Aktualności
[REPORTAŻ] Prezes, który dba o historię. Teodor Wawoczny z Rudy Śląskiej
Gabinet prezesa Teodora Wawocznego. O bogatej przeszłości Grunwaldu świadczy mocno upchana gablota z pucharami czy też dyplomy i statuetki od innych klubów. Najważniejszym punktem w kilkumetrowym pomieszczeniu jest jednak biurko prezesa. To przy tym miejscu zapadają najważniejsze decyzje. To tam znajduje się również komputer, w którym mieści się najnowsza, ale i też trochę starsza historia Grunwaldu. – A w tych szafach – Wawoczny pokazuje na miejsce znajdujące się kilkadziesiąt centymetrów obok – jest wszystko wydrukowane. – Bo tym wszystkim nośnikom danych, twardym dyskom nie można za bardzo ufać – Teodor Wawoczny archiwa Grunwaldu traktuje jak swoje kolejne dziecko. Wszystko jednak dokładnie zapisane ma również na komputerze. Kto grał w drużynie najmłodszych trampkarzy, skład – także rywala, kto zdobył bramkę, który to był jego gol w sezonie. – Wytłuszczonym drukiem w ekipie rywala zawodnik, który potem u nas zagrał. U nas zaś pogrubionym zawodnik, który debiutował w danym meczu – tłumaczy Wawoczny.
Zaczęło się na studiach
Pięć tomów wycinków prasowych, począwszy od tych najcenniejszych, z 1920 roku. – Wszystko chronologicznie – zaznacza. I zdjęcia, w kolejnych 4 tomach. Brakuje tylko „główki” jednego zawodnika. Leopold Dyrda. – Mamy go na zdjęciu wspólnym, myślimy, żeby go rysownik namalował – przedstawia plan Wawoczny. Tak samo oznaczeni trenerzy, działacze, jak i juniorzy oraz zespół piłki ręcznej, kiedy występował pod marką Grunwaldu. – Nikt nam nie umknął – dodaje „Wawa”.
Wszystkim tym zajmuje się człowiek – orkiestra w rudzkim klubie Teodor Wawoczny. Był trenerem, kierownikiem, był także piłkarzem, teraz prezesuje drużynie, która gra w katowickiej A-klasie. Zajmuje się także archiwizowaniem tego, co się dzieje w klubie. – Chcemy, by klub miał to zadbane. Nie chcemy tego dorobku zaprzepaścić – mówi Wawoczny, który w klubie pojawił się na początku lat 60-tych. – Przed wyjazdem na studia w 1964 roku zacząłem opisywać, to co w klubie się dzieje, zbierałem wyniki, składy. Dzienniki pożyczałem od trenerów. Zdjęcia zbierałem w czasie studiów. Niektóre zaginęły, ale udało się do nich dotrzeć. Na początku mało kto o tym wiedział, ale z czasem nie było to już tajemnicą. W latach siedemdziesiątych, gdy byłem już w klubie o materiały było zdecydowanie łatwiej – wspomina Wawoczny, który systematyzował wszystkie wyniki od czasów powojennych.
Na początku dużą pomocą wykazał się jeden z byłych działaczy Grunwaldu, Konrad Motaj. – Doskonała pamięć. Wiele tematów i nazwisk z nim konfrontowałem – mówi. Dzisiaj natomiast jego prawą ręką i osobą, która ma poprowadzić kroniki w przyszłości jest Lesław Mazur. – To jest mój następca. Ma odpowiednie zacięcie, mam nadzieję, że będzie to kontynuował. Szukałem takiego człowieka długo, jeszcze nawet gdy go na świecie nie było – uśmiecha się Wawoczny.
Te ostatnie słowa mówią o tym, jak trudno dzisiaj znaleźć osoby, które chcą i lubią kronikarski fach. Zwłaszcza w świecie zdominowanym przez Internet. – Nie jest to łatwe. Wiele zmienił komputer, ale też na lepsze. Bo ja wszystkie nazwiska piszę alfabetycznie. A gdy pisałem na maszynie i pojawiło się nowe nazwisko to trzeba było zaczynać pisanie od nowa. Człowiek mógł się wkurzyć – wspomina Wawoczny, który, jak sam przyznaje, nie spotkał się z wieloma przypadkami klubów, które miały tak zarchiwizowaną swoją historię. – Zgłosiły się osoby z województwa kujawsko-pomorskiego, ale jednak ta historia nie była tak dogłębna – dodaje.
Zapytaj prababci
Internet i komputer również w wielu innych kwestiach okazał się bardzo pomocny. Jednym z pierwszych portali, który pomógł zweryfikować bazę graczy Grunwaldu, był portal Nasza Klasa. – Szukałem wychowanka z 1972 roku, Zenona Kreskowiaka. Pochodził z wielkopolskich Szamocin. Znalazłem na tym portalu dziewczynę z tej samej miejscowości o tym samym nazwisku. Przez kilka dni ją męczyłem, by popytała wszystkich w rodzinie, czy znają kogoś, kto przeprowadził się na Śląsk. Gdy powiedziała mi, że nawet prababacia nikogo nie kojarzy, to odpuściłem – wspomina z uśmiechem. Samego Zenona Kreskowiaka Wawoczny znalazł przez niemiecki portal u naszych zachodnich sąsiadów.
Piłkarzy Grunwaldu za pomocą internetu szukał także za oceanem. Zresztą zacięcia dziennikarsko – śledczego Wawocznemu nigdy nie brakowało. – Ślady mojej rodziny mam od 1839 roku, doszukałem się około 500 krewnych. Znalazłbym więcej, ale kronika rodzinna autorstwa ojca w trakcie wojny zaginęła. Wszystkich krewnych krótko opisałem. Ci, którzy żyją dostali taki wykaz ode mnie – mówi z dumą Wawoczny.
Dziennikarskich osiągnięć ma zresztą na swoim koncie Wawoczny więcej. Próbką możliwości Wawocznego był wydany w 2005 roku leksykon piłkarzy Grunwaldu z biogramami blisko 1000 piłkarzy „Zielonych”. W latach osiemdziesiątych rozmawiał również z wieloma polskimi piłkarzami przebywającymi za granicami naszego kraju, w tym między innymi z Ernestem Wilimowskim. – Satysfakcja z tego jest ogromna, ale na wydanie tego w formie książki chyba się nie zdobędę – mówi Wawoczny.
Drzewo genealogiczne dla rodziny byłego piłkarza
W wielu sytuacjach zbiory Wawocznego okazały się pomocne. Zweryfikowały historię lokalnego rywala Grunwaldu, Uranii Ruda Śląska. Klub, którego powstanie datuje się na 1921 rok pierwszy mecz rozegrał rok wcześniej. – To był także pierwszy mecz Grunwaldu, który wtedy nazywał się Gwiazda. Graliśmy z Życiem Kochłowice, późniejszą Uranią. Pokazywałem naszym sąsiadom fotokopie z Biblioteki Śląskiej z wycinkiem gazety z tamtego czasu. Sportowiec Górnośląski pisał o tym meczu i naszym zwycięstwie. Obawiam się, że władze Uranii nawet w te dokumenty jednak nie wierzą – z przekąsem mówi Wawoczny.
W 2003 roku po śmierci byłego piłkarza Grunwaldu Brunona Burka Wawoczny przygotował z kolei drzewo genealogiczne rodziny zmarłego. – Było łatwiej, bo zarówno ojciec, jak i wujek zmarłego, a także jego trzej bracia grali w naszym klubie. Odtworzyłem historię rodziny do czterech pokoleń. Niektórzy z nich się już nie znali – wspomina Wawoczny, który nigdy nie lubił bezczynnie spędzać czasu. Obecnie uczy się języka japońskiego. – Ale to nie bynajmniej do weryfikowania moich zbiorów. To zawsze było po prostu moim marzeniem. Już w latach siedemdziesiątych próbowałem poznać ten język, ale wtedy musiałem próbować za pomocą książek rosyjsko – japońskich. To było za trudne – uśmiecha się.
W Grunwaldzie od powstania klubu w 1920 roku w drużynie seniorów wystąpiło 557 piłkarzy. Ostatnimi, którzy zadebiutowali w pierwszej drużynie byli Michał Kowalczyk i Łukasz Bereska. –Wszystko jest na bieżąco notowane, nic nie umyka – chwali się prezes. – Pod względem kronikarskim jesteśmy w lidze Mistrzów. Pod względem sportowym jesteśmy... tam gdzie jesteśmy – dodaje.
W historii Grunwald ma jednak się czym poszczycić. Nie bez powodu najtrudniejszą kwestią dla prezesa Wawocznego jest właśnie wskazanie najlepszego piłkarza Grunwaldu. – Najbardziej utalentowany piłkarz jakiego poznałem przez 55 lat jakie jestem w klubie to Jerzy Mrowiec. W wieku 18 lat był w GKS Katowice, był w ROW-ie Rybnik, ale tak jak go wszyscy chcieli, tak szybko się go też pozbywali... Niestety, niesportowy tryb życia – opisuje Wawoczny, który w gronie najlepszych wymienia także Gerarda Pawlika, Ludwika Gruszczyka czy Bernarda Koziołka. Czterdziestu piłkarzy łącznie trafiło z Grunwaldu do ekstraklasy. Dzisiaj jedynym z przeszłością w Grunwaldzie, który gra w piłkarskiej elicie, jest oczywiście Artur Sobiech. – On najwięcej z piłkarzy Grunwaldu osiągnął. Gdy miał 9-10 lat przychodził na piaskowe boisko na teren klubu, czasem w niedzielę rano, czasem sam, prowadził piłkę i strzelał. Kochał to. Mógł jednak więcej osiągnąć, gdyby nie kontuzje – wzdycha Wawoczny, który z dumą przedstawia jego strzeleckie wyniki.
Wszystko oczywiście w tabelkach uporządkowane, a w najbliższych tygodniach zostanie jeszcze wydrukowane i oprawione. – Będzie stało obok pucharów – dodaje na koniec Wawoczny.
Tadeusz Danisz