Aktualności
Polska trzecią drużyną świata. „Szczęście, którego nie zapomnimy”
Reprezentacja Polski dwukrotnie dotarła na podium mistrzostw świata. Po raz pierwszy udało się to ekipie Kazimierza Górskiego, a osiem lat później dokonał tego zespół prowadzony przez Antoniego Piechniczka. 10 lipca mija 38 lat od meczu z Francją, który dał Polakom miano trzeciej drużyny świata.
Przygotowania do rozgrywanego w Hiszpanii mundialu polscy piłkarze mieli mocno utrudnione. Ze względu na wprowadzenie stanu wojennego i niezwykle napiętą sytuację polityczną, żadna z reprezentacji nie chciała rozgrywać z biało-czerwonymi spotkań towarzyskich. – Przygotowywaliśmy się w ciężkich warunkach, brakowało nam poważnych i wymagających sparingpartnerów. Mogliśmy grać jedynie z zespołami klubowymi. W Polsce panował stan wojenny, sytuacja polityczna była bardzo nieciekawa. Brakowało nam sprzętu dobrej jakości, dopiero po buncie, proteście starszyzny dostarczono nam o wiele lepszy – wspomina Janusz Kupcewicz, jeden z zawodników drużyny Antoniego Piechniczka.
Forma biało-czerwonych była więc jedną, wielką niewiadomą. Polacy rozpoczęli mundial od dwóch bezbramkowych remisów, z Włochami oraz Kamerunem. Na polski zespół spadła fala krytyki, a dziennikarze wieszczyli powrót do kraju już po fazie grupowej. – Przez wielu stawiani byliśmy na straconej pozycji. Starcie z Peru okazało się przełomowe nie tylko dla całego zespołu, ale też dla mnie osobiście. Jak to w futbolu bywa, skorzystałem z nieszczęścia kolegi z drużyny. Kontuzji, która wykluczyła go z gry, doznał bowiem Janek Jałocha. Byłem jego naturalnym następcą i otrzymałem swoją szansę – opisuje Marek Dziuba. Drużyna Antoniego Piechniczka w drugiej połowie zdeklasowała Peruwiańczyków. Wygrała 5:1, zapewniając sobie udział w kolejnej fazie turnieju.
W niej los skojarzył biało-czerwonych z Belgią i ZSRR. W starciu z Belgami Polacy dali koncert. Wygrali 3:0, a hat-trickiem popisał się Zbigniew Boniek. Kilka dni później reprezentacja Polski zremisowała z Sowietami 0:0, zapewniając sobie awans do półfinału. Tam po raz drugi spotkała się z Włochami, ale tym razem rywal okazał się silniejszy. Dwa gole Paolo Rossiego załatwiły sprawę, zamykając biało-czerwonym drogę do finału mundialu. – Moim zdaniem zabrakło w półfinale z Włochami Andrzeja Szarmacha. Legendarny golkiper „Azzurri”, Dino Zoff, otwarcie przyznawał, że gdy widział „Diabła”, miał pełne portki. Decyzja trenera była jednak inna… - wspomina Marek Dziuba.
Polakom pozostał bój o trzecie miejsce. W Alicante, podobnie jak podczas całych mistrzostw, panował potworny upał. Polscy piłkarze już dużo wcześniej narzekali na panujące warunki. – W Alicante panowała cholernie wysoka temperatura. Nawet gdy chcieliśmy wykąpać się w basenie, nie było możliwości do niego wejść, bo woda niemal wrzała, przypominało to gar gorącej zupy – wspomina Paweł Janas. – Byliśmy zakwaterowani w hotelu o bardzo dobrym standardzie, to brakowało w nim klimatyzacji. Narzekaliśmy też na brak snu. Te wszystkie trudności się w nas nawarstwiały, dawały mocno w kość. Nie chcieliśmy jednak zawieść naszych rodaków w kraju, ale i wszystkich Polonusów na świecie. Wiedzieliśmy, że ich oczy są skierowane na hiszpański mundial, dlatego tak bardzo chcieliśmy im dostarczyć radości i powtórzyć sukces drużyny Kazimierza Górskiego z 1974 roku – dodaje Janusz Kupcewicz.
Biało-czerwonym w meczu o miejsce na podium przyszło zmierzyć się z Francją. Po latach nie brakowało zarzutów, że „Trójkolorowi” wyszli na murawę w znacznie słabszym składzie, niż było ich na to stać. – Francuzi wyszli w dość eksperymentalnym składzie, ale jestem pewien, że nie była to absolutnie żadna oznaka lekceważenia czy „oddania” meczu. Uważam, że po prostu im również upały dały się mocno we znaki, więc musieli szukać alternatywy dla kilku podstawowych zawodników. To jednak był zespół, który w swoich szeregach miał graczy, którzy mogli wejść z ławki rezerwowych i grać na takim samym poziomie. Im też zależało na tym, by mundial zakończyć zwycięstwem – mówi Roman Wójcicki.
Spotkanie lepiej rozpoczęli Francuzi. W 13. minucie na strzał z dystansu zdecydował się Rene Girard. Piłka po drodze trafiła jeszcze w słupek i wpadła do bramki strzeżonej przez Józefa Młynarczyka. Polacy ruszyli do odrabiania strat i na cztery minuty przed przerwą dopięli swego. W polu karnym podanie z głębi pola otrzymał Andrzej Szarmach, po czym huknął lewą nogą w kierunku bramki rywala. Futbolówka także trafiła w słupek, po czym zatrzepotała w siatce. – Andrzej po zdobyciu tej bramki nawet nie okazywał radości. Był to raczej rodzaj manifestacji, przekazania, że powinien znaleźć się na boisku już w półfinale – mówi Marek Dziuba.
Polakom tego jednak było mało. Tuż przed przerwą rzut rożny egzekwował Janusz Kupcewicz. Dośrodkował wprost na głowę Stefana Majewskiego, a ten bez problemów pokonał Jeana Castanedę. – Byłem niesamowicie szczęśliwy. To, że strzeliłem gola, najbardziej odczułem już po powrocie do kraju. Zewsząd docierały do mnie gratulacje. Do dziś większość kibiców pamięta, że dołożyłem swoją cegiełkę do tego triumfu – wspomina zdobywca drugiej bramki dla biało-czerwonych.
Na przerwę Polacy zeszli z prowadzeniem 2:1. W szatni doszło do sytuacji, która miała wpływ na losy spotkania. – W trakcie gdy trener Piechniczek nakazał rozgrzewać się Włodkowi Ciołkowi i wszystko wskazywało na to, że jestem do zmiany, bo występowaliśmy na tej samej pozycji. Spodziewałem się za kogo wejdzie, i że będę to ja – zdradza Janusz Kupcewicz. Do takiej zmiany jednak nie doszło. W pierwszej połowie odwodnił się bowiem bardzo poważnie Waldemar Matysik. – Fatalnie się poczuł, był „do odjazdu”, w ogóle nie kontaktował. On najbardziej harował w linii pomocy, łatał wszystkie dziury po pomocnikach. W przerwie musiał zejść, bo okazało się, że jego organizm jest tak odwodniony, że nie może kontynuować występu. Temperatura nas zabijała i Waldek najbardziej się o tym przekonał. Nie mógł grać przez następny rok. Dzięki Bogu, że wyszedł z tego i mógł dalej cieszyć się piłką – dodaje Kupcewicz.
>>> ZOBACZ SKRÓT MECZU POLSKA – FRANCJA <<<
Miejsce Matysika zajął Roman Wójcicki, a Kupcewicz na murawie pozostał. Dwie minuty po przerwie wykonał rzut wolny, po którym padła trzecia bramka dla biało-czerwonych. Kupcewicz popisał się niezwykle sprytnym strzałem, pokonując zaskoczonego Jeana Castanedę. – Od razu wiedziałem, co chcę zrobić. Zamierzałem uderzać i zaskoczyłem wielu, bo mało kto przypuszczał, że można strzelać z takiego kąta, a co dopiero zdobyć bramkę. Bramkarz chyba był najbardziej zdezorientowany, bo wyszedł do dośrodkowania, został złapany na wykroku i już nie miał z czego się odbić. To on zawinił, bo takiej bramki nie miał prawa puścić – opisuje strzelec trzeciego gola dla polskiej reprezentacji.
Francuzów było stać jeszcze tylko na bramkę kontaktową. Jean Tigana posłał świetne podanie za plecy polskich obrońców do Alana Couriola, a ten wpakował piłkę do siatki. Ostatecznie mecz zakończył się wynikiem 3:2 i Polacy po raz drugi w historii mogli cieszyć się z wywalczenia trzeciego miejsca na świecie. Po ostatnim gwizdku doszło do małego zgrzytu organizacyjnego, ale nie mógł on odebrać Polakom radości. – Przy wręczaniu medali potraktowano nas po macoszemu, Władek Żmuda jako kapitan dostał tacę, z której każdy wziął sobie jeden z krążków. Dziwne było to, że Francuzom, którzy przecież przegrali, medale – bo wówczas za czwarte miejsce też przysługiwały – zawieszał na szyję jeden z oficjeli. Trudno, nie płakaliśmy. W końcu to my byliśmy górą… – opowiada Marek Dziuba. – Hiszpańskie boiska dały nam szczęście, którego nigdy nie zapomnimy – kończy Paweł Janas.
Emil Kopański
Fot. East News