Aktualności

Tajemnice wyników Lechii. To będzie najlepszy rozdział jej historii?

Aktualności28.02.2019 
Stojąc przy szatniach na stadionie w Zabrzu od półfinalistów Pucharu Polski i liderów Ekstraklasy nie dało się usłyszeć nic innego. – Poniedziałek, godzina 18 – powiedział Tomasz Makowski, strzelec drugiego gola dla Lechii Gdańsk w meczu z Górnikiem. – Gramy z Zagłębiem Lubin – dodał. Nic więcej poza utartym „mecz po meczu” się z piłkarzy Piotra Stokowca nie wyciśnie. A tu przecież pisze się historia.

I to jej najpiękniejszy rozdział. Gdy Lechia ostatnio grała w finale Pucharu Polski – wygrana z Piastem Gliwice w 1983 roku to największy sukces gdańszczan – na świecie nie było żadnego z obecnie grających w niej piłkarzy. Najwyższe miejsce w kraju to trzecie, dziś nad tą pozycją zespół ma dziesięć punktów przewagi i brak medalu na koniec sezonu oznaczałby katastrofę, której po prostu nie widać na horyzoncie.

– Lechia zagrała jak Lechia – słychać po kolejnych meczach od rywali lidera. – To bardzo frustrujące. My lepiej graliśmy w piłkę, ale oni strzelali bramki. Gdy wpadła druga… ręce opadły. To norma: Lechia nie zawsze jest stroną dominującą, ale zawsze strzela bramki, a im strzelić jest bardzo, bardzo ciężko – mówił Paweł Bochniewicz, obrońca Górnika Zabrze.

– Nie grają najpiękniej w lidze, ale w sposób najbardziej wyrachowany i skuteczny. Zwłaszcza w naszej lidze ta skuteczność jest bardzo ważna. A gdy już strzelą bramkę, to trzymają wynik o końca – dodawał Bochniewicz. Faktycznie, nikt w Ekstraklasie nie był na prowadzeniu tak długo jak Lechia – razem z Pucharem Polski łącznie piłkarze Stokowca trzymali prowadzenie przez ponad osiemnaście godzin. Być może jest to najmocniejszym argumentem drużyny przed ostatnim etapem sezonu.

Ten pierwszy gol jest najważniejszy, zwłaszcza w Polsce. W Ekstraklasie zdobycie tej bramki w dwóch przypadkach na trzy kończy się zwycięstwem. Lechii udało się to już szesnastokrotnie, licząc również wygraną z Wisłą Kraków po rzutach karnych. Ale jest i druga strona tego fenomenu: gdańszczanie najrzadziej tracą bramkę jako pierwsi i pod tym względem różnica między nimi a resztą stawki jest największa. Następnym zespołom w tej ligowej klasyfikacji, Pogoni i Piastowi, zdarzało się to ośmiokrotnie, gdy Lechii – tylko trzy razy. A i tak z tych meczów przegrała ledwie jeden.

Nietracenie i nieprzegrywanie to składowe stabilnej gry defensywnej całego zespołu. Rywale mówią o męczarniach i frustracji, ale o strzelenie Lechii gola jest naprawdę bardzo trudno. Ostatnią bramkę z gry drużyna Stokowca straciła na początku grudnia grając z Bruk-Betem Termaliką w Niecieczy. W dziewięciu meczach Lechia pozwoliła rywalom na trzy trafienia, w tym dwa po rzutach karnych. W Zabrzu gospodarze strzelili z jedenastki ostatnim kopnięciem piłki, co zdawało się wyłącznie wyrażać ich frustracje: nawet, gdy udało się pokonać Zlatana Alomerovicia, to i tak było na nic.

Oczywiście Górnik stworzył sobie sporo sytuacji, ale nawet to w meczach z Lechią niczego nie gwarantuje. Świetnie w tym sezonie dysponowani są bramkarze, wspomniany Alomerović oraz częściej grający Duszan Kuciak. Także dzięki nim Lechia jest liderem w klasyfikacji średniej liczby celnych strzałów potrzebnej rywalom na zdobycie bramki – 4,72. Następna jest Korona z wynikiem 4,08, a walczące o mistrzostwo Legia i Jagiellonia jeszcze dalej z rezultatami odpowiednio 2,92 i 3,31.

W Gdańsku zapewniają, że wszystko przyjmują na spokojnie. – Czy dzieje się coś większego? Podchodzimy do tego z chłodną głową. W szatni o tym się nie mówi – zapewniał Makowski po wygranym ćwierćfinale. Jednak nawet lider ma momenty niepewności: tak było do pierwszego gola z Wisłą Kraków, również do drugiego trafienia przeciwko Górnikowi. Nie ma również pełnej satysfakcji, w Gdańsku zdają sobie sprawę, że swojego najlepszego spotkania na wiosnę nie wygrali – remisując bezbramkowo z Koroną w Kielcach. Jednak takie problemy chciałby mieć każdy trener w kraju.

I to właśnie sztuka trenerska jest w grze Lechii najbardziej widoczna. Piotr Stokowiec wraz ze sztabem nie dramatyzują po kolejnych kontuzjach kreatywnych piłkarzy – a mogliby, bo na różne okresy wypadali im Lukas Haraslin, Patryk Lipski i Rafał Wolski. Za to budowani są inni: Makowski, czy zagrywający świetne podania do skrzydłowych Jarosław Kubicki. Stokowiec skutecznie reguluje również grą drużyny, właśnie poprzez wykorzystywanie atutów bocznych pomocników. W Zabrzu Konrad Michalak pojawił się na boisku przed upływem godziny gry, a powinien skończyć mecz z hat-trickiem.

Pewność siebie na boisku to nie efekt uboczny, a celowe działanie sztabu szkoleniowego. Hasła motywacyjne, mające skupić zawodników na konkretnym, pojedynczym celu, a nie od razu na nagrodzie dają efekt właśnie teraz, czego przejawem były słowa Makowskiego po ćwierćfinale. Ale za przykład może służyć również odprawa przed rzutami karnymi w Krakowie przeciwko Wiśle w pierwszej rundzie Pucharu Polski. Gdy rywale dopiero szukali chętnych do wykonania jedenastki, trenerzy Lechii przypominali swoim zawodnikom prostą zasadę: myśl tylko o swoim zadaniu, nie o konsekwencjach. Trudno się więc dziwić, że to gdańszczanie grają dalej.

Teraz jednak Lechię i Stokowca czekają najważniejsze sprawdziany. Sam szkoleniowiec po raz pierwszy w karierze poprowadzi zespół w półfinale Pucharu Polski, pierwszy raz jest w tak zaawansowanej walce o mistrzostwo kraju. W ostatnich pięciu latach nikt na tym etapie sezonu nie miał siedmiopunktowej przewagi nad drugim zespołem. Na razie pytań o podwójną koronę jest mało, ale z każdym wygranym meczem będą wracać i coraz mocniej trafiać do piłkarzy. Można też odnieść wrażenie, że nie na boisku, a właśnie w głowach rozstrzygnie się to, czy Lechia napisze najlepszy rozdział w swej historii. Na boisku zespół radzi sobie więcej niż dobrze.

Michał Zachodny

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności