Aktualności
Salos Szczecin – tam „Figo” rozwijał swą kreatywność
Gdyby wybierać najlepszą jedenastkę w historii Salosu Szczecin, to z pewnością byłby nie lada kłopot. Bo z jednej strony są uczestnicy mistrzostw Europy we Francji (Filip Starzyński) i młodzieżowych ME U-21 (Patryk Lipski), reprezentanci Polski młodszych kategorii (chociażby Sebastian Rudol czy Hubert Matynia) oraz kadrowicze w futsalu, a także kilkunastu ligowców w ekstraklasie i na zapleczu. – Ale nie tylko sam wynik sportowy u nas się liczy – mówi założyciel stowarzyszenia, ksiądz Tadeusz Balicki.
Zajęcia pod okiem księdza
Stowarzyszenie Lokalne Salos – bo tak brzmi pełna nazwa klubu – zostało założone w marcu 1993 roku. Oparte było na lidze salezjańskiej. – Grało w niej w pewnym momencie blisko 100 drużyn, na czterech szczeblach. Amatorskie zespoły – mówi o inicjatywie Parafii św. Jana Bosko Adam Gołubowski, który w szczecińskim stowarzyszeniu był trenerem przez 10 lat. Sama nazwa opiera się na idei towarzystwa salezjańskiego i pochodzi od Salezjanów. – Z podwórkowych drużyn i najlepszych chłopaków wybierano reprezentację Salosu, która najczęściej wygrywała ogólnopolską rywalizację Salezjanów. Często także okazywała się lepsza od roczników Pogoni Szczecin. Ksiądz Tadeusz postanowił więc wówczas zgłosić drużynę do rozgrywek klubowych – kontynuuje trener.
Powiedzieć o księdzu Tadeuszu w Salosie, że to założyciel i organizator, to właściwie nic nie powiedzieć. Prezes zarządu w stowarzyszeniu w czwartek świętował 35-lecie swoich święceń kapłańskich. – Czas szybko leci – mówi z uśmiechem. Kto wie czy więcej życia nie poświęcił jednak piłce nożnej. – Gdyby nie był księdzem, to byłby z pewnością trenerem lub dyrektorem sportowym – uśmiecha się jedna z osób z jego otoczenia. Często wpadał na treningi, sam również prowadził zajęcia młodych adeptów. – Bardzo dobrze rozumiał grę, potrafił ocenić chłopaka, jego potencjał piłkarski – dodaje Gołubowski. Znamienne, że najtrudniejszy okres Salosu przypadł na czas, gdy ksiądz, ze względów duszpasterskich, musiał wyjechać do Konina.
– Ukochałem sport, bo wiem, że do wiary można trafić właśnie poprzez wysiłek fizyczny – uśmiecha się ksiądz. – A tak mówiąc poważnie, piłka nożna to jest duża część mojego życia. Lubię bywać na treningach, obserwować mecze, czy to sobie zobaczyć Pogoń Szczecin w akcji, czy też Barcelonę w telewizji. Coś pięknego – mówi 63-letni duszpasterz.
Treningi na placach i skromne obozy
Najlepszy okres szczecińskiego stowarzyszenia przypadł na początek XXI wieku. Salos wtedy wypełnił lukę po innych klubach z tego miasta. Niektóre szczecińskie ekipy, które wcześniej dobrze pracowały z młodzieżą, jak chociażby Arkonia, nie potrafiły sobie poradzić w nowych realiach. Pogoń miała mocarstwowe plany związane z osobą Sabriego Bekdasa, ale był to, przynajmniej na pewien czas, początek końca „Portowców”, a dla wielu młodych chłopaków oznaczało koniec marzeń o piłkarskiej karierze. – Pojawiłem się w Salosie między innymi ja, czy inni pasjonaci piłki, jak chociażby Paweł Ozga i Marcin Łazowski. Byliśmy młodymi wariatami. W Pogoni nie mieliśmy szans, byliśmy słabsi. Salos dał nam możliwość pokazania się, szybko zaczęliśmy trenować zaledwie o siedem lat młodszych chłopaków – mówi trener, którego sprowadził do klubu ksiądz Tadeusz.
Warunki w stowarzyszeniu były dalekie od idealnych. Trenerzy pracowali społecznie, zajęcia odbywały się nieraz na małych placykach, obozy organizowano po kosztach. Czasem tylko był jakiś wspólny wypad z drużyną i księdzem Tadeuszem na pizzę. – Dzisiaj tamte czasy i realia traktuję jako inwestycję w siebie – mówi trener. W trudnych warunkach kształtują się mocne charaktery. Trenerzy, nie tylko robili swoje, ale także chcieli robić wszystko, jak najlepiej. Rywalizowali między innymi o to, kogo grupa zagra ładniej w meczu. – To pasjonaci, potrafią przekazać ducha sportu młodym. Wdzięczność dla wszystkich trenerów i koordynatorów – docenia pracę swoich szkoleniowców ksiądz Tadeusz.
Trenerzy uczyli młodych nie tylko taktyki i elementów piłkarskich. Wartości chrześcijańskie Salosu w klubie można znaleźć na każdym kroku. – U nas każdy ma miejsce, nikogo nie wyrzucimy. Klub ma uczyć, ale i wychowywać – mówi na każdym kroku duszpasterz. – Chcieliśmy, by wszyscy się czuli bardzo dobrze, by się bawili. W Salosie jest inny klimat niż w bardziej znanych klubach – wspomina trener. Były więc ogniska, śpiewy, ale także wspólne msze i wyjazdy. – Nie odbywało się to jednak w sposób monotonny. Wychowywano w ten sposób, ale równocześnie starano zaciekawić i urozmaicić czas – mówi Gołubowski. – Najważniejsze, że teraz zawodnicy z pierwszych stron gazet nie wstydzą się tego, że zostali wychowani w duchu chrześcijańskim – dodaje ksiądz.
Nikt nie jest odrzucony
Szesnastu chłopaków z Salosu zagrało na szczeblu centralnym. Hubert Matynia, Sebastian Rudol czy Sebastian Kowalczyk swoje pierwsze kroki w dorosłej piłce stawiali w pobliskiej Pogoni. Salos ma jednak swoich graczy w każdym zakątku Polski. Ksiądz Tadeusz prowadzi rejestr chłopaków, którzy grali w Salosie, a obecnie są w lidze. – Jest satysfakcja, gdy ogląda się mecz na przykład Lechii Gdańsk z Zagłębiem Lubin, a po obu stronach są zawodnicy, którzy się tu wychowali. Największa jednak satysfakcja jest wtedy, gdy piłkarze z dumą to podkreślają. To daje nam wszystkim jeszcze więcej chęci do dalszej pracy.
Jak wiele zawdzięczają swojemu pierwszemu klubowi, mówią sami zawodnicy. Podkreśla to chociażby Patryk Lipski, który o Salosie pamięta do dzisiaj. – Ten klub mnie wychował. I piłkarsko i życiowo. Piłkarsko byliśmy wtedy mocni, tak się czuliśmy. Czasem nawet ja się nie łapałem do jedenastki w Salosie. Podobnie jak Hubert Matynia. Zostawiłem tam wielu bardzo fajnych kolegów – wspominał jeszcze w Chorzowie swoje początki Lipski. Inni zawodnicy również starają się odwiedzać stare kąty, chociażby przy okazji tradycyjnego spotkania na zakończenie roku.
Dla wielu Salos to piłkarski dom. W klubie zawsze było miejsce dla wszystkich. Także dla tych, którzy nie sprostali wyzwaniom w innych klubach lub później dojrzewali. W takich warunkach wychował się między innymi Filip Starzyński. – Nie przebił się ani w Pogoni, ani w Lechu Poznań. Tutaj kwitł, rozwijał się i szkolił swoją kreatywność – wspominał trener Gołubowski, który w Salosie namówił do powrotu na boiska 17-letniego Pawła Lisowskiego. Z czasem chłopak zagrał kilkadziesiąt meczów w ekstraklasie w barwach Ruchu Chorzów. A potwierdzeniem owocnej pracy szczecinian było zdobycie brązowego medalu w kategorii juniora młodszego i oferty pracy dla trenerów z Pogoni.
Jednym z ostatnich piłkarzy wywodzących się z Salosu, który zadebiutował w PKO Ekstraklasie był Damian Pawłowski, który gra obecnie dla Wisły Kraków. To jeden z tych zawodników, który w dorosłej Pogoni się nie przebił. Inni w ogóle do seniorskiej Pogoni nie zapukali. W przypadku odejścia ze Szczecina Filipa Starzyńskiego czy chociażby Patryka Lipskiego sytuacja była jasna. Ówczesna Pogoń to był zupełnie inny klub niż dzisiaj. – W rywalizacji juniorskiej przegrywali z nami, a młodzi chłopcy chcieli się rozwijać. Stąd kierunki takie, jak Chorzów czy próby w Legii Warszawa. Wtedy była Młoda Ekstraklasa i dla tych młodych to była szansa. Dzisiaj pierwszym wyborem dla młodych jest Pogoń – dodaje trener.
450 dzieciaków w treningu
Dzisiaj Salos żyje w innych realiach niż dwadzieścia lat temu. Konkurencja akademii jest zdecydowanie większa, z młodzieżą bardzo dobrze pracuje Pogoń. Salos jednak sobie radzi. Baza klubu to cztery boiska i hala. W klubie szkolonych jest 450 dzieciaków, od skrzata do juniora starszego. Celem klubu jest awans do CLJ oraz sięgnięcie po kolejne medale w certyfikowaniu akademii. Nadal pieczę nad wszystkim sprawuje ksiądz Tadeusz. – Wiele się zmieniło przez lata, młodzież może inaczej podchodzi do sportu, do pasji, ale jedno nie ulega zmianie. W Salosie zawsze będzie miejsce dla każdego, kto ewentualnie będzie trochę słabiej się rozwijał i później dojrzewał piłkarsko. A tacy z reguły robią sukces w dorosłym sporcie. Kto chce radośnie, spokojnie pracować, na pewno odnajdzie się w tym klubie – mówi były trener Salosu.
Do Pogoni niedawno trafili młodzi Oskar Kalenik i bramkarz Dariusz Krzysztofek. Jest więc szansa, że kolejne pokolenie będzie udowadniało, że poprzez zabawę i wychowanie oraz bez zbędnej presji można osiągnąć bardzo dobry wynik sportowy. – A czym więcej takich klubików, tym większa szansa, że będziemy mieć więcej zawodników godnych reprezentantów Polski – dodaje na koniec Gołubowski.
Tadeusz Danisz