Aktualności

Przybylscy – polscy Farerowie. „Tutaj żyje się spokojniej, a liga zyskuje na sile”

Aktualności19.06.2020 
W 1999 roku Tomasz Przybylski wyjechał pracować i grać w piłkę na Wyspy Owcze. Do Polski już nie wrócił, ściągnął rodzinę. Teraz bardzo dobrze w ekstraklasie farerskiej radzi sobie jego syn Michał Przybylski, który reprezentuje barwy B36 Tornshavn.

Wyspy Owcze to wulkaniczny archipelag na Morzu Norweskim. Usytuowane są pomiędzy Wielką Brytanią, Islandią, a Norwegią. To kraj o surowym klimacie, którego kształtuje Prąd Zatokowy, czyli widać tu olbrzymi wpływ oceanu na pogodę. Jednym ze sportów narodowych państwa ze stolicą w Thornshavn jest piłka nożna, uprawiana przez coraz większą rzeszę młodych ludzi. Od początku proces szkolenia przeszedł tutaj Michał Przybylski, 22-latek urodzony w Świnoujściu, ale wychowany wśród Farerów.



Wyjazd w nieznane

Tomasz Przybylski w sezonie 1998/99 występował we Flocie Świnoujście. Po jednym z meczów, w którym zarzucono mu nieczystą grę, pokłócił się z prezesem. Ten uniósł się honorem i zawiesił swojego piłkarza w prawach zawodnika. – Mój brat Jacek miał akurat kontakt z trenerem Piotrem Krakowskim, który na Wyspach Owczych siedział od 1989 roku. Zdzwoniliśmy się, pojechałem do niego do Poznania, gdzie mieszkał naprzemiennie z Wyspami. Ustaliliśmy co i jak. Kupiłem bilety na samolot. Na miejscu znalazłem pracę przy budowie łodzi rybackich, bo szybko sobie uświadomiłem, że z piłki na Wyspach się nie utrzymam. Po dwóch latach ściągnąłem Michała z mamą. Rok później byłem w LIF Leirvik, skąd miałem bliżej do pracy. Pojawiły się nawet propozycje z klubów ekstraklasy, ale przekalkulowałem i uznałem, że z tego nie wyżyję. W 2008 roku skończyłem z grą. Grałem jeszcze w III lidze, ale mecze nie były rejestrowane. A dodam jeszcze, że w pierwszym roku kilka razy wybrano mnie zawodnikiem meczu – mówi Łączy Nas Piłka były piłkarz Floty Świnoujście.

W 2003 roku propozycję występów w GI Gota dostał Jacek Przybylski, brat Tomasza, starszy od niego o dwa lata. – To prawda, że pomogłem bratu w wyjeździe. Ja wówczas grałem w Aluminium Konin trenera Wiesława Zakrzewskiego. Spotkałem się z Flotą Tomka w Pucharze Polski. To wówczas dostałem czerwoną kartkę, zupełnie niesłuszną, z której wynikły późniejsze problemy. Tomek skonsternowany tą decyzją opuścił boisko. No i zaczęło się... Uruchomiłem kontakty na Wyspach Owczych, poznałem Tomka z kim trzeba. Potem sam wyjechałem. GI Gotę prowadził Krzysztof Popczyński, wcześniej zawodnik Hutnika Kraków. Mieli problem z bramkarzem, a że zajęli 2. miejsce w lidze i czekały ich puchary. chcieli kogoś sprawdzonego – tłumaczy Jacek.

– Trochę zawaliłem sprawę, bo mogłem wyjechać rok wcześniej, tyle że w tamtym czasie Wisła Kraków szukała zmiennika dla Artura Sarnata, ponieważ kontuzji nabawił się Wojciech Szczęsny. Mój menedżer załatwił formalności. Pojechałem z Wisłą prowadzoną przez Franciszka Smudę na obóz i zostałem. To była krótka, ale fajna przygoda, gdyż załapałem się na mecze w pucharach z FC Barceloną, Interem Mediolan. Super ekipkę mieliśmy. I po Wiśle zamiast od razu wylecieć do brata, dałem się namówić trenerowi Kasalikowi, z którym się znałem, lubiliśmy się, na Aluminium. W efekcie wyleciałem na Wyspy Owcze w wieku 34 lat. Musiałem zmienić tryb życia – pracowałem, po południu miałem treningi. Od 8 do 16 normalna praca, następnie trening z bramkarzami, o 18 zajęcia pierwszego zespołu. I tak codziennie. Mecz w ekstraklasie rozgrywaliśmy zawsze w niedzielę o godz. 15 – dodaje.

Sztuczna murawa, wiatr i dobre życie

Jackowi Przybylskiemu w ojczyźnie owiec żyło się bardzo dobrze. – Klub opłacał mi mieszkanie, przeloty. Nie miałem żadnych dodatkowych kosztów, mogłem odłożyć niezłą sumkę pieniędzy. Zarabiałem 110 koron na godzinę, to jakieś 60 złotych. Dostałem normalny kontrakt, tyle że półprofesjonalny. Dziś to czasy, kiedy dostaje się na Wyspach umowy w pełni profesjonalne, szczególnie dotyczy to obcokrajowców – tłumaczy były golkiper.

Z Gotą Jacek Przybylski grał w Pucharze Intertoto. Mierzyli się z Dacią Kiszyniów. Na wyjeździe przegrali 1:4, u siebie 0:1. W kolejnym sezonie Gocie poszło dużo słabiej, atmosfera w klubie pogorszyła się, w związku z czym Polak odszedł do B68 Toftir. Z nową drużyną zdobył Puchar Wysp Owczych, co dało im to przepustkę do Pucharu UEFA. W 1. rundzie odpadli z FK Venstpils, w dwumeczu było 11:0 dla Łotyszy.

– Ja z kolei tuż przed pucharami złapałem w B68 kontuzję. Miałem problem z kręgosłupem, bolały mnie całe plecy. Prawdopodobnie to efekt gry na sztucznych nawierzchniach. Szkoda, bo ominął mnie wyjazd na Łotwę – wspomina Tomasz Przybylski.

Kto decyduje się na pracę, życie, ogólnie wiąże swoje plany z Wyspami Owczymi musi liczyć się ze specyficznymi, trudnymi do zaakceptowania, nawet dla Polaków, warunkami pogodowymi. – Wiatr – chleb powszedni. Grasz mecz i wieje z prędkością 70 km/h. Nieraz jak wybijałem piłkę z „piątki” to musiałem ją złapać, żeby mi nie wpadła za kołnierz. W trakcie spotkań zawsze daje o sobie znać, boiska są położone przecież przy wodzie. Możecie sobie wyobrazić widoki. Skoro bliskie sąsiedztwo wody to oczywiście deszcz. Mi się na Wyspach Owczych bardzo podobało. Jak się nudziłem to wsiadałem w samolot, dwie godziny i byłem w Kopenhadze. Klub nam organizował takie wyprawy. Z kolei nasz trener Popczyński wprowadził tradycję wspólnych obiadów przed treningiem, wszystko było bardzo dobrze zorganizowane – przyznaje Jacek.

Piłkarski postęp

Organizacja na wysokim poziomie, a poziom sportowy? – Flota grała w trzeciej klasie poziomie rozgrywkowej. Wtedy tutejsze zespoły z ekstraklasy prezentowały ten sam poziom. Niby półamatorka, chłopaki przychodzili w ciuchach roboczych, a jeszcze mieli siły biegać dwie godziny za piłką. Byłem z początku zaskoczony. Liga poszła ostatnimi czasy mocno w górę. Są większe pieniądze, kluby dostają fundusze z UEFA z racji występów w Europie, ściągają zawodników z porządnym CV, wcześniej ich testując. W styczniu 2016 roku na testach w HB Torshavn był Sebastian Janik, którego możecie kojarzyć z występów w Wiśle Kraków, czy Ruchu Chorzów. Przyjechał prosto z treningu w ekstraklasie i przeżył szok. Nie wyobrażał sobie, że treningi u Farerów są tak intensywne, a poziom ligi tak wysoki. Nie załapał się, znaleźli dwóch lepszych. Trenerzy są już dużo lepiej przygotowani do zawodu, jeżdżą na staże po Europie, dokształcają się – stwierdza młodszy z braci Przybylskich.

Michał Przybylski potwierdza słowa ojca. – Kluby odeszły od sprowadzania zawodników w oparciu o kompilacje na YouTube. Teraz jest rozwinięta sieć skautingowa, przychodzą do nas nawet zawodnicy z ekstraklasy norweskiej, tudzież z przeszłością w Serie A. Ostatnio w meczu na szczycie grał zawodnik, który występował w Bundeslidze – Kevin Schindler. Obecnie HB Torshavn prowadzi Jens Berthel Askou, w przeszłości pracował on w duńskiej ekstraklasie. Wcześniej zatrudniony był tu trener, który sześć razy z rzędu zdobył mistrzostwo Islandii. Ten napływ dobrych trenerów sprawia, że zarówno liga, jak i cały kraj piłkarsko mocno się rozwinęły. Ci szkoleniowcy odmieniają całą piłkarską kulturę Farerów – od pressingu po taktykę. Wyniki osiągamy coraz lepsze. B36 i Klatvik przeszły niedawno dwie rundy w Lidze Europy, dla porównania Cracovia oraz Górnik Zabrze po jednej – argumentuje polski zawodnik grający aktualnie w klubie z farerskiej stolicy.



Warto nadmienić, że mowa o piłkarzu, który wystąpił w młodzieżowej reprezentacji Polski. W 2017 roku na zgrupowanie kadry U-20 zaprosił Michała Przybylskiego selekcjoner Dariusz Gęsior. – Toftir jest małym, dwutysięcznym miasteczkiem. Tutaj rozpocząłem swoją przygodę z piłką w drużynach młodzieżowych. Zostaliśmy mistrzami w kategorii juniorskiej. Po czasie połowa zawodników z naszej kadry miała powołanie do reprezentacji U-15 lub U-17. Niestety, zespół się posypał, musiałem więc iść do największego rywala – Runavik, oddalonego o dwa kilometry. Zaczęło się od zdobycia mistrzostwa juniorów. Z czasem trenowałem z pierwszym zespołem – w pierwszych miesiącach grałem w rezerwach, miałem stały kontakt z pierwszą drużyną, czasami grałem w seniorach. Brakowało mi jednak gry na wyższym poziomie, poza tym w Runavik widzieli mnie na pozycji defensywnego pomocnika, podczas gdy ja czułem, że mogę dać więcej od siebie w ofensywie. Wtedy na horyzoncie pojawił się Toftir. Spadliśmy, ale ja miałem na tyle dobry rok, że dostałem propozycję ze Skali, czyli drużyny z dołu tabeli. Mój nowy trener całą taktykę ułożył pode mnie. Rozegrałem bardzo dobry sezon, dostałem nagrodę dla młodzieżowca roku i pojawiło się powołanie od selekcjonera Gęsiora – uporządkowuje fakty 22-latek.

Tęsknota za polskim słońcem

Po Michała Przybylskiego zgłosił się zimą 2018 roku Widzew Łódź. Dokończył w nim sezon (cztery gry w rundzie wiosennej w III lidze). I odtąd reprezentuje barwy B36. W stolicy przez jakiś czas grał razem z Łukaszem Cieślewiczem.



– Mija dziewięć lat odkąd tu jest. Cztery razy był wybierany zawodnikiem roku. Ma w kolekcji kilka mistrzostw, jest jednym z lepszych piłkarzy, jaki kiedykolwiek grał u Farerów. Występuje na mojej pozycji ofensywnego pomocnika, dużo mogłem się od niego nauczyć. Łukasz zawsze jest nastawiony na grę w piłkę. W lidze farerskiej dominuje styl brytyjski, my obaj lubimy mieć piłkę przy nodze, biegać z nią, a nie za nią. Z Łukaszem się trzymaliśmy, nie tylko w szatni, ale także poza nią. Pogoda? Da się przyzwyczaić, mimo wszystko zdarza nam się z Łukaszem trochę na nią ponarzekać. Zawsze byłem przyzwyczajony do słońca, bo w wakacje jeździmy do Świnoujścia. Tego słońca tu brakuje. Ale jak w te najcieplejsze miesiące jest dwanaście stopni, to w słońcu odczuwalna wynosi 25 stopni – kończy Michał Przybylski, który kontynuuje piłkarskie tradycje rodziny na Wyspach Owczych.

Piotr Wiśniewski

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności