na zgrupowanie się spieszyło? Pierwszą noc spędzili na materacach w hali sportowej.
Oczywiście dyskusji nad planem zgrupowania było mnóstwo. Nie brakowało takich rad, jak tej z „Przeglądu Sportowego”, by piłkarzy w ogóle nie wysyłać na boisko, dając im odpocząć przed ostatnimi w roku meczami i oszczędzając im możliwych urazów. Jednak plany Kałuży były inne: wtorek gra treningowa, środa i czwartek to gimnastyka oraz lekkie zajęcia na boisku, do tego pogadanki teoretyczne. – Kontuzje możliwe są zawsze. Ale tam, gdzie udział bierze 30 graczy mających w 90 procentach zapewniony udział w reprezentacji, nie ma mowy o jakichś animozjach. W Wiedniu, Budapeszcie czy Pradze spotkania teamów reprezentacyjnych odbywają się właśnie we wtorki, czy też środy przed meczem – argumentował kapitan związkowy.
– Te kilka dni ma uporządkować tryb życia zawodników. Dać im możność treningu kondycyjnego, racjonalnego odpoczynku przed meczem, możność szczegółowego zapoznania się graczy ze sobą, co ma specjalne znacznie jeżeli chodzi o napastników. W ciągu kilku treningów, z których ostatni będzie w czwartek przed południem, powinno się to osiągnąć. Do tych przygotowań należeć będą kąpiele i masaże, czego zawodnicy nie mają w domu. Zawsze żądało się tego od nich, asygnowano nawet pewne fundusze na ten cel, nie było jednak pewności, czy polecenie zostało wykonane. Obecnie przeprowadzimy to sami na obozie. Jasne jest, że wciągu trzech dni nie możemy graczy niczego nowego nauczyć. Chcemy ich tylko do pewnego stopnia przygotować pod względem psychicznym – dodawał Kałuża.
On jedyny na brak zajęć nie mógł narzekać. Oprócz kierowania obozem, przygotowaniem zawodników i treningów, a także zastanawianiem się nad składem musiał… piłkarzom przygotowywać posiłki. Dzienna racja na zawodnika wynosiła trzy złote. Nagrodą na koniec obozu było wyjście do teatru, jeszcze zanim kapitan związkowy podzielił piłkarzy na dwa zespoły, które ruszyły do Rygi i Lwowa. Kałuża po zgrupowaniu tak zmęczony, że po remisie z Rumunią (3:3) we Lwowie szybko wyjechał ze stadionu, dodając tylko, że „konieczne są środki zmierzające do poprawy piłkarstwa polskiego”. Nawiasem mówiąc, gdy przed zarządem PZPN zdawał raport i zgłaszał swoje uwagi, mówiąc, że musiał obóz „odchorować”, usłyszał w odpowiedzi, że to nic dziwnego, skoro to on gotował.
Pierwsze zgrupowanie może nie przyniosło rewelacyjnych wyników – wysoka wygrana z Łotwą została przyjęta jako norma, natomiast remis z Rumunią jako zasłużony, choć po słabej grze – ale było wstępem do dalszych zmian. W 1935 roku zatrudniono zagranicznego trenera, Kurta Otto z Niemiec, który organizował treningi i obozy w większości okręgów, pomagając Kałuży w selekcji zawodników. Powstała także komisja mająca na celu uzdrowienie piłkarstwa, wyszukiwano talenty, na koniec kolejnego roku starano się ujednolicić zimową zaprawę w drużynach klubowych, a efektem zgrupowań było także zwycięstwo z Belgią na wyjeździe w lutym 1936 (2:0).
Michał Zachodny